Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


magnes na yōkai
Luka wyszedł ze swojego niewielkiego mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Była dziesiąta, może jedenasta, nie spojrzał na zegarek. Dzisiaj nie musiał iść do stajni, można powiedzieć, że to jego wolny dzień. Powinien wyspać się po robocie, a zamiast tego nie potrafił się ułożyć. Leżał gapiąc się w sufit, gdy promienie słońca próbowały przebić się przez jego zasłonki. To nie tak, że ta noc była jakaś specjalna. Nic się nie przydarzyło, żadne przerażające spotkania z yokai, nic go nie zaatakowało, żadne tragedie, żadne koszmary. Czasami tak miewał.
Ruszył przed siebie, bez jakiegoś konkretnego celu, byle odejść od zamkniętej przestrzeni małego mieszkania. Miał marzenie, żeby kiedyś zamieszkać w czymś większym niż te kilkanaście metrów kwadratowych na które było go stać, ale chyba nie w tym życiu. Nie z takimi zarobkami.
Krążył bezsensownie przez kilkanaście minut, aż dotarł do schodów. Uśmiechnął się, widząc tam znajomy pysk. Staub zamachał ogonem widząc go, ale się nie ruszył. Westchnął, ale uśmiechnął się. Długo nie widział tego kundla, już się spodziewał, że pies uciekł do centrum. Poszukał po kieszeniach suszonego mięsa. Nie przepadał za nim, ale najłatwiej było tym przekupić psa. Usiadł na stopniach i rzucił czworonogowi przysmak. To było miłe towarzystwo. Ciche. Patrzył w milczeniu na puste ulice.
Czasami orientował się, tak nagle, bez najmniejszego powodu, że tu zostanie. To nie była jakaś bardzo zła myśl, ale jednak trochę nieprzyjemna. Nie żeby miał, gdzie się udać, ale co innego nie chcieć, a co innego nie mieć możliwości. Spójrz Luka, twoje perspektywy zaczynają się i kończą za tymi wzgórzami.
Westchnął. Te wszystkie przygnębiające myśli, to na pewno przez ciśnienie.
Luka

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
Nawet nie sposób opisać było opisać, jaką ulgę poczuł Eizo, gdy dane mu było w końcu wrócić do swojego normalnego ciała. Stwierdzenie, że jego kobieca tożsamość nie odpowiadała mu, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Z tego powodu nieco lepszy niż przeciętnie humor nie opuszczał go od tego czasu. Nie oznaczało to jednak, że przez to jedno wydarzenie nagle zmienił się w optymistę, wciąż miał dość tego miasteczka i całego tego nadnaturalnego bagna, nawet jeśli sam był jego częścią, nie mając na to najmniejszego wpływu.
Tego dnia miał wolne, nie zamierzał jednak przeznaczyć czasu na siedzenie w mieszkaniu, chociaż taka opcja też wydawała mu się kusząca. Przed wyjściem oczywiście dokładnie ukrył uszy i ogon, co było dla niego czymś w rodzaju rutyny, dzięki której mógł w spokoju egzystować w miasteczku, nie musząc obawiać się ostracyzmu bezpośrednio w jego kierunku. Z reguł odpowiednie ułożona fryzura i luźniejsze spodnie zdawały egzamin.
Krążył po okolicy, udając się w tylko sobie znanych kierunkach. Przystanął dopiero przy schodach, gdy tylko dostrzegł znajomą sylwetkę. Nie miał w zwyczaju ignorowania przypadkowo spotkanych znajomych - a tym bardziej znajomych z pieskami - więc zaraz zrobił kilka kroków kierunku kolegi.
- Hej, Luka. - odezwał się, jednocześnie opierając się obok niego o barierkę schodów. Jego wzrok jednak mimowolnie powędrował w kierunku psa, chociaż Eizo powstrzymał się przed próbą pogłaskania go. Dla czworonoga mógł zapewne śmierdzieć kotami, jako posiadacz dwóch mruczków.
Eizo

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
Odrzucił ostatni kawałek mięsa. Jeszcze jeden powód, dla którego był najsłabszym członkiem swojej rodziny. Czasem jego wegetarianizm przechodził na urlop. Rzadko bo rzadko, potrafił wyliczyć może dwadzieścia sytuacji w swoim życiu, gdy skusił się na bekon. Miał wrażenie, że potem nim śmierdział i wszyscy wiedzieli, że pożywił się krówką. Wyczuwali to nosem.
Poklepał kundla po łbie. Cały czas sobie powtarzał, że nie zabierze go do domu. Wtedy to już będzie jego oficjalna odpowiedzialność i oficjalnie jego zwierzak. Był jednak na tyle samolubny, by nie spróbować wcisnąć go komuś innemu. Powinien, na pewno ktoś by go przyjął i dobrze się zajął, ale za bardzo już przyzwyczaił się do widzenia merdającego ogonka, jak wychodził na wartę.
Zwierzę spojrzało na coś za nim. Słyszał jakieś kroki za sobą, ale zignorował je. Schody są szerokie, nie musi się przesuwać. A jednak, dziś los postanowił nie zostawiać go w samotności.
- Hej - uśmiechnął się, widząc znajomą twarz, ale nie wstał. Aż tak bardzo uprzejmy nie był. - Co tu robisz? Nie masz jakiejś pracy? - zapytał, brzmiąc oschlej niż wypadało, ale naprawdę go to interesowało. Miało to szczęście, że jako jeden z niewielu turystów nie mieszkał w hotelu. Kto by pozwolił dziecku samemu w pokoju siedzieć? Wiedział jednak, że zawsze były tam tłumy, więc zawsze trzeba było coś naprawić, złożyć do kupy, ewentualnie zapewnić, że nic nie powinno odpaść. Z ludźmi jeszcze więcej roboty niż ze wszystkimi yokai razem wziętymi. Mniej morderczy, znacznie bardziej chaotyczni.
- Nie ugryzie cię, możesz go dotknąć - powiedział, widząc, jak Eizo patrzy się na psa. Może to był i dziki kundel, ale dobrze wychowany.
Luka

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
- Dzisiaj mam wolne, więc mam nadzieję, że poradzą sobie beze mnie. - odparł. Wizja powrotu do hotelu i zastania tam kilku szafek, kranów i innych części wyposażenia, które mogą się zepsuć, wymagających natychmiastowej naprawy, nie była szczególnie optymistyczna, jednak taka już była jego praca. Jednak w zasadzie to po prostu lubił, majsterkowanie sprawiało mu przyjemność, jeśli tylko nikt nad nim nie stał i nie patrzył mu na ręce, co niestety dla niego nierzadko się zdarzało. Dlatego, nawet pomimo łączenia pracy z zainteresowaniami, nie narzekał, gdy miał wolne dni. - Mogę o to samo spytać ciebie. - dodał, nie przejmując się w żadnym stopniu bardziej oschłym tonem głosu Luki.
- Nie byłbym tego taki pewny, na pewno poczuje ode mnie koty. - odezwał się, wciąż przypatrując się psu. Dwa kocie kulki szczęścia oprócz sierści, zapewne zostawiały też na nim zapach, wyczuwalny dla innych zwierząt, a skoro oba te gatunki zwierząt za sobą nie przepadały, patrząc zupełnie stereotypowo... Jednak Eizo już tak miał, przepadał za wszystkimi zwierzętami, które tylko dało się pogłaskać, więc nie potrafił przejść obok żadnego obojętnie, bez nawet krótkiego zerknięcia w jego stronę.
Skoro jednak nie ugryzie, to Eizo nie miał zamiaru dłużej upierać się uroczemu pyszczkowi psiaka. Dlatego też kucnął bliżej, wyciągając w jego kierunku rękę, żeby najpierw mógł poczuć i poznać jego zapach.
Eizo

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
- Szczęściarz - mruknął. - Potem się okaże, że wrócisz do ruin. Wszystkie krany odpadną od ścian.
Wziął sobie za punkt honoru, żeby nie odwiedzać hotelu, jeśli nie było to absolutnie konieczne (albo jeśli nie został o to poproszony przez matkę). Kiedy był mały, dziecko jednego z wujków opowiedziało mu, że jeśli tam wejdzie, hotel już go nie wypuści, bo jest turystą. Turysta. Czasem mówili to, jak jakieś przekleństwo. Uważał, że siedział tu odpowiednio długo, żeby móc pozbyć się tego statusu, ale nie. Miejsce narodzenia tylko się liczy. To były tylko głupie opowieści, ale nieprzyjemne wrażenie zostało. Cholera, zdecydowanie wina ciśnienia, sentymentalizm go dopada, był na niego za młody.
- Powinienem spać - przyznał, patrząc sobie na stopy. - Wiesz, po warcie. Nic się jednak tam nie wydarzyło, nie jestem jakoś strasznie zmęczony. Nie muszę dziś siedzieć w stajni. Nikomu nie przeszkadzam będąc tu, a pogoda jest dobra. - Ugryzł się w język. To brzmiało, jakby się tłumaczył. Głęboki wdech, płytszy wydech, zanim zacznie się zapędzać i wchodzić w ostre tony. - Myślę. Robiłem to samo w pokoju, to pomyślałem, że równie dobrze mogę siedzieć na dworzu. Co u ciebie? - Szybko dodał w nadziei na zmianę tematu.
Uśmiechnął się, widząc jak szybko Eizo ulega pokusie pogłaskania zwierzaka. Luka nie był największym miłośnikiem zwierząt na tej planecie, czasami zwyczajnie nie miał siły na futrzaki, ale darzył je wszystkie szacunkiem i pewną dozą sympatii. A zwłaszcza psy. Zwłaszcza półswojego psa, który z zaciekawieniem obwąchiwał nieznanego mu człowieka. Żadnych zębów, żadnego warczenia.
Luka

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
- Weź mnie nawet nie strasz. To byłby istny horror. - odparł. Początkowo naprawdę się dziwił, jakim cudem niektóre meble czy inne części wyposażenia psuły się tak szybko w zjawiskowy sposób, jednak z czasem przywykł do tego, że dane było mu naprawiać jeden przedmiot kolejny raz z rzędu. Gdyby tego nie lubił, z całą pewnością już dawno dostałby pierdolca - aż dziw, że z powodu zamknięcia w jednym miasteczku szaleństwo nie stało się codziennym przypadkiem niż czymś nietypowym.
Dla niego każdy spoza miasteczka na zawsze pozostawał turystą. Kimś innym, interesującym, bo mającym szansę znać coś więcej i żyć poza Oguni. A także posiadającym wyjątkowego pecha, skoro ze wszystkim dziur na Ziemi trafili akurat do tej, z której nie sposób wyleźć.
- Teraz nie jesteś zmęczony, ale później... nie powinieneś chodzić niewyspany na wartę. - odezwał się, zanim ugryzł się w język. Dopiero po tym przyszła mu do głowy myśl, że Luka na pewno to wiedział, w końcu nie był stróżem od wczoraj. Nie brzmiało to też dla niego, jakby mężczyzna się tłumaczył, ot zwykła odpowiedź na zadane pytanie.
- Co u mnie? Cieszę się z odzyskania swojego ciała, zanim kolejny yokai czy cholera wie co uzna, że świetnym pomysłem będzie zmiana nas w, powiedzmy, tchórzofretki. - odezwał się z lekko słyszalną goryczą w głosie. Oczywiście, że nie dotarł jeszcze do siebie po nagłej zmianie w kobietę, cała ta sytuacja była dla niego nadzwyczaj traumatyczna.  
Gdyby tylko znajdowałby się w zaciszu swojego mieszkania - lub przynajmniej w opuszczonym zaułku - zapewne pozwoliłby sobie na zamerdanie ogonem na widok psa o nieagresywnym nastawieniu. Nie był jednak sam, co tym samym skazywało go na ukrywanie bardziej zwierzęcych częściach ciała, nie ufał nikomu na tyle, by przyznawać się do bycia mieszańcem. Dlatego też ogonom spoczywał grzecznie w nogawce luźnych spodni, podczas gdy Eizo podjął próbę pogłaskania psa po głowie, gdy ten zdążył zapoznać się z jego zapachem.
- Mam przy sobie tylko kocie jedzenie. - powiedział z wyraźnym żalem.
Eizo

Powrót do góry Go down

 Westchnęła, gdy wyprzedził jej ruchy. Nie będzie łatwo go spławić, co? Ruszyła za nim, tuż obok prawego ramienia kierując wzrok na jego twarz, jak gdyby chcąc zapamiętać każdy szczegół; kolor tęczówek, kształt ust, znamiona… Zastanawiała się, jaka w dotyku jest jego skóra. Gładka, szorstka, a może delikatna? Złapawszy się na tej myśli, natychmiast zacisnęła szczękę. Wygląd Matsuno nie powinien ją interesować, nie powinna wlepiać w niego oczu. To przecież tylko dobrze wychowany facet, który zdecydował się jej pomóc, zapewne licząc na wartościowe informacje o Oguni. Cholera, naprawdę był pieprzoną enigmą. Zachowywał się zupełnie inaczej, niż ludzie, których znała; był nieprzewidywalny. Ta niepewność tego, co zrobi i jak zareaguje, sprawiała, że zaczęła wątpić we własne umiejętności poznawcze. Czy tak czuli się szaleńcy?
 Byłaby gotowa dalej dywagować nad swoją psychiką, gdyby nie to, że odwrócił się w jej stronę. Analogicznie, szybko i niemalże panicznie, spuściła głowę, uważnie wsłuchując się w zdania, które wypowiadał. Przez parę sekund nie potrafiła określić, czy naprawdę je powiedział, czy był to jedynie podmuch wiatru układający się w ów słowa. Otworzyła szerzej oczy. Definitywnie podziękował. Tylko dlaczego? Nie miał najmniejszych powodów, by to robić. „Złożyła” go, bo taki już obowiązek pielęgniarki, za to otrzymywała pieniądze. Jeśli miałaby decydować jeszcze raz – zrobiłaby to ponownie. Nie z przymusu, lecz z czystej chęci. Oczywiście, był dziwny i widocznie niestabilny, ale miał dobre serce. Tak przynajmniej podpowiadał jej umysł, nieświadomy pewnych wydarzeń, które miały miejsce w życiu Saemona. Gdyby jednak miała taką wiedzę, cóż, wątpliwe, że wciąż patrzyłaby na niego w ten sam sposób. Zapewne zdawał sobie z tego sprawę, dlatego ostrożnie ważył słowa. Był do niej, wbrew pozorom, całkiem podobny. Oboje bali się swoich sekretów i tego, że ktoś mógłby je poznać. Różniła ich jednak kara za te „przewinienia”; on, w najlepszym przypadku, skończyłby w więzieniu, zaś Sumire w samotności. Jednak, jakby zastanowić się nieco dłużej, te słowa wydają się swoimi synonimami.
— Cóż… Nie musi pan być wdzięczny — odparła, racząc go krzywym uśmiechem. Czarnowłosa rzadko unosiła kąciki ust, zazwyczaj nie było stosownej okazji, by to zrobić; jej życie obfitowało w ból i rozpacz, a nie powody do szczęścia. Poza krótkimi epizodami, kiedy to udawało jej się kogoś uratować, zwykła przywdziewać maskę obojętności, budować mur i dystans, który pozwalał na skreślanie kolejnych dni w kalendarzu. W sumie wszyscy mieszkańcy to robili; wegetowali, bali się, spali, pracowali. Nic dziwnego, że ci, którzy znali inną rzeczywistość, potrafili poświęcić wszystko w nadziei, że uda im się stąd wydostać. — To ja dziękuję. Za dziś i za… Tamten dzień — dodała, wahając się, kiedy przyszło jej ponownie pogodzić się z tym, że widział jej upokorzenie. W tym też momencie zrozumiała, że robił to z litości, którą, summa summarum, okazuje się słabszym. Nie przywykła do tego, by ktoś jej pomagał. Nie chciała być słaba, nie chciała być ciężarem. Ta myśl, podobna piorunom, uderzyła wprost w jej serce.
W ciszy przeszła do wyjścia. W głowie kotłowało jej się jak pod pokładem statku podczas sztormu.  Zatrzymała się parę kroków za bramą. Milcząc, zacisnęła pięści. Nie wyglądała groźnie, bliżej jej było do żałosnej. I tak też się czuła – żałośnie. Przeklinała samą siebie, nienawidziła za to, że nie potrafi przestać zachowywać się jak porzucony szczeniak. Nie była już nastolatką. Nie była ofiarą, a on nie był rycerzem, uwalniającym ją z zamku. Po chwili ruszyła w jego, szybko, niezmiennie pociągając nogą.
 — Nie powinien mi pan pomagać — powiedziała, łapiąc za uszy reklamówki i niemalże wyrywając je z rąk mężczyzny. Zachowywała się jak zupełnie inna osoba. Na bladym licu rozlał się gniew. — Proszę już iść. Poradzę sobie, zadzwonię po męża — ton, którym udekorowała wypowiedź, kontrastował z tym, jakiego zwykła używać. Wyraźnie coś w nią wstąpiło, nie zachowywała się logicznie. Jeszcze parę minut jawiła się głębokim spokojem, by chwilę później emanować złością. Sumire nie była zła na bruneta. Była zła na siebie, na to, że w jego obecności traci kontrolę, daje się karmić pobłażliwym wzrokiem, tracąc głowę w imię chwilowej przyjemności, a głównie na to, iż zaczęła wierzyć, że czeka ją jeszcze coś dobrego. Oddychała ciężko, ledwie kontrolując falę gniewu, która zalewała jej umysł. Ból w nodze zdawał się rosnąć wraz z nią. Trzęsła się, jak gdyby przechodziła na szczudłach wzdłuż urwiska.
Anonymous

Powrót do góry Go down

Kiedys spotkałem Owsiaka na pogrzebie jakiejś sławnej osoby. Podochodze do niego i mowie czesc Owsiak ty skurwysynu. A on tylko Elo i odwraca głowe. Sprzedałem mu blache w potylicie i mowie sluchaj mnie bo ci nie dam kasy na ziarno dla kur. Jurek cos tupnał, cos mruknał ale mowi dobra słucham ciebie cierpliwie, co masz mi do powiedzenia. Czemu sprzedawales uran czeczenom? Jerzy Owsiak powiedział do mnie - ty kurwa gnoju i przykleił mi serduszko do czoła. Potem uciekł do lasu
Anonymous

Powrót do góry Go down

Sumire odwróciła wzrok i wstrzymała się od odpowiedzi. Jakakolwiek by nie była, znał tą prawdziwą. Mogła kłamać, w czym i tak była średnia, nęcić i wykręcać się od niej niczym najznakomitszy polityk. Prawidłową wciąż pozostawałoby „nie”. Nie miało to jednak większego znaczenia. Przecież nie rozchodziło się o to, by Akira przyszedł, wziął reklamówki i radośnie podążył do domu. Ba, nie śmiałaby nawet marzyć o jego pomocy. W tym wszystkim liczyło się tylko to, by Matsuno nie patrzył na nią z litością. Wiedziała, jak ciężkie są ludzkie kule u nogi. Nie chciała być jedną z nich. Nie dla kogoś, kto wydawał się mieć wystarczająco własnych problemów, by przyjąć obce. Gdyby dołączyć do tego, naturalny dla Oguni, trud przetrwania, otrzymalibyśmy mieszankę iście wybuchową.
 Przyjąwszy wypisany na paragonie numer telefonu, utkwiła ślepiami mniej więcej na drugiej liczbie z kolei. Tak było łatwiej; nigdy nie należała do osób, które dobrze odnajdują się w potyczkach, pojedynkach i grach słownych. Zrobiła to prędzej z grzeczności niż realnego planu skorzystania z niego. Telefon, tak zresztą, jak i całe życie, kobiety pozostawał pod ścisłą kontrolą męża. Nawet gdyby zdecydowała się napisać, czy zadzwonić, ryzykowałaby naprawdę wiele. Bo jak wyjaśnić to, że nagle zaczęła prowadzić rozmowy z kimś, kogo on nie znał? Opcja „koleżanki” nie wchodziła w grę – od przeszło dziewięciu lat krążyła między domem, a pracą. Ciężko w takich okolicznościach wciąż posiadać przyjaciół czy znajomych.
Odszedł. Trudno. Przecież to nie pierwszy raz, gdy ktoś znikał z jej życia. Pierwszy, kiedy sama musiała o tym zdecydować. Fakt. To takie wygodne; być uległym, zgadzać się niemal na wszystko, co twój właściciel powie, robić to, co rozkaże i w końcu patrzeć jak odchodzą ci, na których dopiero co zaczęło ci zależeć. Nigdy przedtem nie musiała być tego świadkiem. Ci, którzy stali się jej zbyt bliscy, sami uciekali, wiedząc, że ta relacja nie przyniesie im nic dobrego. Znikali w jednym momencie, bez jej udziału. On taki nie był; nie udawał, że zapatrzył się na nieistniejący obiekt, nie kłamał, że brakuje mu czasu. Mimo że zobaczył coś, czego nigdy nie powinien, wciąż pojawiał się w odpowiednich momentach. To właśnie sprawiło, że momentalnie odczuła przygnębienie.
 Odprowadziła go oczami. Czy tego właśnie chciała, by odszedł, znikł i nigdy więcej nie pojawił się na jej drodze? Nie, przecież nie zrobił nic złego. To zupełnie nie tak; poza paroma sytuacjami, możliwymi do zliczenia na palcach jednej ręki, okazał jej więcej dobra i troski, niż mąż. Nie winiła go za to, co wyrażały jego oczy, nie mógł przecież odpowiadać za naturalne dla ludzkiego organizmu odruchy. Gdy znikł na horyzoncie, opuściła trzymane dotąd reklamówki. Jej serce zwolniło biegu, pozwalając na odzyskanie równowagi, a przynajmniej tej fizycznej. Całkiem pozornej zresztą. Oparła się o mur cmentarny, twarz chowając za dłońmi. Łzy bezsilności popłynęły jej po policzkach. Czuła się bezradna podobna dziecku. Świadomość tego, że musiała odrzucać każdego, kto wiedział o niej zbyt wiele, sprawiała, że była cholernie samotna. Tak właśnie musiała czuć się jej rodzicielka. Powód ich dysputy od kontaktu z ludźmi był inny, jednak metoda łudząco do siebie podobna. Satō najwyraźniej wyssała to z mlekiem matki; wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla niej najgorsze.
 Nie miała siły ani stać, ani iść. Nawet bez jej udziału wszystko ułożyłoby się tak, jak miało się ułożyć i choćby nie wiem jak się starała, prędzej czy później ktoś zostałby zraniony. Takie jest życie. To właśnie jej zapisano – nieustanne cierpienie, od którego była poniekąd uzależniona. W tych okolicznościach nawet śpiew ptaków wydawał się irytujący. Mogła uciekać i uciekać, chować się przed losem, ale finalnie i ta ją dopadał. Cmentarz był dobrym miejscem, by ukryć łzy. Umarli z reguły umieli dochować tajemnicy.
 Nie potrafiła określić tego, ile czasu minęło, nim zmordowana wędrówką znalazła się za drzwiami swojego mieszkania. Mimo wszystko, ból w nodze wydawał się znikomy. Znacznie bardziej cierpiała dusza Sumire, cały czas atakowana przez wyrzuty sumienia. Nie potrafiła tego ukryć nawet wtedy, gdy Akira dojrzał brak uśmiechu na jej ustach. Idiota, przez tyle lat nie zauważył, że tak naprawdę nigdy go tam nie było. Nie wiedział, że jest złem, które zawsze znajdowało się na wyciągnięcie jej chuderlawej dłoni. Wpatrywał się w lustro, lustrując oblicze diabła. Szkoda, że nie zauważył, że może rozpoznać w nim własne rysy. Był, krótko mówiąc, głuchy i ślepy. Spojrzała na niego, pogrążonego w czarce sake głupca, orientując się, że z własnej woli przyrzekła mu wierność i lojalność bez względu na okoliczności.
 Usiadłszy przy stole w kuchni, spojrzała na wiszący na ścianie kalendarz. „(...) na zgliszczach najpiękniejszy wyrasta owoc” głosił cytat, znajdujący się nad dzisiejszym dniem – 20.11. Skrzywiła się. Kto w to wierzy?
Anonymous

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach