Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


Kiedys spotkałem Owsiaka na pogrzebie jakiejś sławnej osoby. Podochodze do niego i mowie czesc Owsiak ty skurwysynu. A on tylko Elo i odwraca głowe. Sprzedałem mu blache w potylicie i mowie sluchaj mnie bo ci nie dam kasy na ziarno dla kur. Jurek cos tupnał, cos mruknał ale mowi dobra słucham ciebie cierpliwie, co masz mi do powiedzenia. Czemu sprzedawales uran czeczenom? Jerzy Owsiak powiedział do mnie - ty kurwa gnoju i przykleił mi serduszko do czoła. Potem uciekł do lasu
Anonymous

Powrót do góry Go down

Jestem wolna – pomyślała, choć brzmiało to równie prawdopodobnie, co nagłe cofnięcie się klątwy, a sama „wolność” była pojęciem mocno nad wyraz. Prawdę powiedziawszy, ciężko uznać ten termin za właściwy, kiedy przyszło się na świat w zamknięciu. I to nie tak, że narzekała na swój los. Nie. Mogłaby to robić, gdyby znała to, co kryje się za niewidocznym drutem kolczastym. Nie znała. Więc i powodu, by ronić łzy nad utratą czegoś, czego się nigdy nie miało, zwyczajnie nie było. Tym jednak, co kuło ją w serce, była pustka. Bezkresna i cholernie ciemna nora. Widziała tylko szalone światło strzelające z nieprawdopodobnie jaskrawą wiązką, jakby połknęła biały, oślepiający reflektor. Wyciągała rękę w jego stronę, chcąc choćby i gestem sprowadzić błysk bliżej. Na nic to. Nie reagował. Jakby na złość poruszał się od prawej do lewej, nęcąc i kusząc, potęgując paskudne doznania. Przez to wszystko czuła się jak zużyty, stary materiał, którym ktoś przetarł podłogę w rzeźni, ale przecież nie powie tego na głos. Założy na usta ten sam, wysłużony uśmiech, co zwykle. Prawie jak pokerzysta, tylko nieco pozytywniej. Bo ludzie, pytając „jak się masz?” nie chcieli słyszeć o jej problemach. To oczywiste. Wolą kłamstwo, wyrafinowane, ale wyczekiwane – „U mnie dobrze, mąż wspaniały, auto reperuje, a dzieciaki jak zwykle, urwisy”. I wszystko to byłoby równie realne, co wydanie przez nią na świat potomka.
 Matsuno taki nie był. Dobrze znosił ciszę, był z nią oswojony, nie chciał fałszu. Jeśli pytał – oczekiwał szczerości. Nie ganił i nie oceniał. Ot, po prostu przyjmował słowa takie, jakimi są. Nie chciał, by były opakowane w papier z uroczym wzorem, właściwie mogło nie być go tam wcale. Liczyło się to, co w pudełku. To, co ukryte i, zdawać by się mogło, niedostępne. Jak dziecko w Gwiazdkę niedbale rozdzierał tekturę, bynajmniej martwiąc się o jej stan, zatrzymując się, dopiero gdy przedarł się do środka. Sumire była jak ten prezent – wymarzony, obiecany. Aż wtem, nagle, okazywało się, że wcale nim nie jest. To coś zastępczego, kupionego po kosztach byle mieściło się w granicy błędu. Z daleka widać, że tania chińszczyzna, melodia jakaś zakrzywiona, guziki nie działają, a aspekt wizualny, cóż, pozostawia wiele do życzenia. Czy więc Saemon, jak ten chłopiec pięcioletni, uśmiecha się krzywo i zapewnia, że tego właśnie chciał, tylko po to, by nie urazić uczuć zabawki?
 Pociągnęła nozdrzami, nabierając w płuca potężną porcję powietrza i wypuściła je po chwili. Musiała zelżeć, uspokoić swoje wnętrze, w którym nieustannie, od wielu lat, trwała wojna domowa. Żałowała, jak Ewa biblijna, że dała się skusić wężowi, by zaraz, krótko po tym, przegryźć twardą skórkę jabłka. I tak w kółko. Nie potrafiła w pełni cieszyć się z tego, co się rozgrywało, kiedy jej myśli wciąż ściągały nieuniknione. Akira. No tak. Otworzyła gwałtownie oczy, prostując się jak naciągnięty gwałtownie jedwab. Oczyma oplotła okolicę, tym razem dokładnie i wnikliwie. Wstrzymała oddech, na wypadek, gdyby jednak wisiał gdzieś na horyzoncie, mogłaby wtedy spróbować pozbawić się tlenu, zemdleć i udać, że źle się czuła, stąd to podparcie o machinę. Odetchnęła ciężko, orientując się, że ulica w dalszym ciągu jest pusta. Przyłożyła dłoń między piersi, chcąc złączyć się z galopującym sercem.
 Tę chwilę zadumy odczuła tak, jakby minęła co najmniej połowa dnia. Spojrzała na zegarek na nadgarstku, choć tylko z przyzwyczajenia – nie działał. Zmarszczyła brwi, w głowie zapowiadając, że spróbuje go naprawić, gdy wróci do domu. Oczywiście, nie zrobi tego. Tego i wielu innych rzeczy, które znalazłyby się w kategorii „pilne”. Przekręciła głowę w kierunku budy, wyszukując wzrokiem Matsuno. Wracał. Całe szczęście, że był wysoki. W przeciwnym razie zasłoniłby go murek i tyle z bezczelnego mierzenia go wzrokiem. Ciężko było jej bowiem nie ulec pokusie, żeby przemierzać każdy centymetr jego ciała. Głównie z ciekawości, ale i miłości do ciała ludzkiego. Tak po prostu. Kryło tyle tajemnic i niezbadanych spraw, że nie potrafiła sobie tego odmówić. Już za dzieciaka siedziała nosem w leksykonach, palcem przejeżdżając po organach, kościach i mięśniach. Nikt wtedy nie pomyślałby, że skończy jako podrzędna piguła. Matka wróżyła jej specjalizację, co najmniej z pediatrii. Osądy jej jednak niewiele miały wspólnego z rzeczywistością. Tak samo, jak zapewniała ją o osiągnięciu szczytu w karierze, tak samo gęgała o tym, że znajdzie męża, który na ów wierzchołek ją wniesie. No i wnosił, ale na łóżko, gdy sama już nie była w stanie. A przecież na ziemi nie przystoi, by gwałt, znaczy się obowiązek małżeński, czynić.
— Nie chcę, mam wystarczająco monet w portfelu, tylko zalegają — odparła, raz na zawsze ucinając możliwość, by wzięła pieniądze. Jeśli chodziło o rzeczy nieskomplikowane, przyziemne, to decyzje, które podejmowała, były nieodwołalne. Szkoda, że tej relacji nie mogła rozwiązać w podobny sposób: wziąć lub odrzucić. Właściwie, wciąż zastanawiała się nad tym, kiedy pochwycić w ręce nożyczki i przeciąć łączącą ich nić. Najbardziej przerażała ją wizja, że przegapi moment, w którym to wszystko zacznie rosnąć. Złudnie wierzyła, że wrodzona spostrzegawczość ostrzeże ją chwile przed tym, nim pociągnie ostatnią linię sygnatury na cyrografie. Głupie to było i naiwne. Podpis złożyła w chwili opatrywania ran, zapisując jego imię w notatniku. I w sercu. I umyśle. I w teraźniejszości. I przyszłości. A może, kto go tam wie, i w przeszłości.
— To nie tak… — wtrąciła, choć wiedziała, że celnie podsumował jej awersję do otwartych przestrzeni dostępnej dla gapiów. W końcu otwarta przestrzeń i jego towarzystwo równało się ryzyku. Nie chciała ryzykować. Jeszcze nie teraz. Jeszcze przez minutę albo kilkanaście. Chciała się cieszyć tym spokojem, tym pięknem zwodniczej wolności. Cieszyć tym, że, na razie, może być obok. Żywa. Oddychająca. Jeśli jednak przyjdzie jej przedwcześnie, z wiadomych powodów, stracić oddech, zapisze w testamencie ostatnią wolę, by spocząć tuż obok niego. Może grabarz spełni tę prośbę, będzie miał ją na uwadze, i pozwoli im, tam w zaświatach, poznać się i doświadczyć tego, czego nie mogli na ziemi.
 Nawet jeśli próbowałaby wyjaśnić, to nic by to nie zmieniło. Efekt byłby ten sam – musiałby to uszanować, a Sumire, tak samo, jak teraz, krajałoby się serce, że go do tego zmusza. — Prawda — potwierdziła, nieco zmieszana, kręcąc następnie głową. Kolej to dobre miejsce. Ciche i odrębne, wolne od spragnionych doznań oczysk. Tam już nikt nie zaglądał, nikt o zdrowych zmysłach. Nie było powodu, by choćby z samobójczych pobudek, udać się na torowisko. Pociągów na stacji nie uświadczono od trzydziestu lat. Tak samo, jak radości w tym mieście. Przeklętym, cholera, mieście.
— Nie, tak jest w porządku — mruknęła, chwytając wolną dłonią za klamkę. I znów, lewą nogę postawiła pierwszą, następnie ciało przechyliła nieznacznie, pochyliła głowę i wciągnęła prawą, kontuzjowaną. Nerwowo przekręciła się na skórzanym fotelu, który głuchym jękiem poinformował o tym zjawisku. Dłońmi ścisnęła pudełko, a gorąc już po chwili podążył od koniuszków palców, poprzez nadgarstek, ramię, bark i od szyi rozlał się po całym ciele. Przeszedł ją dreszcz. Przyjemne uczucie. Pociągnęła nosem, chłonąc dobrze znany zapach smażonego makaronu. Choć, gdyby mogła wybierać, wolałaby czuć jego perfumy. Jego oddech na szyi. Jego ramiona otulające. Po prostu czuć. Nawet przez chwilę przeszło jej to wyobrażenie przez głowę. Stłumiła je prędko, krzywiąc się widocznie. I znów, zmarszczyła brwi, a na jej czole uwypukliły się zmarszczki. Czemu o tym myślę? — burknęła w głowie, ganiąc się za te niemoralne obrazy. Zakasłała dwa razy, jakby chcąc jeszcze, na dobitkę, wykrztusić to ze swojego wnętrza.
— Dziękuję, wzajemnie — odparła, chwytając wpierw za pałeczki. Podniosła je do góry, na wysokość brody, i każdą chwyciła w osobną dłoń, między kciuk a palec wskazujący. Rozerwała gwałtownie, by w następstwie ułożyć w prawicy tak, jak należy. Lewą ręką sięgnęła do prymitywnego zaczepu i rozchyliła go ostrożnie. Para, dotąd uwięziona we wnętrzu, uleciała w powietrze, oblepiając wszystko zapachem sosu sojowego, warzyw i kurczaka. Oczyma zanurkowała we wstęgach makaronu. Tak, ten obraz przywoływał zapomniane wspomnienia. Czasy szkolne. Ah, gdyby mogła cofnąć czas i na nowo zdefiniować przyszłość. Westchnęła, patrząc na zawieszone w niebycie pałeczki.
 Już miała topić je w smutku pożywieniu, gdy coś – ktoś – musnęło jej nogę. Wzdrygnięta cofnęła ją gwałtownie, wzrokiem szukając winowajcy. Wyciągnięta ręka, bynajmniej jej własna. Przełknęła lepką bryłkę śliny, prostując się niczym na lekcji gracji z tematem „poprawna postawa”. Odruchowo przygryzła policzki, chcąc zatrzymać następne, niekontrolowane ruchy. Rozchylone, czarne tęczówki badawczo i nerwowo przypatrywały się temu, co robi Matsuno. Podążała za jego palcami tak, jakby właśnie zdradzał szyfr do bankowego sejfu. W środku schowka nie było jednak pieniędzy. Znajdowało się tam coś cenniejszego niż papier o umownym nominalne. Płyty. Nie... Całe albumy! Nigdy nie widziała tylu na raz. W Oguni CDki były luksusem zarezerwowanym dla nielicznych. Naturalnie, można było je wypożyczyć za opłatą, ale wtedy, analogicznie, pojawiał się problem – gdzie i na czym je odtworzyć. Tym większe było jej zdziwienie, gdy dojrzała znajome tytuły. Oh, ile by dała, by posiąść je na własność. Choćby i na kasetach, choćby i z wyciągniętą taśmą. Naprawiłaby je i słuchała dniami i nocami, drażniąc sąsiadów.
 Przesunęła ślepiami, wprost na radio, którego brak napędu na kasety przestał ją frapować. Teraz wszystko było jasne. Nie sądziła, że te małe okręgi z dziurką w środku tak szybko wyprą stare, dobre rozwiązanie. Najwidoczniej świat zewnętrzy nie zapominał o detalach, usprawniał wszystko, co możliwe. A Oguni? Cóż z nim, czarna kropka na mapie, zapewne wymazana.
 Ułożyła sztućce między uda. Chciała się skupić na tym oderwanym kawałku jego „ja”. Muzykę przeżywała tak, jak przeżywa się pierwszy pocałunek – z zamkniętymi oczami. Lubiła odłączyć zbędne zmysły tak, by pozostałe się wyostrzyły. Skrzypce, pianino. Nieśmiało poruszyła tułowiem w rytm pierwszych słów, palcem wystukując kolejne takty. Na ten krótki, intymny moment zapomniała o tym, że tuż obok znajdował się ktoś poza nią. Pod zamkniętymi powiekami rozrysował się obraz, potęgowany przedstawionym przez Matsuno kontekstem. Tak… Widziała to cierpienie, potknęła się nawet o łodygę róży historii, kalecząc nogi o ciernie, którymi była pokryta. Nie widziała tego filmu, nie mogła przecież, ale z jakiegoś powodu ujrzała twarze aktorek, łzy spływające po policzku i grymasy na pulchnych policzkach. Ścisnęła rozczapierzone na nodze palce, przeżywając każdą nutę i wyraz.
— Chciałabym zobaczyć ten film, musi być piękny — mruknęła bez namysłu, gdy dźwięk chylił się ku końcowi. Otworzyła oczy. „Zobaczyć ten film z tobą”, jeśli wwiercić się w jej umysł. Przecież to niemożliwe. Zapewne, tak samo, jak i te kompozycje, istnieje tylko w opcji plastiku o mieniącym się pod światło kolorze. W Oguni nie uświadczy się odtwarzaczy, a i pewnie on nie miał go przy sobie; zostawił tam, skąd przyszedł. Być może w rodzinnym domu, w opiece kobiety, którą kochał, bo „kochać” już nie mógł: nigdy jej już nie zobaczy, więc wyrzucił, jak starą fotografię ze znienawidzoną twarzą. — Nie pamiętam, kiedy ostatni raz słuchałam czegokolwiek, poza szpitalnymi maszynami — westchnęła, zarzucając obojętnie ramionami. — Mogłabym… Mogłabym włączyć coś jeszcze? — To mówiąc, popatrzyła na niego, wzrokiem podobnym szczenięcemu. Takim, który prosi i błaga, by kiwnąć głową i zezwolić. Usłyszawszy pozwolenie, zwinnie powtórzyła wcześniej zarejestrowane ruchy: sięgnęła do schowka i wyjęła płytę, przez chwilę nawet udając, że się zastanawia, choć po prawdzie od początku wiedziała, którą chwyci. Kropka w kropkę – nasunęła okrąg na palec, a następnie umieściła go w odtwarzaczu. Zawiesiła palec wskazujący, cyrklując w przycisk.
— Czuję się tak, jakbym znowu miała szesnaście lat — rzuciła, ni to do niego, ni to do siebie, gdy wnętrze wypełnił wokal Mariyi Takeuchi. Kąciki jej ust uniosły się radośnie, chyba pierwszy raz w jego obecności. Chyba pierwszy raz w ogóle. Twarz Sumire momentalnie rozpromieniała, jakby wszystko, czego doświadczyła i doświadcza, zniknęło za dotknięciem magicznej różdżki. Jakby pierwszy raz doświadczyła czegoś równie miłego. Energicznie sięgnęła pałeczek, nawlekając na nie porcję makaronu, jedynie z poczucia obowiązku. Tak naprawdę miała ochotę stać się duetem dla idolki i kropel, rozbijających się o maskę samochodu. W obliczu tak dawno niesłyszanych nut nie potrafiła dręczyć się twarzą Akiry. Muszę na zawsze zapamiętać tę chwilę – pomyślała – do końca życia. Muszę pamiętać, że radość istnieje, bo przecież nie czułabym jej, gdyby było inaczej. Jest we mnie.
Anonymous

Powrót do góry Go down

Kiedys spotkałem Owsiaka na pogrzebie jakiejś sławnej osoby. Podochodze do niego i mowie czesc Owsiak ty skurwysynu. A on tylko Elo i odwraca głowe. Sprzedałem mu blache w potylicie i mowie sluchaj mnie bo ci nie dam kasy na ziarno dla kur. Jurek cos tupnał, cos mruknał ale mowi dobra słucham ciebie cierpliwie, co masz mi do powiedzenia. Czemu sprzedawales uran czeczenom? Jerzy Owsiak powiedział do mnie - ty kurwa gnoju i przykleił mi serduszko do czoła. Potem uciekł do lasu
Anonymous

Powrót do góry Go down

Radio było małą kroplą, od której wszystko się zaczęło. Następnie przyszły inne: słowne, melodyczne, a wtedy krople te stały się ogromną rzeką. Kiedyś słuchano muzyki z miłości, teraz zaś wyła ona wszędzie i, nie pytając, czy mamy ochotę jej słuchać, rozbrzmiewała w radiu, restauracjach, sklepach i głośnikach klubowych. To fala, w której stale mieszał się jazz, rock, pop, czasem opera i indie. Tak, że ciężko było doszukać się autora czy kompozytora. Nuty stały się anonimowym hasłem, niemożliwym do rozszyfrowania: brudna woda, w której wokal obumierał. Niektórzy ludzie czuli, o co w tym chodzi, ale słuchali niewłaściwej muzyki. I byli też tacy jak Sumire, którzy przeżywali każdy wers, ton i nutę, nieustannie szukając utraconego. Nie potrafili bez niej żyć. Słuchali i niekiedy, bo nie zawsze, potrafili dostatecznie się skupić, wystarczająco otworzyć serce, by doświadczyć jej dotkliwie i cieleśnie, doświadczyć jej anielskości, w której łączy się beztroskę i melancholię, i także przeczucie, pojawiające się bardzo rzadko, ale mimo to realne, przeczucie czegoś, co całkowicie przerastało umysł, co należy do wyższego porządku, co nazwaliby słowem „boskie”, gdyby nie wstydzili się takich słów.
 W alfabecie japońskim jest ponad kilkadziesiąt tysięcy znaków. Można by uznać, że z pomocą tylu emblematów można wiele stworzyć, że kiedy wymiesza się je i połączy w słowa, to, mimo wszystko, mogą wywołać tylko ograniczoną liczbę emocji. A jednak tych uczuć może być nieskończenie wiele i ta piosenka była na to dowodem, świadectwem serca i umysłu. Satō nigdy nie zrozumiała, w jaki sposób kilka prostych słów, połączonych ze sobą, może kogoś zmienić. A jednak ten utwór i jego barwa definiowała ją na nowo. Czuła się tak, jakby „może kiedyś” zamieniło się we „właśnie teraz”: poszybowała do krainy wspomnień. Każdy miał tę jedną piosenkę, która przypominała o zamierzchłych czasach, radosnych momentach lub chwilach trwogi, o dawnej lub obecnej miłości, o jakimś niechoreograficznym, szalonym, ale jakże emocjonalnym tańcu. Istniały bowiem pieśni, które wywoływały uśmiech i takie, przy których łzy ciągnęły ciurkiem po policzkach, rozgrzewając je do czerwoności. Miały one, te ballady, nietypowy zwyczaj pojawiać się w momentach, w których pragnęło się ich bardziej, niż czegokolwiek w świecie: krzyczały głośno, dobijały się do drzwi, jakby wiedząc, że bez nich rozpadniesz się jak ulepiony z masy solnej ludzik.
 I to właśnie czuła – że Mariya Takeuchi złapała ją za rękę, ciągnąc na scenę lepszych czasów. Może, kiedy rozległ się utwór, zatrzymała czas w Oguni, a ukradzioną wskazówką zegara sforsowała bramy chroniące jej uczuć, tych prawdziwych, zamkniętych w ciasnym pomieszczeniu za niewinność i marzenia. Muzyka, nawet pozornie ckliwa, dawała jej okazję do radości: napełniała, wypełniała, wybudzała dawno uśpione reakcje. Była w niej, w środku, już od narodzin tak jak miłość do książek i ludzi. Zaczęła się z pierwszym uderzeniem serca, a z końcem życia ucichnie. W zapisie nutowym: dwa tony – „bam, pam; bam, pam…”, a potem już tylko pauza.
 Tymczasem, pomiędzy poetyckimi opowieściami o codzienności, porcja makaronu zniknęła w jej przełyku, wypełniając go ciepłotą i charakterystycznym smakiem. I nie trzeba nikogo przekonywać, że była wyborna i smakowita, a przez obecność kurczaka także sycąca. O warzywach to już w ogóle nie ma co mówić, bo tylko przykrość można głodnemu wyrządzić takimi zdaniami. Bujając w rytm melodii, przymierzała się do następnej dawki yakisoby, ba, nawet zdążyła złapać pszenną nitkę między pałeczki, gdy, wtem, nieoczekiwanie, jej uszu dosięgnął nieznany dotąd wokal. Ściągnęła brwi, nie mogąc przypomnieć sobie obecności męskiego tonu w żadnej z piosenek Mariyi, choć znała je wszystkie na wylot, wzdłuż i wszerz. Skręciła szyję nieznacznie, wręcz niewidocznie, oczy kierując, pod maksymalny skosem, na Matsuno. Rozszerzyła powieki, niedowierzając temu, co zarejestrował jej zmysł wzroku. Czy on…? — zwątpienie przeszło jej momentalnie.
 Śpiewał.
 Tak.
 Robił to.
 Teraz.
 Przy niej.
 Ludzie wciąż ją zaskakiwali, ale on, właśnie on, zrobił to w pozytywny sposób. I to było najdziwniejsze. Powietrze zgęstniało jak rozlana żywica. Rozpychało jej płuca, przy każdym oddechu powodując eksplozję niczym mała raca. Pod żebrami zrodził się nieznośny ucisk, jakby najważniejszy organ próbował się wydostać spomiędzy splotu słonecznego. Przełknęła ślinę, wciąż oblepioną sosem sojowym. Przełknęła też wstyd. Wbiła pałeczki w środek pudełka. Mówi się, że to faux-pas, ale to, w tym momencie, najmniej ją interesowało. Chciała, choć na chwilę, złączyć się z nim choćby i głosem, wyciem, śpiewem. Zwał jak zwał. Wszystkim, byle poczuć jego skryte emocje, niezależnie od tego, jaki miałyby smak. Nieśmiało tworzyła roześmiane, na wpół zdziwione, usta i wbiła paznokcie w osłonięte jeansowym materiałem nogi. Zamarła, dosłownie na ułamek sekundy, jakby straciła dech, jakby słowa, które znała przecież na pamięć, utknęły między strunami. Kolejne, mijające wersy, popchnęły ją do wykrzesania z siebie odwagi, którą tak bardzo oszczędzała przez lata. To był ten „lepszy czas”. Nie miała wątpliwości.
— Baby baby, don't think you're lonely — wydusiła, wręcz wyjęła, słowa ze swojego wnętrza. Cicho, nieomal niesłyszalnie. Momentalnie oblała ją radość wymieszana z rozemocjonowaniem. — Don't give up lovin' somebody new… — Jak brzmiał jej głos? Jak opadająca, lepka i słodka struga miodu: niższe nuty były jak gorąca czekolada, najwyższe gryzły usta jak cierpka cytryna. Łamał się, by zaraz powrócić i rozbłysnąć niczym supernova. A wynikające z niego emocje? Jak rozkoszne drżenie, bolesne napięcie, nagły rozbłysk, jak deklaracja i zobowiązanie. Nigdy jak planowane, mechaniczne kopiowanie. Nigdy jak tykający tryb maszyny. Z jakiegoś powodu te słowa wryły się w jej pamięci. Zdanie: „Nie rezygnuj z kochania kogoś nowego” – zawtórowało pomiędzy zakurzonymi już zwojami w obszarze podwzgórza, wywołując w nich euforię przepełnioną irracjonalnością. To miało być zakazane i zapieczętowane. Cholera. Ta nagła, rozsądna – jeśli wziąć pod uwagę to, że była mężatką – myśl była jak nóż wbity w pierś. Z tym wyjątkiem, że wbijała go sama sobie. Własną ręką dociskała do serca; nikt i nic nie mogło jej tego odebrać. Nawet to pieprzone poczucie obowiązku. Już nie. A przynajmniej nie przez najbliższe parę godzin.
— To był naprawdę dobry tercet — rzekła powoli, łapiąc utracony, w poczet odtworzenia każdej linijki tekstu, oddech. — Lubię muzykę, bo gdy... Gdy jej słucham, zatracam się w sobie, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Jestem wówczas jednocześnie pełna i pusta, czuję, jak ziemia drży i wypiętrza się pod moimi stopami — wyrecytowała prędko na bezdechu, jakby bojąc się, że jeśli zatrzyma się, choć na moment, wstyd nie pozwoli jej dokończyć. Jej oczy, ah, te krucze oczy, schowały się pod powiekami. Ścisnęła je mocno, a usta spięła w grymasie: tak bardzo bowiem starała się zdusić w sobie cisnące się do ujścia łzy. Mimo wszystko, chciała dzielić z nim te uczucia. Poznać i dać się poznać. Czuć i dać się poczuć. Być bliżej. Otworzyć się i zamknąć go w środku. Teraz rozumiała, dlaczego ludzie chcą czasem zabić swoich kochanków, chcą pożreć swoich kochanków, czasem wdychać prochy swoich martwych kochanków. Rozumiała, że jest to jedyne znane sposoby, by posiąść drugiego człowieka, raz na zawsze zalepić tę broczącą krwią i ropą ranę.
Anonymous

Powrót do góry Go down

Kiedys spotkałem Owsiaka na pogrzebie jakiejś sławnej osoby. Podochodze do niego i mowie czesc Owsiak ty skurwysynu. A on tylko Elo i odwraca głowe. Sprzedałem mu blache w potylicie i mowie sluchaj mnie bo ci nie dam kasy na ziarno dla kur. Jurek cos tupnał, cos mruknał ale mowi dobra słucham ciebie cierpliwie, co masz mi do powiedzenia. Czemu sprzedawales uran czeczenom? Jerzy Owsiak powiedział do mnie - ty kurwa gnoju i przykleił mi serduszko do czoła. Potem uciekł do lasu
Anonymous

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach