Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


  To był chyba jeden z najgłupszych pomysłów na jaki wpadł Jirō w ciągu całego swojego życia. Może dlatego nie powiedział o tym nikomu, poza jedną osobą. Co z perspektywy czasu było jeszcze głupsze.
  Słońce zaszło już jakiś czas temu, a on wciąż trwał na ulicy, czekając na zapadnięcie zmroku. Wyłapał nawet zaniepokojone spojrzenie zza zasłony jednego z domów, ale skrzywił się tylko w odpowiedzi. Nie był niedoinformowany, on doskonale wiedział co robi.
  Czekał na yokai.
  Oparty o nieczynny automat z napojami, co rusz zerkał w jedną i drugą stronę ulicy, broń mając w pogotowiu, wyciągniętą w opuszczonej wzdłuż ciała ręce. Póki co jednak nie widział ani demonów ani stróży.
  Tym razem jednak nie miał zamiaru rozczulać się nad wygłodniałymi stworami, a przekonać się czy większość z nich da się po prostu ubić jak rozwścieczone psy, kulką w łeb. A że mógł przy tym stracić życie? Trudno. Powolnej wegetacji w Oguni i tak nie dało się nazwać życiem.
Anonymous

Powrót do góry Go down

mistrz oguni

Zbliżająca się godzina duchów mogła być odczuwalna przez każdą osobę, albowiem pogoda robiła się coraz to mroczniejsza, a powietrze jakby gęste. Możliwe nawet, że odczucie duszności mogło sprawić, że komuś zawróci się na ulicy w głowie i przewróci, by zostać za chwilę zabrany przez wychodzących z mroku Yokai.
Gdzieś z głębin wydobył się dziwny dźwięk. Jakby burczenie brzucha pomieszane z jękiem. Możliwe, że to właśnie było to, bo duch, który się pojawił na miejscu od razu przylgnął całym swoim szkaradnym ciałem do automatu, o który opierał się porucznik Hasegawa, który tego dnia... Cóż, postanowił spróbować swojego szczęścia w tych niecodziennych łowach - niecodziennych, bo policjanci raczej nie zajmują się zabijaniem yokai w ciągu dnia. Do ich obowiązków to zdecydowanie nie należało, ale skoro porucznik już postanowił, to czemu odwodzić go od tego pomysłu?
Demon zaczął szarpać automat, próbując się do niego za wszelką cenę dostać. Ten cały hałas i zamieszanie mogło pozwolić kolejnemu potworowi wyjść na żer. Z cichej alejki po drugiej stronie ulicy można było dostrzec kształt przypominający kobietę. Jej przyjemny śmiech i uśmiech nie był na tyle dostrzegalny i słyszalny na tę chwilę, by porucznik mógł jakoś zwrócić na to uwagę. Jednakże z końca budynku, przy którym stał mężczyzna wydobył się podobny dźwięk. Jakby nawet ten sam, zachęcający by tam zajrzeć.
Z góry ulicy schodzili nagle mężczyźni w zwykłych, miejscowych ubraniach, które raczej się specjalnie nie wyróżniały. Grupka liczyła pięć osób, a Ci dyskutowali bardzo zawzięcie na temat ich eskapady do pobliskiego baru, oraz o miłosnych podbojach.


Do kolejki zapraszamy Akuto, który rozpocznie ją swoim postem, a następnie odpowie Jirō.

Mistrz Gry

Powrót do góry Go down

| outfit + maska + latarnia |
przy sobie tym razem ma daishō i dokładnie osiem sztuk noży do rzucania, brak broni palnej



  Miasteczko nie było nawet jego rewirem. Choć przechodził przez te tereny podczas powrotu do domu, jego zakres obowiązków kończył się i zaczynał na obrzeżach. Ostatnimi czasy jednak mieszkańcy zdawali się wpadać na coraz to głupsze pomysły, zupełnie jakby żniwo zbierane przez yokai było zbyt małe, by skutecznie ich odstraszyć i zmusić do pozostania w domach. W ten właśnie sposób skończył odprowadzając do domu kolejną już w ostatnich tygodniach żądną przygód dziewczynę, która w przeciwieństwie do pewnej osoby była jednak na tyle przerażona faktem przyłapania przez stróża, że nie odezwała się do niego całą drogę.
  Dopiero przekraczając próg domostwa usłyszał krótkie, nerwowe dziękuję i tyle ją widział. Czas ponownie zmarnowany. Powinien się jednak cieszyć, że znalazł ją zanim dopadł ją jakiś...
... Yokai.
  Nienawidził aury ich obecności. Z biegiem upływu lat bez wątpienia powinien się do niego przyzwyczaić, lecz duszące powietrze nadal napawało go takim samym niesmakiem co zawsze. Pierwszym, co zwróciło na siebie jego uwagę był demon szarpiący automat. Czy kogokolwiek powinno to dziwić? Robił taki raban, że prawdopodobnie słyszała go cała okolica. Najbardziej zaniepokoiła go jednak bez wątpienia ludzka sylwetka stojąca tuż obok.
  Nie miało już znaczenia, że nie był na swoich rewirach. Zsunął ograniczającą mu widoczność maskę sprawnym ruchem, odstawiając latarnię na ziemię i wsunął dłoń pod poły szaty, wyciągając jeden z noży do rzucania. Powinien być w stanie trafić to hałasujące bydle z tej odległości zanim ściągnie im na głowę wszystkich kumpli z całego Oguni. Złapał pewniej ostrze i zamachnął się, celując w jego łeb.

Noże do rzucania: -1, obecnie dostępne: 7/8
Anonymous

Powrót do góry Go down

  Nie wiedział czy zwyczajnie jeszcze nigdy nie zwrócił większej uwagi na atmosferę miasteczka, która zapadała tuż po zmroku, czy tym razem była to wina świadomego czekania na najgorsze. Trwał w bezruchu na swoim wcześniej obranym punkcie obserwacyjnym, wychodząc z założenia, że jako nieruchoma część tła nie powinien się aż tak bardzo rzucać w oczy. Zarówno tym żywym i martwym.
  Wpatrywał się w demona szturmującego automat, nie podejrzewając w ogóle, że kiedykolwiek którykolwiek z yokai będzie na tyle blisko, że Jirō gdyby chciał, to mógłby go dotknąć. Zwykle bliskość tych poczwar podświadomie łączyła się z jego własnymi wypruwanymi flakami.
  Doskonale słyszał dobiegające z okolicy pijane głosy miejscowych i śmiech kobiet, ale póki co liczył się tylko ten demon. Porucznik nie wiedział jakim cudem ten go nie zauważył. Sam przecież doskonale czuł na ramieniu szarpiący materiał jego bluzy bok automatu.
  Wdech, wydech. Podniósł gwałtownie dłoń z trzymanym w niej pistoletem i wypalił yokai prosto w to, co jak sądził, powinno być łbem.
Anonymous

Powrót do góry Go down

mistrz oguni

Czychajace demony w czeluściach uliczek czekały nadal na idealny moment, by porwać swoje zdobycze, a duch, który postanowił zabawić się z automatem nawet nie zwracał uwagi na mężczyznę, który stał, w sumie opierał się o maszynę. Jedynie ludzie po drugiej stronie ulicy, ci schodzący, zatrzymali się przy jednym z domów dość głośno tym razem śmiejąc się do rozpuku. Chyba ktoś naprawdę powiedział zabawny żart.
Jednakże poza tym śmiechem było coś jeszcze; mroczne uliczki wyglądały jeszcze bardziej złowrogo niż wcześniej, jakby coś się w nich zaszyło, a cienie powiększały z każdą chwilą. Chichot, dziewczęcy, zaczepny. Cichy, a jednak słyszalny.
Duch, który krążył, szarpał automat nawet nie zwrócił uwagi, że coś się zaczęło koło niego dziać. Był jak najbardziej przejęty tym, że mu burczało potwornie w brzuchu i zaczął sięgać pokracznymi dłońmi ku otworowi, z którego wyjmuje się jedzenie.
Zaskakujące, albowiem stróż, który wydawałoby się był wyszkolony do patrolowania tego miasteczka złapał się na duszka, którego byle nóż nie tknie. Broń przeleciała przez pół przezroczyste ciało Kowai i uderzyła w ścianę, w miejscu... Gdzie chwilę temu stał porucznik.
Porucznik Hasegawa postanowił zaatakować swoją służbową bronią, niedoświadczony w spotkaniach z takimi osobnikami szybko się przekonał, że nic mu nie zrobi, albowiem trafił jedynie w automat, a pocisk poszedł rykoszetem w lampę, która oświetlała mały skrawek budynku oraz automat.
Duch spojrzał w stronę dwóch osób, ale wygłodniały na nowo zajął się interesować automatem, choć tym razem troszkę sprawniej mu to szło, bo nawet wcisnął rączki do środka.
Przestraszone osoby po drugiej stronie ulicy dźwiękami, które się do nich dotarły, schowały się za płot w popłochu gubiąc ze dwa buty.

Kolejka: Akuto, Jirō

Mistrz Gry

Powrót do góry Go down

  Żadne słowo nie opuściło jego ust, choć naprawdę miał ochotę w tym momencie przekląć. Duch? Schylił się po swoją latarnię i ruszył w stronę automatu.
  — Byłem pewien, że coś próbuje cię zeżreć, tymczasem trafiłem na głodnego batoniarza — odezwał się, nie zsuwając kaptura z głowy. Co tak właściwie robił tu Hasegawa? Przez chwilę przesuwał wzrokiem po ziemi, by znaleźć rzucony przez ciebie wcześniej nóż i zatknąć go z powrotem za pazuchę. Jeśli rzecz jasna uda mu się go zlokalizować.
  — Poinformuję potem świątynię, że pojawia się tu nocą. Może mnisi znajdą jakiś sposób, by ulżyć mu w cierpieniu — przyglądał się przez chwilę głodnemu duchowi, nie do końca będąc w stanie wymyślić co innego mógłby zrobić. Nikt go nigdy nie nauczył egzorcyzmów. Może powinien zaopatrzyć się u mnichów w jakieś talizmany ofuda na takie wypadki? Tylko czy przyklejenie czegoś podobnego na automat w ogóle było w stanie coś zdziałać? Z tego co pamiętał, głodne duchy nie należały do tych, które można było usatysfakcjonować podając im jedzenie.
  Zdecydowanie bardziej niepokojące było jednak inne zjawisko, kilkanaście metrów dalej. Jeśli było to, to o czym myślał...
... naprawdę miał nadzieję, że się myli.
  — Poruczniku Hasegawa — powinien odesłać go do domu. Były jednak dwa problemy. Po pierwsze, wątpił że mężczyzna i tak go posłucha. Po drugie, jeśli naprawdę miał natrafić właśnie na nią, przydałoby mu się wsparcie kogoś, kto potrafi dobrze strzelać.
  — Słyszysz go, prawda? — wskazał głową w kierunku zaułków, wysuwając powoli oba daishō, łapiąc dłuższy miecz prawą ręką, a krótszy lewą.
  — Jeśli się nie mylę i mamy cholernego pecha, to może być Hari onago. Nie można jej tak zostawić, bo rano będziemy zbierać resztki jakiegoś idioty, który postanowił udać się na nocną przechadzkę — cokolwiek by to zresztą nie było, musieli się tego pozbyć, by choć na trochę przywrócić spokój w Oguni.
  — Przyda mi się wsparcie. Trzymaj się od niej z daleka, stanę na pierwszej linii i zrobię wszystko, by zatrzymać jej piekielne włosy. Jeśli uda mi się jakkolwiek ją rozproszyć — i jak miał nadzieję, uniknąć jednocześnie śmierci czy konieczności składania go, jeśli przebije go na wylot — strzelisz jej w łeb. Gdyby coś poszło nie tak, uciekaj do pierwszych lepszych drzwi, bramy i tam siedź.
Nie mógł mieć pewności, że mężczyzna w ogóle postanowi za nim pójść, nie miał jednak czasu do stracenia. A w tym momencie naprawdę mógł się tylko modlić do Kami, by nad nim czuwały i by nie zastał w uliczkach jeszcze więcej yokai niż początkowo zakładał.
  Ruszył w tamtym kierunku, zostawiając swoją latarnię nieco wcześniej, by mu nie przeszkadzała, trzymając oba miecze nieco wyżej w gotowości. Musiał ją jak najszybciej namierzyć.

Noże do rzucania: 7/8, zostawiam decyzję MG czy znalazł ten którym wcześniej rzucił w Kowai.
Anonymous

Powrót do góry Go down

  Duch, w dodatku prawdziwy, o ile w Oguni cokolwiek można było tak określić. Przerażenie walczyło z zafascynowaniem. Fakt, że spotkał coś, czego nie mógł tak po prostu odstrzelić, nie rokował zbyt dobrze na przyszłość, ale to, że duch go nie zaatakował, mimo zauważenia go, było jeszcze gorsze. Hasegawa zerknął szybko na automat, niemal od razu chcąc pomóc stworkowi dorwać jakiś smakołyk.
  Kto wie, może da się je oswoić. Może spróbowałby go dotknąć.
  Na szczęście plany przerwał mu Akuto, którego od razu poznał po głosie.
- O ile dobrze pamiętam to księcia ratowało się inaczej niż próbując go dobić - rzucił, ostentacyjnie kierując spojrzenie na miejsce, w które trafił nóż.
  Nie żeby ratunku potrzebował, co to to nie. Przecież sobie poradził, a to, że mógł zastrzelić przy tym jakiegoś pijanego mieszkańca, to był szczegół niewarty uwagi. O takich mówiło się, że są może i są istotne, ale nie zmieściły się w rubryczce w raporcie.
  Pokręcił przecząco głową, nie słysząc nic nadzwyczajnego. Jakieś śmichy chichy, gadaniny i inne typowe dla ulicy odgłosy. Początkowo niechętnie nastawiony do wyjaśnień młodszego, rozchmurzył się dopiero, gdy zasugerowano mu, że kolejnego yokai już zastrzelić się da. W końcu!
- Nie lepiej zwabić ją w jakąś pułapkę i... - urwał nagle, zdając sobie, że może mówić już tylko do latarenki, której jednak fenomenu nie rozumiał.
  Mimo wszystko ruszył za Akuto, trzymając pistolet w pogotowiu.
Anonymous

Powrót do góry Go down

mistrz oguni

Próba znalezienia rzuconego wcześniej noża przez stróża spełzła na niczym. Broń przepadła, choć zapewne wpadła do kanału, którego kratki były zaraz obok. Po rzucie została jedynie dziura w ścianie, dobrze, że nie w poruczniku.
Duch nadal zajmował się poważnie dotarciem do pożywienia, nie zdając sobie sprawy z tego, że nic mu to nie da. Pożywienie się przez niego było niemożliwe. Osoby, które zajmowały się wypędzaniem dusz w zaświaty mogłyby się tu przydać jak najbardziej, jednak na tę chwilę ani stróż, ani policjant nie mieli czasu przyzwać kogoś do pomocy. Niebezpieczeństwo powolutku wysuwało się z uliczki.
Młodzi schowani za ogrodzeniem szeptali coś między sobą przerażeni strzałem. Przez chwilę sądzili, że to właśnie w nich strzelano, więc nim ich głowy zaczęły unosić się ku górze z przerażeniem i zainteresowaniem sytuacją.
Im bliżej ciemnego zaułka, tym głośniejszy był chichot. Ciemne, ostre włosy rozłożone były na kilku wysokościach, oczekiwały na idealny moment, by porwać kogoś w soje objęcia. Kobieta wydawała się stać tyłem, zerkać zalotnie przez ramię w ciemnościach. Każdy niedoświadczony złapałby się momentalnie, ale czy nasi bohaterowie wpadli w tę małą pułapkę?

Kolejka: Akuto, Jirō
Stróż posiada 7/8 noży do rzucania.


Mistrz Gry

Powrót do góry Go down

  Jeżeli Jirō miał wcześniej jakiekolwiek wątpliwości, dlaczego Akuto wspomina o włosach demona, to po wejściu do zaułka, wszystko stało się jasne. Tak napuszonego łba nie miała nawet córka jego poprzedniego szefa, gdy przechodziła fazę buntu i na złość staruszkowi pokazywała się tak na komisariacie.
  Spojrzał powątpiewająco na młodszego. Co on do cholery miał robić? Ten yokai może i wyglądał lepiej niż poprzedni, ale z pewnością nie sprawiał wrażenia równie nieszkodliwego. Irytujący chichot był zbyt prowokujący jak na zabawnego duszka. Porucznikowi z każdą chwilą coraz mniej podobała się wizja jakiegokolwiek podziału na wsparcie i pierwszą linię. Może i byli po służbie, ale nadal czuł się odpowiedzialny za niższych stopniem. No i niestety był kimś, kto uznawał wyższość broni palnej nad wszystkimi innymi nożami i mieczami.
  Jeżeli ta nawiedzona samica liczyła, że zwabi do siebie policjanta to powinna na tych kudłach porozwieszać sześciopaki piwa, a nie tylko trzepać tymi oczami jakby jej coś tam wpadło. Nieważne czy yokai był niewinny i miał zamiar tylko się wdzięczyć, dla Jirō to bydle było winne temu, że on sam nie może opuścić miasteczka.
  Ciszę panującą na uliczkach rozdarł strzał, a następnie kolejny i następny.
Anonymous

Powrót do góry Go down

mistrz oguni

Niespodziewany atak demona w stronę stróża wydawałby się dla niego krytycznym, gdyby nie to, że ostrze, które dzierżył pozwoliło mu obronić się na tyle, by ostre jak brzytwa zakończone haczykami włosy rozcięły skórę na lewym udzie i biodrze mężczyzny. Nie były to jednak poważne rany, mógł ustać na nogach, a jednak wycofał się by ocenić sytuację, a raczej... zobaczyć co postąpił porucznik Oguńskiej policji.
Odwaga mężczyzny mogłaby być jego zgubą, jednakże trzeba przyznać, że mężczyzna w strzelaniu swoją bronią miał wprawę, co udowodnił dziurawiąc potwora pierwszym strzałem prosto w brzuch. Zachwiana postura, agonalny krzyk i wyrzucenie kolejnych pasm włosów w stronę Hasegawy. Przed tym się nie uchronił. Oberwał po pysku, a krew zaczęła mu cieknąć z rozciętego nosa. Wytrącony tym z równowagi nie był w stanie drugiego pocisku wystrzelić równie celnie, co poprzedniego.
Nie zajęło mu jednak sporo czasu otrząśnięcie się z tego, bo po wytarciu cieknącej krwi rękawem wymierzył trzeci strzał, trafiając demoniczną postać w krtań. Hari onago łapała się przerażona za gardło, przez które wypływała czarna, brudna krew. Możliwe, że w tym wszystkim nawet nie panowała nad sobą, bo zahaczyła włosami o łydkę porucznika wywracając go i ciągnąc w swoim kierunku krzycząc z bólu. Niewiele jej brakowało by umrzeć, ale trzeba było postąpić szybko, bo jeszcze chwila i mogłaby pożywić się Hasegawą regenerując swoje siły.


Kolejka: Jirō, Akuto (możliwe pominięcie na życzenie)
Stróż posiada 7/8 noży do rzucania.


Mistrz Gry

Powrót do góry Go down

  "Gdyby coś poszło nie tak, uciekaj do pierwszych lepszych drzwi, bramy i tam siedź."
  Chyba właśnie coś poszło nie tak. Porucznik zbyt upojony widokiem trafienia potwora, nie zdążył nawet uchylić się przed bolesnym ciosem w twarz. Może nie byłoby nic dziwnego w tym, że jakaś samica podczas pierwszego spotkania dała mu w pysk, ale piekące rozcięcie, krew zalewająca mu twarz sprawiły, że ślepia zaszkliły mu się automatycznie. Nie pomagało mrużenie oczu, nie pomagało desperackie przyciskanie przedramienia do rany.
  Wszystko co aktualnie widział Hasegawa było rozmazane i trudne do rozpoznania. Nie był nawet w stanie poprawnie namierzyć lokalizacji Akuto. Widział tylko powiększającą się plamę krwi na rękawie swojej bluzy.
  Cofnął się zdezorientowany i w tym samym momencie poczuł kolejne piekące uderzenie na łydce, szarpnęło nim i wylądował bez ostrzeżenia na plecach. Pewnie tylko cudem nie rozwalił sobie łba na dwie połowy, choć i tak był niemal pewny, że nim przydzwonił o beton.
  Chociaż może dzwoniło mu w uszach od coraz głośniejszego krzyku yokai. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że to nie demon drze się coraz bardziej, a po prostu on jest coraz bliżej źródła dźwięku. Poczuł jak panika zaciska łapska na jego klatce piersiowej.
  Zamrugał szybciej próbując ustabilizować obraz przed oczami i wyszarpać się z pułapki, bo póki co ani jedno ani drugie nie pomagało mu nawet wycelować w rozmazaną postać znajdującą się w polu jego widzenia. Strzelił na oślep, mając już tylko nadzieję, że to nie drugi policjant.
Anonymous

Powrót do góry Go down

  Nie był to pierwszy i z pewnością nie ostatni atak skierowany w jego stronę. I nawet jeśli nie były poważne, nadal bez wątpienia piekły. Wyłączył jednak tymczasowo te konkretne uczucia skupiając się na celu przed sobą. Trzeba było przyznać, że porucznik zdecydowanie potrafił strzelać. Z jednej strony mógł się tego spodziewać po jego pozycji, a z drugiej miasto uwielbiało obsadzać pozycje byle kim, tak długo jak nie wchodzili im w drogę.
  Być może powinni więc zobaczyć go w akcji, by utwierdzić się w przekonaniu, że nie popełnili błędu. Przyglądał się wypływającej z gardła brudnej krwi, drgając nieznacznie, gdy yokai zaczął skowyczeć. Co za paskudny dźwięk. Zbyt szybko pomyślał jednak, że Hasegawa ją wykończył.
  Oddalił się zbyt mocno, by już na starcie zapobiec pochwyceniu przez nią porucznika. Momentalnie rzucił się do przodu, nie celując jednak we włosy. Nie był w tym momencie pewien czy przy tej ilości kudłów będzie w stanie w ogóle je przeciąć, a wyglądało na to, że starszy policjant i tak odwalił praktycznie całą robotę. Podbiegł do niej od boku, starając się nie stać na drodze broni Jirō i zamachnął się więc kataną z zamiarem oderżnięcia jej łba, trzymając drugi, krótszy miecz w pogotowiu, by w razie niepowodzenia po prostu wbić jej go w ten przebrzydły pysk.
Anonymous

Powrót do góry Go down

mistrz oguni

Odwaga w tak fatalnej sytuacji była czymś mało spotykanym. Zadziwiającym było również to, że porucznik Hasegawa mimo słabej widoczności próbował wycelować w potworę. Gdy mężczyzna próbował zatamować krwawienie demon swoimi kudłami, podniósł ofiarę na dwa metry. Wiszący porucznik znajdował się w coraz poważniejszych opałach, a na ratunek... przybył mu stróż.
Wymach kataną byłby celny, gdyby demon nie rzucał się w agonii na boki. Cios ten jednak sprawił, że yokai zatrzymał się w miejscu, jakby uderzyła w niego pewna śmierć. Pocisk wystrzelony przez porucznika trafił nie gdzie indziej jak w czerep postaci przypominającej kobietę, która jeszcze chwilę temu wydzierała się na pół wsi.
Strzał oddany, demon osunął się na ziemię, tym samym puszczając porucznika na ziemię z głośnym trzaskiem.
Zaraz chwila... Hasegawa mógł odczuć przeszywający go ból, bo upadł niefortunnie, na ramię, którym zakrywał jeszcze chwilę temu twarz. Niedoświadczony w boju z yokai porucznik mógł jednak triumfować, bo zabił właśnie jedną z gorszych poczwar, które chodziły po ulicach Oguni. Jedynie stróż był w nieco lepszym stanie, a i tak również zasługiwał na pochwałę.
Po upadku mężczyzny nastała cisza, jakby demony pochowały się po kątach w obawie, że zaraz i one stracą życie. Nawet jeśli mężczyzna, który dzisiejszego wieczoru mógł pochwalić się swoimi zdolnościami strzeleckimi konał z bólu po złamaniu ręki.
Ludzie za ogrodzeniem wręcz w trymiga schowali się w domostwie, w obawie, że i ich dopadnie zło. Trzeba przyznać, że przedstawienie, jakie miało miejsce na ulicy przeraziłoby nie jednego.


Kolejka: Jirō, Akuto (możliwe pominięcie na życzenie)
Stróż posiada 7/8 noży do rzucania.
Porucznik ma rozciętą skórę w okolicach nasady nosa oraz na policzkach. Ponadto złamanie kości promieniowej lewej.
Stróż rozcięte udo oraz biodro, choć nie są to jakoś mocno poważne rany.
Zalecane opatrzenie i wizyta u lekarza.


Mistrz Gry

Powrót do góry Go down

  Stracenie gruntu pod nogami to jedno, bolesny upadek z powrotem na ziemię to już zupełnie co innego. Jirō, przez ograniczoną widoczność, był święcie przekonany, że nie znajduje się aż tak wysoko i próbował zamortyzować upadek, wyciągając przed siebie rękę. Adrenalina sprawiła, że tylko syknął z bólu, w pierwszym odruchu próbując natychmiast odpełznąć jak najdalej od demona, nie będąc nawet pewnym czy w potwora trafił.
  Cisza i brak kolejnych ataków sprawiły jednak, że odwrócił się na plecy, podnosząc się na zdrowym łokciu i mrużąc oczy próbował przyjrzeć się całemu pobojowisku. Jeszcze do niego nie docierało, że już nie ma w dłoni swojego pistoletu, a lewa ręka odmawia mu posłuszeństwa.
- Akuto, wszystko w porządku? - wycedził przez zaciśnięte zęby, próbując skupić wzrok na stojącej postaci - Potrzebujesz pomocy?
  Jeszcze tylko tego brakowało, by komuś za kogo był odpowiedzialny, stała się jakakolwiek krzywda. Przynajmniej po tym jak krzyk yokai nagle się urwał, mógł być chociaż pewien, że ten leżący kształt to demon, a nie policjant.
  Powoli do jego świadomości zaczynał docierać tępy ból, choć nie umiał jeszcze sprecyzować skąd się bierze. Po prawdzie bolało go wszystko, łącznie z pulsującym bólem w skroniach i piekącymi zadrapaniami na plecach po przeciągnięciu go po bruku.
  Podniósł się do siadu, ostrożnie przyciągając do siebie lewą rękę za zakrwawiony rękaw bluzy. Materiał zakrywał zarówno jakikolwiek obrzęk jak i ślady złamania, co tylko pomogło porucznikowi bronić się przed tym, że cokolwiek mu się stało.
Anonymous

Powrót do góry Go down

  Tsk.
  Machnął oboma mieczami, strzepując krew na ziemię. Przez chwilę rozważał nawet pośmiertne oderżnięcie łba demona do końca. Ciekawe czy gdyby przyniósł go Tsukiemu, ten mógłby cokolwiek z niego wynieść? Koniec końców wygrała jednak wewnętrzna przesądność. Miał wrażenie, że gdyby postąpił coś podobnego, dość prędko stałby się ofiarą gniewu kami. Bądź samych yokai. Przeklęcie całej świątyni jakoś nie do końca mu się uśmiechało.
  — Akuto, wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy?
  Zwrócił się w stronę porucznika, chowając oba miecze z powrotem do pochew, gdy podszedł bliżej, przejmując chwilowo jego broń. Zabezpieczył ją i podał Hasegawie lufą do ziemi.
  — Ze mną tak, tylko kilka otarć i rozcięć. Nic poważnego, zajmę się tym w domu — mogły nie być groźne, ale nadal wolał uniknać wszelkich zakażeń i ewentualnych późniejszych komplikacji. Wątpił jednak, by porucznik był w tak samo dobrym stanie co on, biorąc pod uwagę że nie tylko został przeciągnięty, ale i grzmotnął o ziemię.
  Kucnął przed nim, z początku zapominając nawet o pytaniu o zgodę, gdy po prostu złapał jego twarz palcami, obracając ją na boki, szukając wszelkich poważniejszych uszkodzeń. Cóż, wyglądało na to że nosa nie złamał. Spojrzał w kierunku rąk, tym razem już kulturalnie wyciagając obie otwarte dłonie przed siebie i zatrzymując je kilka centymetrów od niego.
  — Mogę? — lekarzem nie był, ale na pierwszej pomocy się znał. Nie raz i nie dwa nastawiał już wybite barki w początkowym rzucie, by ułatwić nieco robotę medykom i przede wszystkim, stróżom z którymi często patrolował ulice.
  Żeby jednak cokolwiek zrobić, musiał określić gdzie porucznik zranił się najmocniej.
  — Dobrze Pan strzela, poruczniku Hasegawa — powiedział spokojnie, cierpliwie czekając na zezwolenie. Gdzieś z tyłu jego głowy pojawiła się jedna samotna myśl.
  Mam nadzieję, że nikt nie buchnął mi latarni.
Anonymous

Powrót do góry Go down

  Powoli, ale za to coraz bardziej docierało do niego, że z jego ręką naprawdę jest coś nie w porządku. Najpierw, gdy chciał odebrać od stróża swoją broń i fala paraliżującego bólu rozlała się po jego przedramieniu, skutecznie zmuszając go do użycia drugiej ręki. Póki co, po tym co się stało, wolał jednak mieć pistolet przy sobie. Na wszelki wypadek.
  Posłał młodszemu cień uśmiechu, który najwidoczniej miał być czymś w rodzaju jednoczesnego podziękowania i okazania wdzięczności. Dopiero teraz czuł ile zasychającej krwi ma rozmazanej po policzkach. Wolał chyba nawet nie wiedzieć jak to wygląda.
  Z bliska mógł przyjrzeć się postaci policjanta i upewnić się czy mówi prawdę, choć nadal obraz przed oczami porucznika rozmazywał się delikatnie. Mimo to z pewną dozą zaufania stwierdził, że skoro Koyasuryo jest w stanie się tak raźno poruszać, to rzeczywiście nic mu nie będzie.
  Niespodziewany dotyk zaskoczył go na tyle, że gdyby nie unieruchomiona jedna z rąk, a druga zbyt zajęta przyciskaniem tej pierwszej do siebie, z pewnością odepchnąłby go w pierwszym odruchu.
- Nic mi nie jest - syknął od razu, mogą chyba już tylko tak się obronić - Naprawdę nie trzeba, przejdzie mi.
  Niezawodne lekarstwo na wszystko - iść spać, a o ewentualne straty martwić się rano. Choć Hasegawa w ogóle wątpił czy ten ból pozwoli mu choć na chwilę zamknąć oczy, nawet pomimo ogarniającego go zmęczenia.
- Przynajmniej mam pewność, że chociaż kilka z nich można po prostu zastrzelić. To już drugie bydle. Jeszcze nie wiem co z takimi, jak te przy automacie.
  Mimo odniesionych obrażeń, wyglądało na to, że osobista krucjata póki co przyniosła więcej korzyści. Jirō podniósł spojrzenie na Akuto, choć to po chwili prześlizgnęło się za niego, na zwłoki demona.
- Co z truchłem? Powinniśmy je stąd zabrać? Dokądś...
  W tym aspekcie chciał zaufać całkowicie stróżowi, jako specowi od - jak sądził - pozbywania się tego plugastwa. Nie śmiał pytać czy truchełko innego demona, które zamknął w pudle po zamówionym do hotelu żarciu, mogło nadal tkwić w tamtejszym ogrodzie, w tajnej skrytce.
  Wszystko było lepsze, byle tylko starać się chociaż przez sekundę nie myśleć o bólu. Powoli, choć z pewnym wahaniem, podniósł się na równe nogi.
Anonymous

Powrót do góry Go down

  Im dłużej przyglądał się funkcjonariuszowi, tym bardziej miał ochotę westchnąć. Był uparty i dumny. Mimo że już na pierwszy rzut oka po jego zachowaniu widać było, że coś jest nie tak, twierdził że nic mu nie jest. Z jednej strony miał ochotę po prostu odpuścić i mieć gdzieś czy w wyniku własnej ignorancji, będzie potem przechodził rekonwalescencję dwa razy dłużej niż normalnie. Z drugiej jednak, przez wyraźny pomysł, który jawił się w jego głowie wiedział, że tylko utrudni tym pracę trzeciej osobie.
  — W to nie wątpię. Ale w ten sposób przejdzie ci szybciej — odpowiedział wyciągając ponownie krótki miecz, co w połączeniu z jego słowami i kamienną twarzą mogło mieć dość zabawny efekt. Nie zamierzał jednak w żaden sposób skracać go o głowę. Zamiast tego bez najmniejszego zawahania odciął sprawnie długi i dość szeroki płat własnego płaszcza, chowając z powrotem broń.
  — Oprzyj na tym rękę, będzie bardziej stabilna — polecił z zamiarem zawiązania później materiału na jego karku. Jeśli rzecz jasna mu na to zezwolił. Jeśli nie to wszystko jak krew w piach, starania niedocenione, a on jeszcze sobie płaszcz pociął, no najgorzej, to nie były tanie rzeczy.
  — Mój kuzyn często mnie łata po podobnych wypadach. Będzie w stanie ci pomóc, bez konieczności wizyty w szpitalu — powiedział spokojnie, raz jeszcze dając mu możliwość wyboru w końcu nie zmusi go do tego, by za nim poszedł.
  Rzecz jasna mógłby to zrobić, ale wizja niesienia nieprzytomnego mężczyzny przez miasto jakoś średnio mu się widziała. Już nie wspominając o tym, że następnego dnia nie byłby w stanie się ruszyć z miejsca.
  — Lepiej go nie dotykać. Trzymanie takiego cholerstwa w domu mogłoby się skończyć tragicznie, w końcu nikt z nas nie wie do końca na jakich zasadach działają przekleństwa — powiedział, zamiast tego rozglądając się dookoła. Podszedł ostrożnie do yokai i wrzucił go do kontenera na śmieci, strzepując dłonie.
  Tam gdzie twoje miejsce.
  — Przy zjawach potrzebni są kapłani. Zgłoszę jednemu z naszych, że duch pojawia się w tym obszarze, może przygotują jakiś amulet ochronny, albo oczyszczą to miejsce — sam nie był do końca pewien jak to działa. Nigdy nie uczono go rytuałów, a jedynie prostej reakcji z serii "Widzisz ducha? Wezwij kapłana".
  — Chodźmy. Jeśli masz jakieś pytania, odpowiem po drodze.
  Po wyczekiwanym i upragnionym ponownym spotkaniu z latarnią, uniósł ją do góry i obrócił na boki uważnie oglądając. Dopiero, gdy upewnił się, że nie została w żaden sposób uszkodzona, ruszył do przodu w kierunku świątyni, obracając się co jakiś czas na porucznika, gdyby ten potrzebował jednak pomocy.

zt x2
Anonymous

Powrót do góry Go down

Kiedys spotkałem Owsiaka na pogrzebie jakiejś sławnej osoby. Podochodze do niego i mowie czesc Owsiak ty skurwysynu. A on tylko Elo i odwraca głowe. Sprzedałem mu blache w potylicie i mowie sluchaj mnie bo ci nie dam kasy na ziarno dla kur. Jurek cos tupnał, cos mruknał ale mowi dobra słucham ciebie cierpliwie, co masz mi do powiedzenia. Czemu sprzedawales uran czeczenom? Jerzy Owsiak powiedział do mnie - ty kurwa gnoju i przykleił mi serduszko do czoła. Potem uciekł do lasu
Anonymous

Powrót do góry Go down

To nie tak, że Sumire cierpiała fizycznie. Nie. Po pewnym czasie człowiek przyzwyczajał się nawet do najstraszniejszych tortur i uczył, całkiem zresztą szybko, przyjmować je z dumą. Choć ciężko mówić o jakiejkolwiek dumie w sytuacji, gdy stajesz się porcelanową lalką z bezmyślnym wyrazem twarzy i nawet wtedy, gdy ciska się tobą o podłogę, zdajesz się pozostawać niewzruszony. Martwy, stworzony tylko do tego, by zadowalać swojego właściciela. To właśnie próbowała robić. Dogadzać, nadskakiwać i podskakiwać, kiedy tylko Ichiro wyraził taką chęć. Szczerze wierzyła, że karty losu w końcu się odwrócą, a jej mąż ponownie stanie się tym, kim był. O ile kiedykolwiek był tym kimś. Nie potrafiła wyznaczyć daty, w której to wszystko się zaczęło. Może od początku takie było, a jej zaślepiony miłością umysł nie potrafił tego dostrzec? Te i inne pytania zawsze pozostawały bez odpowiedzi, będąc synonimem „kim jestem?”. Nigdy nie było prawidłowego rozwiązania zagadki, zawsze pojawiało się jakieś „ale”, będące niczym pokryta rdzą kłódka na starej bramie; wydaje się ledwie utrzymywać pręty, by w ostateczności nie pozwolić się otworzyć. Proza życia, czyż nie?
Uległość zawsze wydawała jej się właściwsza. Agresja rodzi agresję. Czasami czuła się jak dziecko, chowające głowę pod kołdrę w obawie przed potworami kryjącymi się w szafie czy pod stelażem łóżka. Ani to mądre, ani też skuteczne. Prawdziwe, obrzydliwe i ociekające krwią bestie doskonale kamuflowały się pod płaszczami, zmyślnymi koszulkami czy ręcznie haftowanymi kimonami; to, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało. Chodziło o wygląd; póki twarz nie była wyciągnięta we wsze strony świata, oczodoły zapadnięte i ropiejące, a dłonie zakończone ostrymi pazurami, to wszystko było w porządku. Można było robić równie okropne rzeczy, co wcześniej wspomniane monstra, i wciąż należeć do ludzkości. Żadne to odkrycie, jedynie smutny morał podsumowujący życie Sumire, której bogowie zdawali się śmiać w twarz, utrudniać funkcjonalnie i poddawać próbie. W imię czego, dotrzymania złożonej przy ołtarzu obietnicy? Drwili z jej honoru, słowności dumy, która zdawała się już dawno opuścić zestawienie cech charakteru, którymi może się pochwalić.
 Brakowało jej siły. Osiem lat. Tak dużo i tak mało jednocześnie. Świat z pewnością pędził do przodu, tworzono nowe technologie. Tylko Oguni zostawało w tyle, wiążąc mieszkańców i turystów do tego przeklętego miejsca, będącego przyczyną wielu tragedii. I choćby zdobyć się na to, by uciec przed całym złem, to nie było dokąd. Uliczki prowadziły w ślepe zaułki, a lasy zdawały się nie mieć końca. Większość z tych, którzy jeszcze nie zdobyli się na ów, śmiałą decyzję, głęboko rozmyślała o ukróceniu swej męki. Sumi też to robiła. Niejednokrotnie, głównie nocą i wtedy, gdy bezbronnie leżała na posadzce, zakrywając ważne organy przed kolejnymi kopnięciami. Już dawno przestała rozmyślać nad ich zasadnością. Przyjęła tę rzeczywistość jako właściwą. Gdyby nie to, wisiałaby na linie z pętlą zaciśniętą wokół szyi. Starała się nie tracić optymizmu, błysku w oku. Naprawdę próbowała tłumaczyć sobie, że jest potrzebna. Lecz ile można, ile jeszcze przyjdzie jej znieść, by móc powiedzieć sobie „jestem szczęśliwa”? Oczywiście, te słowa padły z jej ust wielokrotnie, ale nigdy nie były szczere. Po prawdzie nawet orle oko nie odnalazłoby w tym ziarna prawdy. Nawet pyłku. Zupełnie niczego.
— Akira, proszę — wybełkotała, gdy tylko odzyskała możliwość mowy. Ta, zablokowana przez uderzenie, była jej zbędna. Nieważne co by powiedziała albo zrobiła, nie posłuchałby. Nigdy nie słuchał. W końcu to on był panem, mężczyzną, właścicielem. Miał władzę, którą wykorzystywał. Ciężko mu się dziwić, któż nie skorzystałby z takiej sposobności, możliwości do całkowitego podporządkowania sobie drugiej osoby? Podejście do kobiet wpoił mu ojciec, wzorzec. Zapewne i on sam stałby się takim, gdyby Sumire potrafiła dać mu dzieci. Ale nie dała. Była niepełna. Bezwartościowa, jak zwykł ją nazywać po każdym wymuszonym siłą akcie „miłości”. Może los nie był taki zły, a bogowie, jakby nie patrzeć, łaskawi? Była wdzięczna za własne kalectwo. Gdyby nie ono, musiałaby patrzeć na cierpienie własnego potomka. Patrzeć, jak staje się workiem treningowym. Czy wtedy potrafiłaby mu się sprzeciwić? Nie wiadomo. Zapewne zapytana o to, szybko zapewniłaby, że tak. Życie weryfikuje wiele górnolotnych słów, boleśnie sprowadzając na ziemię usta, z których wyszły.
 Zacisnęła oczy i schyliła głowę w oczekiwaniu na kolejny cios, który, o dziwo, nie nadszedł. Zaskoczona, brakiem bólu w losowych częściach ciała, nieśmiało uniosła brodę. Nie musiała tego robić, przepity głos męża zdawał relację z aktualnie toczących się wydarzeń. Równie dobrze mogłaby nie mieć oczu, jego reakcja i słowa były wystarczające. Skoro już to zrobiła, mogła dostrzec to, co przyczyniło się do uchronienia jej od kolejnych siniaków.
 Szok, tak określano ten stan. Miała bardzo dobrą pamięć, zwłaszcza do twarzy. Ujrzawszy pacjenta, któremu dosłownie chwilę temu podłączała kroplówkę, zaczęła się zastanawiać czy te wydarzenia są realne. Może to tylko sen, ukryte pragnienie o rycerzu na białym koniu, który ją uratuje? Nie, chyba nie. On nie przypominał rycerza. Dodatkowo policzek ją piekł, a w objęciach morfeusza nie czuje się bólu. Nawet wtedy, kiedy spada się z przepaści, mózg postanawia uciąć projekcję tuż przed spotkaniem się z gruntem. Chciała, by stało się to i tym razem. To nie był sen. A Akira nie był bajkowym, złym charakterem, by skupiać się tylko i wyłącznie na uwięzionej przez siebie „księżniczce”. Ruszył ze słowną kontrą, choć Sumire nie potrafiła przypomnieć sobie, co sprowokowało go do ataku. Wiedziała natomiast, jak połączył kropki, by w ostateczności uznać, że szatyn jest jego przeciwnikiem.
 Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, wiedziona wizją tego, co nastąpi, przywarła do niego, łapiąc za obie dłonie. Otwierając usta, rzuciła mu błagalny wzrok. Nie zdołała jednak wypowiedzieć ani słowa. Odtrącił ją. Na tyle mocno, by, nieprzygotowana na taką okoliczność, upadła na jezdnię. Wtedy też pojawił się silny ból w okolicy kostki. I to głównie dlatego nie kontynuowała obrony. Tylko kogo ona chciała bronić; męża czy Saemona? Czort wie. Właściwie oboje na raz, przed samymi sobą.
 A było przed czym. Przeszli do rękoczynów. Wszystko działo się zbyt szybko, by mogła to kontrolować czy zapobiec. Co prawda, próbowała unieść się na rękach, ale promieniujący impuls skutecznie jej to uniemożliwiał. Zdążyła jedynie wyjęczeć krótkie zdanie – „przestańcie”, co i tak nie powstrzymałoby ich od brutalności. Ich? Znaczy się Utamary, bo to głównie on atakował. Skuliła się, przyjmując pozycję podobną obronnym. Nie chciała patrzeć na to, jak pacyfikowany jest jej mąż. Jego krzywda bolała ją bardziej niż to, co jej robił. Tak, zgadza się, to patologiczne zachowanie, które nigdy nie powinno mieć miejsca. Zgadza się, już dawno powinna kopnąć go w tyłek i znaleźć szczęście u boku kogoś, kto ją doceni. Ale życie nie jest czarno-białe. Ma znacznie więcej barw.
 Kiedy pokaz siły i „męskości” został zakończony, co zresztą sygnalizowała cisza, wyściubiła głowę zza dłoni. Szybko też zorientowała się, że Akira leży bezwładnie na drodze, sycząc coś pod nosem. Odruchowo, z niemałym trudem, podciągnęła swoje ciało do niego.
— Chodźmy do domu — szepnęła, roniąc łzy. Nim mężczyzna zdążył się podnieść, ukradkiem spojrzała na Saemona. To nie było spojrzenie z podziękowaniami. Ba, były w nim wyrzuty, żal, wstyd, może nawet złość. Zdawał się mówić, a wręcz nakazywać „idź stąd”. Zaskakujące jak wiele można przekazać oczami. A te, które miała Sumire, zdawały się mówić jeszcze więcej, niż usta.
 Satō przytaknął niezrozumiale, godząc się ze słowami żony. Zrobił to tylko dlatego, że nie miał już czego szukać; ani odwetu, ani też siły do ataku. A to, co planował zrobić z kobietą, równie dobrze mógł uczynić w domowym zaciszu. Tam, gdzie nikt go nie powstrzyma. W gruncie rzeczy był całkiem cwany. Głupi, ale cwany.
— Jeszcze się policzymy skurwysynie — rzucił gniewnie, podnosząc się z klęczek. Sumi, choć sama miała problem z przemieszczaniem się, stała się jego asystą. Nie zważając na ból, pomogła mu się unieść, a następnie wyprostować. Wzięła go pod ramię, tak samo, jak Utamarę w szpitalu. Ten sam schemat. Tyle że teraz nie musiała tego robić. Widocznie chciała. Widocznie czuła obowiązek przeplatający się ze strachem. Trudno się jej dziwić. Nie mogła uciec przed Akirą, wyjechać. A pewnikiem, nawet gdyby ukryła się gdzieś w mieście, to szybko by ją znalazł i przypomniał, do kogo należy. Zapewne boleśniej niż dziś.

z/t
Anonymous

Powrót do góry Go down

Kiedys spotkałem Owsiaka na pogrzebie jakiejś sławnej osoby. Podochodze do niego i mowie czesc Owsiak ty skurwysynu. A on tylko Elo i odwraca głowe. Sprzedałem mu blache w potylicie i mowie sluchaj mnie bo ci nie dam kasy na ziarno dla kur. Jurek cos tupnał, cos mruknał ale mowi dobra słucham ciebie cierpliwie, co masz mi do powiedzenia. Czemu sprzedawales uran czeczenom? Jerzy Owsiak powiedział do mnie - ty kurwa gnoju i przykleił mi serduszko do czoła. Potem uciekł do lasu
Anonymous

Powrót do góry Go down

Sumire czuła się tak, jakby stała pod drzwiami obcego mieszkania z palcem niepewnie uniesionym w stronę dzwonka. Musiała dokonać wyboru – odejść lub zadzwonić. Ta decyzja mogła okazać się ważniejsza, niż jej się wydawało. To tak, jakby znalazła się na rozstaju dróg i rozważała, którą z nich wybrać. Zdawała sobie z tego sprawę, wahała się, a jednak zadzwoniła. Ten, kto stał za podwojami, też musiał podjąć decyzję – otworzyć albo udać, że w domu obecny jest jedynie puchaty kot o rudej maści. Waha się i boi, ale w końcu otwiera. Tak. Wspólnie zdecydowali się oficjalne spotkanie. I oto, już za parę minut, mieli stanąć twarzą w twarz. Widząc, że już za późno, by wrócić na skrzyżowanie, ale za wcześnie by uznać, że pewne słowa nigdy nie zostały wypowiedziane.
 Wyszedł.
 Zamknął drzwi.
 Chciała się odwrócić i podążyć za nim niczym cień, jakby przeświadczona o tym, że wychodząc z budynku, ujrzy tylko żałośnie pustą ulicę. To w zupełności wystarczyłoby, by raz na zawsze porzuciła nadzieję, a raczej to, co z niej zostało. Nie zrobiła tego. Bezwładnie, podobna lalce, opadła na pościel, wciąż pachnącą jego perfumami. Zdecydowanie były specyficzne, charakterystyczne. Choć całkiem możliwe, że Sumire po prostu chciała wierzyć, że głębsze wdechy są wynikiem interesujących nut zapachowych, a nie tym, że niegdyś znajdowały się na jego ciele.
Przeszło jej teraz przez myśl, że tak naprawdę niewiele o nim wie, a ryzykuje całe swoje dotychczasowe życie. Psie, ale życie: może nie opływała w dostatku miłości i pieniądza, ale miała jakiegoś męża, własne, wcale nie tak małe, cztery kąty i pracę, która dawała jej satysfakcję. Nie wiedziała nawet, czy ma łaskotki, jak długie są jego palce u stóp, jakie miewał koszmary jako dziecko, które z gwiazd lubi, jakie kształty widzi w chmurach, czego naprawdę się boi i jakie wspomnienia są dla niego najcenniejsze. Jedyne informacje, jakie posiadała, to te, które zdobyła podczas opatrywania jego ran. Imię, nazwisko i to, że nie pochodzi stąd. To nic nie znaczyło, było niczym więcej, niż zbieraniną liter.
 Ukłuła ją nagła wizja tego, że to wszystko może być próbą i, nawet jeśli będzie na nią czekał, to może nie uczynić tego w pojedynkę: odpowiedniejszą nazwą byłby duet. Dotychczas zdawała się wypierać tę możliwość. Teraz jednak dotarła do momentu, w którym otwarcie zadeklarowała chęć kontynuowania znajomości. Na to czekał, po to były te wszystkie „zbiegi wydarzeń”? Okrutny byłby to cios, najpewniej zadany ostrzem z nierówną krawędzią. Przewróciła się na plecy, puste oczy kierując na łuszczący się sufit. Dusza Sumire była w równie dobrym stanie, jak cały ten szpital; tylko na pozór zdolna do pracy. Z przerażenia uciekała się do łączenia wydarzeń, które nigdy nie powinny być jednością. Doszukiwała się podstępu, krętactwa i matactw. Wściekle zatopiła ręce we włosach, wyrywając parę pukli.
 To i tak by się udało – pomyślała, a świadomość, z którą ogłosiła bankructwo tej relacji, powitała z zadziwiającym chłodem i spokojem: nie uda się i już. To bez sensu. Kolejne próby to tylko strata czasu. Nawet nie bolało. Koniec był zbyt oczywisty, by boleć. Nadszedł o wiele za wcześnie, ale było całkowicie jasne, że musiał nadejść. Trudno, ten wyraz był wyryty na jej sercu, stanowiąc odpowiedź na każdą, bezpowrotnie utraconą szansę na szczęście. Od wielu lat kupowała los na loterii. Nigdy nie trafiła nawet jednej liczby. Czemu więc teraz miałaby odnieść zwycięstwo, znaleźć się na liście? To było zbyt piękne i naiwne. Wrodzony realizm sprowadził ją na ziemię.
Wstając z łóżka, nie czuła już ekscytacji. Strachu też zresztą nie. Choć całkiem możliwe, że zdusiła go wraz z innymi emocjami. Ot, pustka; przenikliwa, wszechobecna, niezmierzona pustka. Nieśpiesznie przeszła przez drzwi, a potem korytarzem wprost do pomieszczenia socjalnego. Zdjęła identyfikator tak, jak podczas II Wojny Światowej biżuterię zdejmowali Żydzi. Czuła się zresztą podobnie beznadziejnie. Położyła go na stoliku, wolną ręką sięgając po ubrania. Ostrożnie naciągnęła koszulkę, a potem wykrochmalone niedawno jeansy. Ruszyła do drzwi. Nie. Powrót. Torebka. No tak. Przełożyła ją przez ramię i, korzystając z okazji, uwolniła włosy z uścisku gumki. Wyszła.
 Z politowaniem spojrzała na pozostawiony na stoliku w izbie kubek. Wzięła go w ręce i przechyliła do ust. Zimny napój rozlał się po jej gardle. Nie był dobry, ale zwykła nie marnować tego, czego w Oguni może w końcu zabraknąć. Zatrzymała się dopiero za drzwiami wejściowymi do szpitala. Oczyma „zeskanowała” teren wokół, doszukując się sylwetki Matsuno. Był sam. Sumire rozejrzała się podejrzliwe, acz nieszczególnie dokładnie, inaczej wyglądałoby dziwnie, jakby kogoś się spodziewała; w zależności od perspektywy – policjanta lub męża. Odnalazłszy cel, powoli skierowała się w jego kierunku. Miała teraz okazje, by bezczelnie zmierzyć go wzrokiem. Nie kątem oka, nie ukradkiem. Całość, tak jak bogowie go stworzyli. Prawdę powiedziawszy, miał ciekawe rysy twarzy: wyglądał jak skrzyżowanie seryjnego zabójcy i pluszowe misia.
— Cóż… — mruknęła, przerywając ciszę. Cały ciężar rozpoczęcia rozmowy przełożyła na niego. Wiedział za dużo. Być może stąd te sińce pod oczami. „Im więcej się wie, tym gorzej się śpi” w jego przypadku zdawało się określeniem całkiem trafnym. Nie oczekiwała przesadnej wylewności, nie była głupia, by oczekiwać od psa zniesienia jajka, ot, po prostu, dobrze byłoby mieć punkt zaczepienia. Znaleźć coś, co obnażyłoby jego myśli.
Anonymous

Powrót do góry Go down

Kiedys spotkałem Owsiaka na pogrzebie jakiejś sławnej osoby. Podochodze do niego i mowie czesc Owsiak ty skurwysynu. A on tylko Elo i odwraca głowe. Sprzedałem mu blache w potylicie i mowie sluchaj mnie bo ci nie dam kasy na ziarno dla kur. Jurek cos tupnał, cos mruknał ale mowi dobra słucham ciebie cierpliwie, co masz mi do powiedzenia. Czemu sprzedawales uran czeczenom? Jerzy Owsiak powiedział do mnie - ty kurwa gnoju i przykleił mi serduszko do czoła. Potem uciekł do lasu
Anonymous

Powrót do góry Go down

Pomyślała sobie, że to musi być bardzo miłe, wiedzieć, że jest ktoś, kto na ciebie czeka. Ale tak naprawdę. Sercem, oczami i umysłem. Wszystkimi zmysłami, jakie posiada. Nie po to, by zranić cierpkimi słowami, ale by czułym wzrokiem pogładzić po policzku, naciągnąć suchą skórę tuż obok ust i unieść je ku górze. Te uczucia były skomplikowaną sprawą. Potężną i zwodniczą, fascynującą i sprzeczną. Nie ujawniały się i, być może, ujawnią się dopiero wtedy, gdy kosa żniwiarza dusz zawiśnie nad jej łabędzią szyją. Wtedy też przypomni sobie ścieżki, jakie zwykła wybierać na rozdrożu, orientując się jednocześnie, że te, które były przetarte, pozbawione były kwiatów kolorowych, ptaków z melodiami kojącymi nerwy i zwierząt przecinających drogę podczas spaceru, o których opowiadały postacie z książek. Droga, którą podążała Sumire, obrzucona była cierniami, by podobni jej przedstawiciele gatunku, wpadali w nie i okaleczonymi stopami nie byli w stanie zawrócić, zaryzykować. A przecież chcieli się tylko łatwości i lekkości, nabierać powietrze z pewnością, że po piątym kroku od rozpoczęcia jest głaz wielki, a przy dziesiątym mija się stare drzewo, które pamięta jeszcze pra-dziadek.
 Teraz jednak pozostało jej jedynie okryć się woalem utkanym z lodu. Poczuć, jak tysiąc igieł przewierca skórę. Śnić i otwierać usta, żeby krzyczeć, choć niemy byłby ów krzyk. Czekać samotnie w ciemności, gdzie jedyny dźwięk niesie pulsująca wciąż w żyłach krew. Czekać i czekać. Czekać na coś, co może nigdy nie nadejść. Łudzić się, że stojący przed nią mężczyzna opatrzy rany, zaspokoi głód i tęsknotę za tymi pięknymi krajobrazami, z których świadomie zrezygnowała, że był tam i widział przyrodę dziką, wodospady kaskadowe i ciepły zachód słońca, a teraz o nich opowie, naklei plaster na serce i złapie za rękę tego, który kłuje je zaciekle w szale tak morderczym, że gdyby mógł, uczyniłby to w każdym równoległym świecie.
 Na krótki moment zapatrzyła się w oczy Matsuno, szukając odpowiedzi na pytania, które wciąż kołowały się w jej głowie. To uczucie, bycia w jego towarzystwie, potęgowało wrażenie, jakoby znała tego człowieka przez całe życie, a jego energia była równie znana, co dźwięk lodówki w „domu”. Czemu więc nie potrafiła uwierzyć, że to, co czyni, jest dobre, że to spotkanie, to nie występek przeciw niepisanemu prawu, a coś, co czynione jest bynajmniej z poczucia obowiązku czy dręczonego sumienia. Dla Akiry była tylko gumą do żucia uczepioną do podeszwy: nie chciał jej, deptał, a mimo to nie mogła się odlepić. Tak, teraz naprawdę zrozumiała ulotną naturę emocji: nie były nieujarzmionymi mustangami z Ameryki Północnej, które przy odrobinie cierpliwości można stłumić i oswoić. Były jak niektóre owoce – dojrzewały z czasem, a kiedy nadchodził właściwy moment, wtedy, dokładnie tak, należało się w nie wgryźć. Jeśli jednak zostawić je, nie skonsumować, sczernieją i staną się bezużyteczne. Nie była pewna, jak należałoby nazwać łączącą ich relacje, ale było to z pewnością coś dużo ważniejszego niż przypadkowa znajomość.
 Skinęła głową, choć oczekiwała zupełnie innych słów. Jakich? – tego nie wiedziała. Sumire nie jadła zbyt wiele. Gdyby ją zapytać „dlaczego”, powiedziałaby, że kiedy się gotuje, samym gotowaniem człowiek się najada, a gdy dołoży się do tego stres, to gardło samo się zaciska, uniemożliwiając spożywanie pokarmów. Na ten moment nie potrafiła odróżnić ścisku żołądka powodowanego nerwami od tego, kiedy robi pętelkę on z głodu.
— Bez różnicy — odparła spokojnie, choć głowa podpowiadała jej, by opowiedzieć się za podróżą samochodem. Nie wiedziała, jaki jest cel; mógł być zarówno blisko, jak i daleko. Choć ból w kostce ujawniał się tylko przy wymagających czynnościach, nie zamierzała ryzykować tego, że nie będzie w stanie wrócić o własnych siłach, zdana na łaskę lub niełaskę Matsuno. Lubiła te pozorne poczucie wolności i możliwości o samo decydowaniu.
 Ruszyła wraz z nim, ostatni raz rozglądając się po ulicy.
 Pusto.
 Bezpiecznie.
 Wzrok Sumire utknął na wysokości jego pleców: prosta postawa, szeroki rozstaw. Był dobrze zbudowany, lepiej niż statystyczny mężczyzna, ale nie barczysty. To ten rodzaj sylwetki, w której chciałoby się schować, wierząc, że uchroni przed każdym złem niczym tarcza. Ale on nie był przedmiotem, miał uczucia, pragnienia, smutki i lęki, których barwy wciąż nie znała. Zawsze łatwo jest rzucać porównaniami, bo ludzie wykazują wiele podobieństw do różnorakich obiektów, lecz z niewyjaśnionego powodu, akurat dla niego, nie potrafiła znaleźć synonimu.
 Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz wsiadała do auta. Co prawda, Akira posiadał starą, wysłużoną Toyotę, ale nigdy nie pozwolił, by zajęła w niej miejsce. Mówił: „Samochody to nie miejsce dla kobiet”, a jej wydało się to tak oczywiste, że nie protestowała.
— Nie musisz — zaprotestowała cicho, niepewnie, gdy chwycił za klamkę od strony pasażera. To, że chciał ją wyręczyć, wydało się jej się podejrzane. Bynajmniej z powodu irracjonalności, bo czyn taki, w normalnych okolicznościach, były wręcz pożądany. Niemniej, Sumire miała mocno spaczone pojęcie tego, jak powinno się funkcjonować w relacjach. To było dla niej nienaturalne, dziwne i obce. Stanęła przed wnętrzem pojazdu tak, jakby cały płonął. Zawahała się, ale ostatecznie zajęła wyznaczone jej miejsce. Była spięta. Dłonie, z braku innych opcji, ułożyła na udach. Nie wiedziała, czy decyzja o tym, by wsiąść do maszyny, była dobra. Bądź co bądź, byli sobie, wciąż, obcy. Usunęła tę myśl z rejestru, wierząc, że rzeczywiście trafią tam, gdzie pierwotnie mieli.
 Kiedy pojazd ruszył, pobieżnie rozejrzała się po jego wnętrzu: było zadbane, utrzymane w dwubarwnej tonacji. Prawdę powiedziawszy, wyglądało dość luksusowo. Nie to jednak przykuło jej uwagę. Tym, na czym najdłużej zawiesiła oczy, było radio. Brakowało w nim miejsca na kasety. Może nie słuchał muzyki albo zapomniał o jej istnieniu. Oparła się pokusie, by nacisnąć losowe guziki, mocniej zaciskając palce. Oparła głowę o szybę, wpatrując się w kolejne punkty, które mijali. Budynki, sklepiki i straganiki. Wszędzie pusto. Jakby na okoliczność ich spotkania wszyscy postanowili zamknąć się w domach na cztery spusty.
Na co masz ochotę?
  Na cofnięcie czasu, powiedziała w myślach.
— Nie jestem wybredna — mruknęła, nie odrywając się ani na chwilę od wypatrywania znajomych twarzy, przed którymi, chcąc nie chcąc, musiała się ukrywać. W tak smutnym mieście każdy szuka okazji do tego, by choć na moment poczuć dreszczyk emocji, a najlepszym sposobem są podszepty zdradzające tajemnice. Nie, żeby lękała się plotek. Lękała się tego, że mogą dotrzeć do Akiry.
Pokieruj mnie
  Zmarszczyła brwi. Przecież… Ah, no tak, nie był stąd. Poprawiła się w fotelu, jednocześnie wyszukując w odmętach pamięci miejsca, w które mogłaby go „zabrać”. Trafiło na małą, przydrożną budę serwującą jedno danie – Yakisoba, zamykane w papierowych boxach. Znał ją każdy, kto mieszkał w mieście, nie za sprawą wykwintnych dań czy długiej karty, ale dlatego, że stała tam od lat, a prowadzący ją staruszek potrafił oświetlić nawet najciemniejszy dzień.
— Lepiej będzie, jak zostanę tutaj — powiedziała, sięgając do torebki i wręczając mu pieniądze. — Proszę, powinno starczyć na dwie porcje. — Nie zamierzała obciążać go kosztami. Już wystarczająco nagięła jego dobre serce. To rodzaj handlu wymiennego: spokój i towarzystwo w zamian za garść klepaków, niewystarczających do tego, by spłacić stale rosnący dług wdzięczności.
 Jak powiedziała, tak też zrobiła. Plecami oparła się o karoserię i zadarła głowę do góry. Zbierało się na deszcz. No tak. Jesień. Godzina trzynasta, a niebo pochmurne, szare. Zdała sobie sprawę, że z każdym dniem będzie jej coraz trudniej odrzucać myśl, że chciałaby wymazać wszystko, co zdarzyło się, nim poznała Matsuno. Uczucia bowiem miały ten przykry zwyczaj rozkwitania podczas rozłąki.

z/t x2
Anonymous

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach