Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


magnes na yōkai
#1

Siedem godzin po oficjalnym zakończeniu nocnej zmiany Takara Miura tkwiła w kostnicy. Kończyła wypełniać protokół. Uwolnione spod czepka krótkie włosy przestały już lepić się do głowy i teraz tylko sterczały w nieładzie we wszystkich kierunkach. Ubranie, doprowadzone do względnego porządku, świadczyło o jakimś paskudnym wypadku na sali operacyjnej - nieupaprany plamkami krwi był chyba tylko biały lekarski fartuch, dla odmiany zauważalnie wygnieciony. Maseczka, nieodłączna przy operacji, nie kryła już większej części rozlewającego się po lewej stronie szczęki sińca, który z obrzękniętego zaczerwienienia wybarwił się już na całkiem malowniczy fiolet. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniały podkrążone, przekrwione oczy. Ręce kobiety były za to idealnie czyste - długopis skrobał po formularzu, pozostawiając szeregi nieestetycznych, ale przynajmniej czytelnych znaczków, składających się na szczegółowy opis obrażeń i przyczyny zgonu denata. Nie tak wygląda chirurg, któremu udała się operacja, albo taki, któremu chciałoby się powierzyć czyjeś życie - i tylko wyraz ulgi na twarzy pielęgniarki wpadającej do pomieszczenia wyraźnie się z tym wysoce nieestetycznym obrazkiem nie zgadzał. Postronny obserwator mógłby uznać, że nieszczęśnik, którego zwłoki przeegzaminowano i przykryto, zmarł tragicznie pod skalpelem, prawda była jednak prozaiczna - ofiarę yokai dostarczono w takim stanie, a niefortunny zgon nastąpił przy próbie transportu. Wcześniej po prostu nie było komu się tym zająć. Takara, świeżo po relatywnie udanej, choć znacznie przeciągniętej w czasie operacji, była akurat najbliżej - i jeszcze nawet dość znośnie trzymała się na nogach. Poza granicami Oguni ilość złamanych tego dnia procedur gwarantowałaby proces. Albo bezpowrotnie zszarganą reputację. Jeśli nawet nie jej, to anestezjologa. Tyle tylko, że anestezjologa jako takiego nie było. Większa część pracowników nie miała nawet formalnych uprawnień do wykonywania zawodu, w świetle czego chirurg z czystym sumieniem pozwoliła sobie nie roztrząsać tematu. Prawdziwych leków brakowało, zielarz nie dostarczył zastępników na czas... brzmiało trochę jak materiał na makabryczno-prześmiewczy horror niskich lotów. Akupunktura jako zastępnik narkozy, nawet, jeśli zdarzała się w zewnętrznym świecie, uchodziła za metodę niepewną. Słusznie. Przemęczenie sprawiło, że potok słów wypowiadanych przez pielęgniarkę, młodą i bardzo przejętą dziewczynę, nie przebił się do świadomości lekarki tak od razu - tęskne spojrzenie utkwione chwilowo w do połowy pełnym kubku z zimną kawą przeniosło się na nią dopiero, kiedy "ordynator jest nieobecny", "kapłan" i "Koyasuryo" złożyły się w jaką-taką całość. Nie przekładając się jeszcze na pełne zrozumienie, że dzień mógł być jednak za chwilę nieco gorszy. Długopis spoczął na protokole, pospiesznie opatrzonym podpisem. Lekarka z cichym ziewnięciem podniosła się z krzesła. Przytomniała - czyli z bólem serca żegnała się właśnie z perspektywą odpoczynku i możliwie szybkiej ewakuacji w kierunku hotelu.
Takara

Powrót do góry Go down

francesinha (tost kiełbasa kotlet boczek parówki jakieś smażone mięso ser tost jajko sadzone - frytki i wszystko ratuje tłusty sos) Portugalskie narodowe danie
Anonymous

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
Zdarzały się takie dni, kiedy myślała za dużo. W normalnych okolicznościach zmęczenie pomagało w zamiataniu niewygodnych faktów pod dywan, przymykaniu oczu na niedogodności - miała sporo czasu, by pogodzić się z bieżącą sytuacją, skreślić szansę powrotu jako wysoce nieprawdopodobną i niewartą swojej ceny, no i prawie wmówić sobie, że niewiele się zmieniło. Nadal, w każdym razie, pracowała w szpitalu. Po prostu innym. Gorzej zaopatrzonym. W prymitywnych warunkach. Obecność przedstawiciela rodu Koyasuryo roztrzaskiwała jej ten pozór normalności, bo skoro nie wyglądał, jakby potrzebna mu była pomoc medyczna, powód jego obecności tłumaczył się sam. Gładko dobierane słowa nie zmieniały wiele. Nie zmieniały nic, ale i Miura zamierzała się ich trzymać. Obserwowała, jak przy pomocy notesu zagląda pod tkaninę okrywającą zwłoki i po chwili strząsa ją, by opadła ponownie, tonem częściowo grzecznościowej konwersacji ("pytałem o ciebie" coś już mówiło jej o rozmówcy) nawiązując do wyniku operacji - co tu kryć, prawdopodobnie zupełnie nieistotnego z perspektywy kapłana - przechodząc następnie do sytuacji w mieście, i dopiero do naglących spraw. Ale krótko i bezpośrednio, co też miało swoje zalety. Wypadało odpowiedzieć.
- Wręcz przeciwnie. Moja pacjentka okazała się być jeszcze na tyle żywotna, by przy wybudzeniu na stole operacyjnym spróbować przestawić mi szczękę. Ale rokowania są dobre, a szkody powstałe na skutek tego nagłego zrywu również udało się opanować. Choć oczywiście czas operacji znacząco się wydłużył - i cudem powinna nazwać to, że kobieta dochodziła teraz do siebie, zamiast leżeć tu w kostnicy, ale i cuda się przecież zdarzały. Po kolei. Zwłoki?
- Ten człowiek miał nieszczęście natknąć się na yokai. Odniesione obrażenia wskazują na atak Hari onago i pokrywają się z tymi, które udokumentowano w kilku podobnych przypadkach. Żył jeszcze, kiedy go znaleziono, udało mu się dopaść bramy, ale zmarł, zanim do nas trafił.
Ton lekarki był rzeczowy, suchy i wyprany z emocji - jeśli to, że szpital dysponował tylko jedną sprawną, ponad trzydziestoletnią karetką wywoływało jakąś złość, nie przebijała się ona na powierzchnię. Od yokai było już bardzo blisko do składania ofiar. Pielęgniarka wykorzystała ten moment, żeby przejąć protokół i opuścić pomieszczenie, za co właściwie nie można było jej winić.
- Takara Miura, chirurg. Nie będę udawać, że się z tym zgadzam, ale obecność kapłana i przedstawiciela rodu Koyasuryo faktycznie nie pozostawia tu pola na interpretacje. Wydajecie się być zdecydowani zabrać stąd kogoś niezależnie od tego, co powiem, i wymagacie ograniczenia ewentualnych... nieprzyjemności - z perspektywy lekarki składanie ofiar, te wypady na zewnątrz po zaopatrzenie, było to po prostu przyklejaniem plasterka na gangrenę. Służyło uspokojeniu nastrojów. Stworzeniu pewnych pozorów, być może zapewnieniu sobie większej kontroli i politycznych wpływów. Mamieniu nadzieją. Rzeczywista skuteczność? Miała ją wokół siebie.
- Nie utrudnię wam pracy, nalegam jednak na wskazanie nieco dokładniejszych kryteriów. Oczywiście, zapoznam was z dokumentacją. Życzycie sobie rozmowy z którymś z rozpatrywanych pacjentów, o zakończeniu życia których tego dnia podejmiecie decyzję?
W tej ostatniej kwestii spodziewała się odpowiedzi odmownej. Możliwe, że przemęczenie osłabiło działanie codziennych hamulców, które w normalnych okolicznościach wycięłyby ostatnie zdanie, zanim wydostało się na zewnątrz. Z drugiej strony, był to jakiś przejaw życia. Zimnego zaciekawienia naturą stojącego naprzeciw człowieka, kalkulacji skrytej w szarych oczach, które w tej chwili patrzyły na Goro wyjątkowo przytomnie. Badały reakcję. Sprawdzały, z kim tak naprawdę ma się obecnie do czynienia.
- Nie ukrywam, że taka rozmowa mogłaby w tej sytuacji pomóc - w głosie lekarki nie było najmniejszego śladu kpiny, wierzyła w to, co mówi - wydajecie się wierzyć w słuszność swoich działań, nakłonienie do podzielenia tych przekonań osoby cierpiącej i próbującej znaleźć dla cierpienia jakiś głębszy sens nie powinno wam sprawić problemu.
Czy sugerowała mu, że byli wśród pacjentów ludzie gotowi dobrowolnie zdecydować się na nakarmienie własną krwią yokai w imię wyższego celu? W imię społeczności, w zasady której nauczono ich wierzyć? Dla ucieczki od cierpienia? Tak, właśnie to robiła. Ich również nie miała zamiaru oceniać. Po głowie chodziło jej w tej chwili coś zupełnie innego.
- Zrozumiem, jeśli zdecydujecie się nie udzielić mi odpowiedzi na to pytanie. Jak zauważyliście wcześniej, mam niewielkie pojęcie o niektórych aspektach tutejszej sytuacji - czy składanie ofiar może w jakiś sposób wzmacniać klątwę, która uniemożliwia opuszczenie miasta?
Daleko jej było do znajomości pełnego obrazu sytuacji. Zaprzeczy, potwierdzi, uzna to pytanie za bezczelne i odmówi odpowiedzi? Uznała, że lepiej będzie zapytać, niż nie. Przemilczenie prowadziło do dalszego trwania w niewiedzy, a myślała o tym stanowczo zbyt często, by tak po prostu podarować sobie temat. Wątpiła, by miało ją kosztować życie, a w każdym razie - raczej nie w tej chwili. Prawdopodobieństwo takiego rozwoju sytuacji określiła jako niskie.
Takara

Powrót do góry Go down

francesinha (tost kiełbasa kotlet boczek parówki jakieś smażone mięso ser tost jajko sadzone - frytki i wszystko ratuje tłusty sos) Portugalskie narodowe danie
Anonymous

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
Mhm. Żeby nie było, tak przed przeczytaniem tego posta - biorę pełną odpowiedzialność za głupotę postaci i wyrażam zgodę na jej śmierć, ba, jak najbardziej liczę się z tą możliwością na życzenie współgracza. Zostaliście uprzedzeni.

Maski, pozory, uprzejmości, gra według ustalonych zasad. A co pod nimi? Właściwie niewiele - przemęczenie sprawiało, że w ugładzonym obrazku, pokazowej wersji tego, co na co dzień Miura sprzedawała światu, pojawiały się drobne rysy. Pojedyncze. Spod filtrów przezierała prawda, a prawdzie było w tej chwili tak jakoś podejrzanie wszystko jedno. Instynkt samozachowawczy kulał. Albo zaspał, albo nie pojawił się na miejscu zdarzenia, wymawiając się od bycia świadkiem potencjalnej próby samobójczej zwolnieniem chorobowym. Bo też skłamałaby, gdyby miała stwierdzić, że nie przyszło jej w tym wszystkim na myśl, czy by się przypadkiem nie wymeldować spośród żyjących rękami tego oto stojącego przed nią młodzieńca, skoro już tak ofiarnie - dobre sobie - zgłosił swoją kandydaturę do roli pana życia i śmierci. Tak z miejsca. Nawet zawód miał po temu odpowiedni. Kapłan to kapłan, jak nikt inny nadawał się do wyprawienia duszy w ostatnią wędrówkę. Taka możliwość istniała, po części właśnie wkładał ją jej do rąk. Nie przerywała mu. Przyswajała wypowiadane słowa, na bieżąco poddając własnym przemyśleniom, co z wierzchu dałoby się bez większego trudu pomylić z pokorą i uwagą - odruch przechylenia głowy w odpowiedzi na słyszane dźwięki, psi niemalże, przejawił się w minimalnym drgnięciu, zatrzymany w tej samej chwili, w której się rozpoczął. Rozkładała to sobie na czynniki pierwsze, ale myśli bez formy nie nadawały się jeszcze do składnego wypowiedzenia na głos. Czy umiałaby wejść mu do głowy? Świadomość, do jakiego stopnia wyolbrzymił urazę - częściowo wyobrażoną, częściowo obecną - i potrzeba natychmiastowego kontrataku, w tym przypadku spotkała się z jednym, ale poważnym skinieniem głową. Takara ważyła dostępne opcje, i szalki same przechylały się w kierunku dźgnięcia tego ropiejącego wrzodu skalpelem. Jak na dłoni podawał jej, gdzie go boli, a ją przez kilka bardzo długich sekund szczerze kusiło, żeby w ranę dodatkowo wetrzeć sól - na skutek radośnie podjętej decyzji o spuszczeniu w kiblu kilku godzin jej pracy. Mściwa radość, ale radość. Przemęczenie sprawiało, że stwierdzenie "ale siebie z tego powodu nie żałuję" powracało do lekarki echem. Więc bohaterstwo. Wielkie, pompatyczne słowo. Prawie tak ładne, jak wolność, czyż nie?
- Wiesz, Goro Koyasuryo... - zawiesiła na chwilę głos, odpuszczając grzecznościowe formy i wcześniejszy, bez wątpienia nadmiernie formalny ton wypowiedzi, sięgając po imię - ty aż ociekasz tęsknotą za wolnością. Jak brocząca, zakażona rana wystawiona na widok publiczny.
Przetrąci jej za to kark? Fizycznie miał ku temu warunki. Nie obroniłaby się. Mało tego, nawet nie podjęłaby takiej próby. Wybuchnie, nie wybuchnie? Stojąc, tam gdzie stoi, z połową założeń jego przemowy chirurg nie mogła się zgodzić.
- Sam oceń, dotyczy, czy nie. Lubię swoją pracę, ale kiedy mi się znudzi sama przyjdę i włożę ci do ręki nóż - jego groźba padła chyba na cokolwiek kamienisty grunt, bo czy po części nie robiła tegow tej chwili? w szarych oczach błysnęło ponure rozbawienie - bo mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek za mną płakał. Przyjechałam tu dla trupa, a to też jest, jak nie spojrzeć, droga wyjścia. Trzydzieści pięć lat to nawet nie najgorszy wynik.
Nie wyglądała na kogoś, kto planuje rozstać się z życiem już teraz, z drugiej strony za mało było w niej strachu przed śmiercią. Gdyby nawet wskazał ją na ofiarę, uznała chyba, że może z tym żyć. Ile by jej czasu nie zostało.
Mogłaby odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytanie, ale cóż, nie zrobiła tego. Póki co. W zasadzie była to wiedza, którą podano by mu na srebrnej tacy, żadna tajemnica. Zrobi, co będzie chciał, na to nie miała większego wpływu. Turystkę, chirurga czy nie, z uwagi na pozycję wybaczono by mu bez poważniejszych komplikacji. Na nienawiść wobec o dobrą dekadę młodszego od siebie człowieka czuła się zbyt apatyczna, uczucia wyższe, takie jak współczucie, też się jej dzisiaj nie trzymały. Powinna czuć żal - najbardziej oczywistym rozwojem wypadków wydawało się, że pazurami uczepi się decyzji o wyprawieniu jej pacjentki yokai na żer, w drugiej kolejności - przetrzebienie bezpośredniego otoczenia bądź próby zamienienia życia w piekło. Pustka w miejscu, w którym powinny kłębić się żywe emocje, świadczyła o tym, że zmęczenie wzięło górę nad każdą jedną powinnością. Popychało myśli w kierunku całkowitego niezrozumienia, co też może trzymać kapłana - zaznajomionego ze składaniem ofiar i nie prezentującego w tej kwestii moralnych oporów - przy tak upartym przekonaniu, że nie zobaczy zewnętrznego świata. Ostatnie pisknięcie zdrowego rozsądku zdusiło słowa o ptaku w otwartej klatce.
Takara

Powrót do góry Go down

francesinha (tost kiełbasa kotlet boczek parówki jakieś smażone mięso ser tost jajko sadzone - frytki i wszystko ratuje tłusty sos) Portugalskie narodowe danie
Anonymous

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
Na przystosowanie się miała półtora roku... i jasnym było, że do życia w Oguni nie przystosuje się nigdy. Nie chodziło nawet o przyjęcie do wiadomości, że yokai istnieją, a klątwy występują gdzieś, gdzie to nie jest jedna wielka pochrzaniona bajka, opowieść szaleńca lub folklor. Trudno zaprzeczać czemuś, co widuje się na własne oczy. Działała irracjonalnie - pod zestawem wyuczonych procedur, wyuczonych gestów i emocji, tego, co powinna bądź nie, kumulowała się jeszcze nienawiść do pułapki. Sytuacji, miejsca, osób, wszystkiego właściwie, co w jakiś sposób się z tym wiązało. Może, mniej zmęczona, kryłaby się z tym lepiej. Ba, na pewno właśnie tak by było. W co gorszych momentach - chwilach zwątpienia - życzyłaby sobie, żeby to wszystko spłonęło do gołej ziemi, bez oglądania się na przypadkowe, postronne ofiary. Leczyć - to było ważne, znane i trzymające w ryzach. Przez kilka długich sekund była niemal rozczarowana, że nie doczekała się żywszej reakcji - a później górę wzięły nawyki, odruchowo zbierające do kupy to, czego nie przepaliły do spółki zgorzknienie i złość. Nieukierunkowane.
- Przerażająco szkoda - że nie było tu psychiatry? Psychologa? Nieobecnie to zabrzmiało, jakby przynajmniej połowa z tego, co mówił kapłan, tak na dobrą sprawę trafiała w pustkę. Słyszała ton głosu, wyodrębniała poszczególne słowa, gdzieś tam w głowie z pewnością zapisywał się ich sens, ale czego tak naprawdę szkoda było Miurze, trudno stwierdzić. Za wcześnie, żeby ruszyło ją sumienie, choć niesmak wobec siebie samej - i poddania się potrzebie zaatakowania słownie drugiego człowieka, który tym jej zawinił, że sobie był, wytwór swojego miejsca, pochodzenia i warunków - już podniósł łeb, żmija przebrzydła i jadowita. Zmiana była nagła, równie irracjonalna, jak uprzedni, stosunkowo cichy wybuch, i puf, wrogie odczucia wobec rozmówcy odeszły w niebyt. Wyparowały. Na zażenowanie również była, najwyraźniej, zbyt zmęczona.
- Trzy tygodnie od dziś, Akari Tamura, wiek dwadzieścia cztery lata, stan cywilny wdowa, o ile pamiętam po strażniku, zawód kucharka, na wychowaniu dwuletnie dziecko - no i odpowiedź na wcześniejsze pytanie pojawiła się z opóźnieniem, ale zgodna ze stanem faktycznym. Powinna się przejąć. Powinna, powinna, powinna... wsłuchać się, tak dla przykładu, w głos sumienia, którego psim obowiązkiem było produkowanie wyrzutów i sprawianie, że nie zmruży oka. Na co się chyba nie zanosiło, żadnych natchnionych, umoralniających głosów. Głucha cisza. Tymczasem przestrogi - drwiny, ostrzeżenia? - wypowiadane przez Goro Koyasuryo przypominały jej w tej chwili, że to wszystko i tak bezcelowe, bez znaczenia, że w zasadzie w świetle tych trzydziestu lat, które oddzieliły Oguni od reszty świata, ludzie urodzeni w obszarze działania klątwy od biurokratycznej strony zagadnienia nawet nie istnieli. Zniechęcające. Ratować?
- Do wieczoru zostało jeszcze trochę czasu - prawie przytomnie. Więcej niż trochę. Proces myślowy, zapoczątkowany napomnieniem o grasujących nocą yokai, odbił się na zewnątrz mrugnięciem. A później następnym. Dyżur nocny skończył się... chyba jakoś o ósmej rano. Dzienna zmiana powinna jeszcze trwać, ale poczucie czasu nigdy nie było jej najmocniejszą stroną. Gdyby była noc, kapłan by się tu nie pojawił. Perspektywa powrotu do hotelu nie wydawała się odpychająca, ale sięgnięcie po telefon dla zdobycia dokładnej informacji na ten temat - wystarczało spojrzeć na godzinę - odłożyła na później. Zdarzało jej się czasem nocować w szpitalu.
Takara

Powrót do góry Go down

francesinha (tost kiełbasa kotlet boczek parówki jakieś smażone mięso ser tost jajko sadzone - frytki i wszystko ratuje tłusty sos) Portugalskie narodowe danie
Anonymous

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach