Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


magnes na yōkai
Leżała martwa tuż obok niego w łóżku z oczami zamkniętymi. Wyglądała jakby spała, jednak dziwnie blada skóra i chłód bijący od ciała powodował, że wszystkie najgorsze scenariusze spełniły się w tym jednym cholernym momencie, a on uświadomił to sobie, kiedy skacowany przewrócił się na drugi bok i chciał ją objąć. Jej krucha budowa ciała wydała mu się dziwnie nietrwała. Przylgnął do jej pleców, chcąc wychwycić płytki oddech dziewczyny, lecz nic nie usłyszał. Trwał w bezruchu kilka minut zanim uświadomił sobie, jak bardzo ma przejebane.
Zerwał się do siadu, potrząsał nią i krzyczał.  Dźwięk rozbijał się o czaszkę niczym młot pneumatyczny na budowie za rogiem. Zagłuszony własną histerią nie zauważył wbiegającego do ich pokoju hotelowego recepcjonisty. 
- Leah! 
Dłonie mu drżały, a żołądek wywrócił się do góry nogami. W gardle czuł walące serce. W tym dniu świat się dla niego zatrzymał, przestał pędzić. 
Za oknem pojawiły się pierwsze syreny policyjne. Pokój zalała niebieska poświata odbijająca się od ecri ścian. 

Leah.Leah.
Bip. Bip. Bip.Środa, 7:30

Otwarł oczy, wpatrując się zaspanym wzrokiem w zdezelowany sufit, z którego wiły się jak serpentyny pajęczyny. Dawno przestał sprzątać  mieszkanie, a raczej norę znajdującą się tuż nad warsztatem samochodowym, w którym pracował. Minął rok odkąd utknął w tej dziurze i przestał się łudzić, że kiedykolwiek będzie w stanie wydostać się z tego cholernego miasta. Wszystkie próby sprowadzały się do krążenia po okolicy jak po cholernym labiryncie. 
- Kurwa. 
Przetarł twarz dłonią.
Udał się do łazienki, biorąc zimny i orzeźwiający prysznic, bo na inny nie mógł liczyć w tym jakże luksusowym apartamencie. Lodowe, pokutne bicze smagały jego plecy, a zegar nieubłaganie tykał. 

O ósmej rano w warsztacie zazwyczaj panował spokój. Ryutaro mógł spokojnie pogrzebać pod maską bez zbędnych debilnych pytań, którymi raczono go zasypywać kiedy typowe mieszczuchy przychodziły z byle pierdołą nie mogącą czekać ani minuty dłużej. W mieście uchodził za geniusza mechaniki, gdyż tutaj czas ugrzązł w dziwnym miejscu na osi czasu; naprawy i przeróbki wydawały się błahe i mniej skomplikowane niż w jego stronach, dodatkowo nie przywiązywano uwagi do jakości samochodów. Po osiedlowych drogach jeździły rzęchy błagające o wymianę rozrządu i hamulców. Pomimo rocznej znajomości tego miejsca, nadal uchodził za turystę, nie tutejszego owianego złą sławą i wątpliwą czystością serca.
Ryūtaro

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
Z zachodu zawiewał wilgotny, chłodny wiatr. Na ulicach piętrzyły się porozrzucane liście i połamane gałęzie; studzienki kanalizacyjne były zapełnione wodą. Po wczorajszej burzy pozostały również ciemne chmury, które unosiły się nad miastem jak dym wypuszczany z pieca. Ciemne i złowrogie — posępnie podążały za przechadzającą się szarymi ulicami miasta postacią. Ethan nie wyglądał najlepiej. Blada cera uwydatniała tylko jego zasiniałe cienie pod oczami, a rozwiane blond włosy błąkały się przy jego uszach, niemal prosząc się o ułożenie. Łudził się, że będzie to dobra noc, ale nawet tu nie mógł spokojnie zasnąć. Obudził się już o szóstej. Nie chcąc wychylać się z pokoju po gorącą kawę, zadowolił się wodą z kranu. Kiedy słońce ukazało się zza chmur, on zarzucał już na ramiona plecak.
  Czas bowiem wciąż pędził naprzód.
  Dochodziła godzina szesnasta. Był w punkcie zero. Uliczki, którymi podążał, wydawały się identyczne z każdą kolejno mijaną godziną. Czy błądził w labiryncie? Nie, niemożliwe. Za rogiem co chwila czyhał inny sklep, inna kawiarnia, bądź przydrożna knajpka. Wydawało mu się, że obszedł już całe Ogumi, że zaczepił już wszystkich mieszkańców. Stojąc po drugiej stornie lady, pokazywał ekspedientką zdjęcie w telefonie, pytał o blondynkę Leah, która rok temu przyjechała tu z chłopakiem, ale nikt nie kojarzył ich imion. Patrzyli na mężczyznę obojętnie, wzruszali ramionami i kręcili głowami, dokładnie tak jakby nie chcieli zagłębiać się w ten problem. Dokładnie jakby coś wisiało nad ich głowami; najczystsze zło, które kazało im milczeć. Znikąd pomocy.
  Zaczynało robić się chłodniej. Bluza, jaką na sobie miał wystarczyła, aby osłonić go przed wiatrem, ale wciąż pozostawała wilgotna po wczorajszym deszczu. Nie wziął ze sobą żadnych zapasowych ciuchów, więc o wygodzie mógł jedynie pomarzyć. Kto myślałby o takich rzeczach, gdy wymykał się w pośpiechu ze swojego pokoju w czubkowie?
  Gdyby nie brzdęk upadającego narzędzia, z pewnością przeszedłby dalej, ale to właśnie on spowodował, że zatrzymał się w półkroku, jakby natrafił na niewidzialną ścianę. Spoglądnął w stronę otwartego garażu. Rudera — wewnątrz piętrzyło się od różnego rodzaju zawalonych regałów, opon i sprzętów, o których nie miał najmniejszego pojęcia. Z zarzuconym na głowę kapturem, stał tak dobrą minutę, wpatrując się w schylającą nad silnikiem postać. Podświadomość kazała mu odejść, ale coś uparcie trzymało go w miejscu. Nie miał pojęcia czy to ostatnia nadzieja, która się w nim tliła czy może czarna, podstępna magia.
  — Hej, mogę przeszkodzić?
  Bez ceregieli przekroczył próg warsztatu, ale nie zagłębił się dalej. Tyle wystarczyło, aby poczuć ciepło spalin, jakie zdążyło pochłonąć tę klitkę. Kaszlnął dwa razy, odgarniając dym, który przedarł się do jego nozdrzy. Wydawało mu się, że pozostałości, które przypadkowo wciągnął osiadły na jego przełyku. Przymknął jedno oko, krzywiąc się przy tym, jak po zjedzeniu cytryny.
  — Tylko na moment. — Silnik wydawał się nabrać głośniejszych dźwięków. — Nie zajmę dużo czasu. Tylko chce, abyś na coś RZUCIŁ OKIEM — warkot rozklekotanego silnika nie był dobrym przeciwnikiem dla jego już rzeżącego głosu. Ale kto wie jaki będzie kolejny?
Ethan

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
 Spokój nigdy nie trwał wiecznie w tym przeklętym warsztacie samochodowym. Ludzie kręcili się od ósmej rano aż do trzynastej kiedy mężczyźni zjeżdżali do domów na obiad, a potem od nowa zawracali mu głowę swoimi zepsutymi żarówkami czy rysami na zderzaku.
 Trwał w tym przeklętym mieście dobry rok, a nadal nie potrafił przywyknąć do rytmu, w którym biło miasto. Pozostawał gdzieś z boku patrząc na ludzi snujących się po ulicach, którzy pogodzeni z własną egzystencją na terenie tej zapadłej dziury wykonywali swoje rutynowe czynności. Matki odprowadzały dzieciaki do dziwnych przydomowych przedszkoli, panie konsultantki chodziły po domach opychając gospodyniom plastikowe pojemniki, które były im niezbędne do pracy w kuchni albo ulubieni przez Ryū, sprzedawcy odkurzaczy którzy potrafili wyrzucić na dywan pół worka ziemi, aby potem w demonstracyjny sposób starać się to posprzątać felernym sprzętem. On również trwał w transie, wykonywał swoją pracę, a następnie kiedy zamykała się brama garażowa warsztatu, zabierał plecak górski i wyruszał w las, szukając... no właśnie, czego? Czegokolwiek.
Wolno popadał w paranoję na temat pola siłowego otaczającego miasto, czasem nawet uważając to za klątwę, jednak gdzieś w środku tliła się nadzieja, że to wszystko da się przebić jak bańkę, a wystarczy do tego odpowiednio zdeterminowana, zardzewiała przez życie igła.

 Zamyślony nawet nie usłyszał zbliżających się kroków. Jego myśli zajmowały się barierą, w głowie rysując trasę, którą wędrował dnia wczorajszego. Często przemierzał parokrotnie te same trasy, jak gdyby miał nadzieję, że tym razem znajdzie coś na co wcześniej nie zwrócił uwagi.
Niestety.
Szlak.
Wystraszył się. Za szybko podniósł zgięty kark i uderzył głową w maskę samochodu. W pierwszym odruchu mia ochotę coś odwarknąć, jednak w lustrze na kantynie zauważył odbicie nieznajomej twarzy. A na pewno takiej, której w tym mieście nie widział wcześniej. Mężczyzna wyglądał na przejezdnego, na kolejną ofiarę.
Niby na co?
Odwrócił się do blondyna mierząc go wzrokiem. Po twarzy Ryūtaro nie dało się zauważyć zachwytu, ani tym bardziej chęci pomocy. Prawdę mówiąc chciał się go szybko pozbyć.
Jakiś problem z samochodem? Możesz podjechać to rzucę okiem, ale dopiero za godzinę.
Zastrzegł, jednak to wiązało się z dodatkowymi nadgodzinami, a przecież miał już zaplanowany dzień. Niechętnie wyszedł z propozycją, ale nie mógł oszukiwać sam siebie – kasa się przydałaby.
 Stary* odkąd zaległ w łóżku chorując, kompletnie przestał się interesować losem warsztatu powierzając go w obce ręce Yoshidy. Mężczyzna najpewniej wybrał najgorzej jak mógł, lecz będąc bezdzietnym starym prykiem nie miał za bardzo wyboru. Od czasu do czasu starał się dzwonić i przypominać młodemu o zapłaceniu za prąd czy dzierżawę, ale od ponad pół roku przestał całkowicie zaglądać do swojego przybytku. Nieraz jedynie żona starego przynosiła Ryūtaro jakiś obiad w słoiku, jako jedyna będąc przychylną dla niego w tym mieście.






*właściciel warsztatu
Ryūtaro

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
— Szlag by cię trafił — stwierdza pod nosem i z impetem kopie koło motocykla.
Ten rzęzi splugawiony, załącza się na krótką chwilę, po czym gaśnie śmiercią natychmiastową. Jakby obrażony na cały świat, poobijany życiem i niechciany, po kochanku matki. Migające światło latarni odbija się od jego szarawej karoserii, tej poobijanej, zarysowanej, ale z duszą, bo uzmysławia wszelkie bolączki matki, zmartwienia kryjącego się w cieniu kochanka i historię, jak razem wyjechali za miasto, by pieprzyć się do rana w przydrożnym hotelu. Chuj złamany. Kobiecie na nic nośne cytaty z pisaniny Yukio Mishimy, którego tomiki do dzisiaj walają się po jej skromnej chacie; na nic szybkie jazdy motocyklem w cieniach Oguni; na nic wspomnienia ze świata, który był jeszcze otwarty i piękny.
— Szajs.
Jarema siada na krawężniku, odpala fajkę i debatuje. Niewerbalne rozmowy przerywane są głębokimi westchnieniami. Jedne wyrażają niechcianą tęsknotę za szczęściem matki, drugie za jej szybką i niebolesną śmiercią. Łajzowaty motocykl jest dowodem na jej miłosną pazerność, emocjonalne zachcianki podżegane wspomnianą już poezją. Z drugiej strony stanowi stały środek transportu chłopaka. Jarema klnie do kończącej się fajki.
Miasto jest spokojne, wokół ujadające psy i głosy przechodniów. Jest sobota, stąd wzmożony ruch na ulicach i w domach. Pali się więcej świateł niż zwykle, lampiony nad knajpami wzywają zgłodniałych mieszkańców. Ci opychają się tanim, szybkim żarciem. Tutejsze życie jest jak pętla, w którą wpadli wszyscy, bez wyjątku. Dlatego już na stałe widać kryjącą się w uśmiechach i smutkach martwotę.
Jarema wstaje z ziemi, gładzi siedzisko motocykla i cichszą aleją zmierza ku najbliższemu otwartemu warsztatowi. Ma szczęście, bo prócz jednego mijanego, zamkniętego od godziny, drugi woła go bledszym światłem. Jego dłonie schowane w skórzanych rękawicach czule obejmują kierownicę pojazdu. Zlewają się z rękawami równie czarnej, choć bardziej znoszonej kurtki. Włosy zaczesane do tyłu, oczy zmrużone, bo czytające baner nad wjazdem do warsztatu.
Konbanwa — rzuca na wejściu, rozgląda się po ludziach.
Wśród mieniących się części samochodowych nie widzi ani jednej pary oczy. Ni to zwierzęcych, ni człowieczych.
Jarema

Powrót do góry Go down

Kolejny dzień w Oguni, kolejny kac i smętne siedzenie nad szklanką wody z cytryną. Znowu wmawianie sobie, że już więcej nie będzie piła, a przynajmniej nie aż tyle. Wiedziała, że zaczyna przesadzać, a brat nie pozwalał jej też o tym zapomnieć. Ale czy można było rzeczywiście być stróżem i nie stoczyć się na samo dno, walcząc prawie co noc z kolejnymi demonami?
Tym, co miało być dla niej odskocznią od wspomnianej służby, były treningi i praca w warsztacie. Nie była specjalistką ani żadnym mistrzem, ale jak się okazało na problemy mieszkańców Oguni w większości przypadków była w stanie zaradzić. Zabawne, jak daleko można było w takim małym miasteczku zajść, zaczynając tylko od faktu bycia zainteresowanym czymś. Odkąd wróciła ze studiów uczyła się sztuki naprawy pojazdów od innych lokalnych mechaników, nie z technikum o tym profilu. Ale wystarczało. Z reguły.
Słysząc, że ktoś zjawił się w warsztacie, westchnęła ciężko. Ból głowy od rana zelżał, ale wciąż ją nękał, czego nie mogła powiedzieć o wciąż pulsującym od paru dni ramieniu. Pocieszała się, że jak przestanie pić to i więcej nie pobije się z nikim w barze. Same zalety! Wstała więc z krzesła, odłożyła książkę o lotnictwie i dopiła wodę, po czym skierowała się do pomieszczenia, w którym stał oczekujący koleś - jak się okazało, z motorem.
- Dobry. - przywitała się tylko, jednocześnie poprawiając rękawy roboczego kombinezonu i podchodząc do nieznajomego - W czym mogę pomóc? - spytała z delikatnym uśmiechem i dopiero wtedy tak naprawdę przyjrzała się mężczyźnie bardziej niż jego pojazdowi.
Meisa automatycznie ściągnęła brwi i zmrużyła oczy tak, że prawdopodobnie mogłaby idealnie imitować Melanię Trump. Kojarzyła gościa, ale nie do końca była pewna skąd. Jak przez mgłę widziała jego twarz gdzieś w historii swojego życia ale skojarzenie z konkretnym momentem było zbyt trudne dla jej obolałej głowy. To z kolei było dziwne, bo rozmówca był przystojny - a takich łatwo zapamiętywała.
- Znamy się? - spytała nagle i bezpośrednio, a więc bardzo w swoim stylu.
Jeżeli nie, to ewidentnie było to dość dziwne - w końcu w Oguni prawie wszyscy się znali ze sobą. Jeżeli tak, to miała nadzieję, że chłopak ją trochę oświeci. Dopiero parę dni temu uświadomiła sobie, że sama jest bardziej rozpoznawalna niż do tej pory uważała. Może znowu tak było?
Oczekując na odpowiedź, ponownie skierowała spojrzenie na pojazd. Bezgłośnie westchnęła. Na motorach nie znała się za dobrze. Miała nadzieję, że jednak uda jej się ewentualny problem ogarnąć.
Anonymous

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
Pachnie tu smołą, metalem i brudem pracy. Przechadza się z miejsca w miejsce, przeczesuje palcem powierzchnię przedmiotów. A te walają się ni to w nieładzie, ni porządku właścicielki. Ta zerka na niego podejrzliwie, więc on odzerkuje podobnie, ale nie z naturalną oziębłością, a bardziej krytycznie i oceniająco. Bo nie dość że dziewczyna ma w jego oczach metr dwadzieścia, wygląd niczym onna-bugeisha to i brak jej obycia z klientem; żadnego „dzień dobry” czy „dobry wieczór” a jakiś skrót jak z ulicy, od razu na ty. No typowy warsztat samochodowy, brak tylko kalendarza z roznegliżowanymi siksami o mniej skośnych oczach niż wszyscy wokół.
— W tym, że nie chce ruszyć — komentuje szorstko, a i kopnąłby ponownie to złomiszcze okropne, ten badziew zasrany, tę maszynę zaplutą. — Jak widać na pierwszy rzut oka, tak myślę, nic więcej do odratowania nie ma, bo to gówno swoje lata świetności ma za sobą.
Znamy się?, pada z ust dziewczyny. To jej „znamy się” jest podchwytliwe; takie, jak rzucane przez małżonkę: „to co robiłeś wczoraj wieczorem?”. Przesiąknięte podejrzliwością, kogucią agresywnością, ale i dziecinnym impasem. Cisza przed burzą, ciemne chmury nad miastem i tak dalej. Jarema prostuje się i spogląda w te, drapieżnie zarysowane zmarszczonymi brwiami, brązowe oczy.
Oczywiście, że się znamy. To ta pizda okropna, ta łajza parszywa, co mu oko podbiła i palec wybiła. Chowa więc dłoń w rękaw; tak, aby ta nie zauważyła jego źle zawiązanego opatrunku. Opuchlizna zeszła, ale siniaki wciąż zgrywają się z jego oparzeniami.
— Nie wiem, Oguni jest stosunkowo niewielkie — odpowiada w końcu, lewą dłonią sięga po paczkę fajek. — Poczekam na zewnątrz.
Spala papierosa, przydeptuje butem niedopałek i wraca.
— I jak ta ekspertyza? — wita ją raczej retorycznym pytaniem.
Siada na krześle, które znajduje się nieopodal drewnianego a’la biurka, okręca się dwa razy i wyciąga na jego oparciu.
— W zasadzie to się znamy, spierdoliłaś mi palec trzy dni temu — unosi prawą dłoń, wskazuje na podbródkiem na opatrunek. — Może niepotrzebnie nazwałem twojego ojca szmatą.
Milknie na moment.
— Jednak nie, jednak miałem rację.
Jarema

Powrót do góry Go down

Wzdrygnęła się, kiedy mężczyzna kopnął motor. Na tym etapie czuła taką więź z maszynami, że odniosła wrażenie, jakby kopnął ją samą. Co niby też zrobił, ale parę dni temu.
- Obawiam się, że to może nie być najlepszy sposób na jego naprawę. - odparła z rozbawieniem, unosząc nieznacznie prawą brew - Z resztą, wiek to nie wszystko. Zostają jeszcze takie szczegóły jak części, przebieg, no i użytkowanie. A z takim właścicielem... - zacmokała cicho, powoli kręcąc głową.
Nie miała to być żadnego typu obelga, jednak ewidentnie bawiła brunetkę furia rozmówcy. Sama traktowała pojazdy z pietyzmem, którym nie obdarzała ludzi. Jednak skoro chłopak kopał motor, parę dni wcześniej bił się z nią, to przez głowę Meisy przeszła ciekawość, czy do wszystkich miał taki stosunek.
Kiwnęła głową i przeprowadziła motor w głąb warsztatu, kiedy jej rozmówca wyszedł na papierosa. Kiedy wrócił, siedziała już po turecku obok maszyny i przeglądała kolejne elementy. Działała trochę po omacku, zaczynając od najbardziej prawdopodobnych przyczyn usterki. Nie wykluczała, że była ona błaha, ale kiedy nie jest się ekspertem - ale za to strasznym napaleńcem - trzeba nie tylko dłużej nad problemem posiedzieć, ale i wykorzystać szansę na dokładniejsze przyjrzenie się maszynie. Na przyszłość i dla własnej rozrywki.
- Może chwilę zająć. Nie spieszy ci się chyba nigdzie? - spojrzała na chłopaka i z pewną dozą ironii w głosie, zatrzepotała rzęsami.
Pośpiech w Oguni zdawał się nie istnieć. W końcu i tak "zewnętrzne" deadline'y nie miały tu prawa bytu. Żadna amerykańska korporacja nie mogła zrobić afery, bo ktoś wysłał maila minutę za późno. Tutaj się coś robiło, a jak się zrobiło to było zajebiście. I tyle. I tak do śmierci.
Słysząc o swoich "osiągnięciach" sprzed trzech dni, zaśmiała się głośno i z szerokim uśmiechem przeniosła spojrzenie na chłopaka.
- Tak myślałam, że cię skądś kurwa znam. - stwierdziła, unosząc oczy do nieba - Ale jeżeli cię to pocieszy... cały czas mnie boli ramię. A nawet nie pamiętam co mi zrobiłeś. - parsknęła po chwili, wracając wzrokiem do stojącego przed nią motoru i ignorując docinek na temat ojca.
A przynajmniej do czasu. W końcu mała zębatka w głowie Meisy się uruchomiła i dziewczyna połączyła fakty.
- Jesteś pewien, że to twoje słowa? - spytała, unosząc kącik ust do góry - w końcu sama często jebała po swoim własnym ojcu, więc równie dobrze po pijaku sama mogła go oczerniać - Może jeszcze mi powiesz, że się znacie, hm?
Obróciła się na tyłku w kierunku rozmówcy i z przekrzywioną głową wbijała w niego spojrzenie. Zaintrygował ją. Czy nazywanie jej ojca szmatą było jedynie pociskiem typu "twój stary", czy rzeczywiście Nanbu Myohoji podpadł w jakiś sposób chłopakowi?
Anonymous

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
To nie mój motor — stanowczo komentuje wzmiankę o właścicielu.
Kropka na końcu zdania wybrzmiewa trzykrotnie, jak temat, do którego nigdy już nie chce się wracać. Jego zdenerwowanie drga w powietrzu, unosi kurz z dawno nieużywanego sprzętu, odbija się od metalu maszyny. W rytm niewypowiedzianych przekleństw dziewczyna wystukyhe tylko jej znany rytm serca pojazdu. Jest przy tym delikatna, niemal urzekająca, a czułość ta nie pasuje do napinających się mięśni, tej detalicznej pracy fizycznej. No już, Jarema, zapominamy o sprawie. , szepcze mu rozsądek, ten od dawna już niezdrowy, że należy się wycofać i zapomnieć, i że plemnik ojca nie zawsze ojcem jest, i że ta tutaj może nie być jego wierną kopią.
Swoją drogą, czy wypada wam, członkom rodów, podejmować się pracy? Nie powinniście pławić się własnym towarzystwem i nieróbstwem?
Może i trudno wyłapać tu jakiś podziw, może i nie jest to najprawdziwszy komplement, który rzuca szeroki w barach mężczyzna młodszej kobiecie, ale prócz lekkiej pogardy dla rodów, słychać i nutę zaciekawienia. Chęci rozmowy. A przecież pyta patrząc na dłoń zabandażowaną, w jego oczach skruszoną na niewielkie fragmenty. Żeby tak się stłamsić po pijaku, cholera no.
Nie pamiętam dokładnie o co poszło — kontynuuje powrót do tamtej nocy, chłodnej, zapowiadającej początki zimy.
Już wtedy miał na sobie podszytą sztucznym futrem kurtkę, ciemny brąz, znoszona, ale wciąż w jednym kawałku. Mróz zacinał po jego twarzy, malował nierówne wypieki na policzkach i nosie.
Śnieg pada — dodaje zaskoczony, gdy jego wzrok wędruje na zewnątrz.
Patrzy na wpół otwarte drzwi do tej przestrzeni garażowej, nagle wydającej się przyjemniejszą niż dotychczas. A przed nimi tworzy się biały całun zapowiadający grudzień. Nawet ciepło mu się robi na ciele, gdzieś tam w pamięci wspomnienia szczęśliwej matki przy zapachu pieczonego ciasta.
Nie powiedziałbym, że się znamy, raczej kojarzymy — odpowiada zdawkowo, wyrwany z obserwowania przyjemnie zapowiadającej się zimy. — Nie przepadasz za ojcem? Wybacz tę nieszczęsną rękę, mam całkiem dobrą maść w plecaku.
Jarema

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach