Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


ekspert yōkai
2.

Ostatnio miał troszkę spokoju, bo narobił słodyczy z rodzicami tyle, że można byłoby się nimi udławić. Rzygał cukrem we wszystkie strony, chciał chwili odpoczynku. Nawet myślał, czy by nie skoczyć do gorących źródeł, bo przecież może, a mięśnie go bolały o dziwo. Jak to chucherko nic nie ćwiczy i coś go boli to wiedz, że się nanosił ledwo kilka kilogramów czegoś dla dziadka. Skaranie boskie z tym starym dziadem. Momo ostatnio nawet myślał o wynajęciu jakiegoś mieszkania w mieście, bo nie mógł znieść swojej rodziny i jednego z braci, który notorycznie odwalał sceny ze swoją maską.
Zarzucił na siebie jakaś koszulkę z mało poprawnym nadrukiem, który miał jawny przekaz "suck it". Na dupę wciągnął szare dresiki, a na stopy wcisnął klapeczki, co by swobodnie przejść po hotelu. Pod ręką miał nawet ręczniczek i jakieś pierdolety typu kosmetyki, bo wiadomo, trzeba po wyjściu ze źródeł jeszcze zaliczyć łaźnie. Sunął swoimi nogami po ziemi, aż dotarł do wyjścia i już miał zmierzać do celu, gdy kątem oka dostrzegł brak brata za recepcją. Zmrużył oczy i krzyżując ręce na klatce piersiowej wydarł się najgłośniej jak tylko potrafił, a zaznaczmy, że jego głos do najmilszych nie należał - Kotarou! - rozejrzał się dookoła, bo może gdzieś menda śpi i udaje trupa, coby turystów nie przyjmować.
Momo

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Wychodził z założenia, że w pracy trzeba robić tak, żeby się nie narobić. Pracował więc dzielnie... układając mały fort tuż pod przestronnym biurkiem recepcji. Wyłożona miękkim dywanem wykładzina okazała się idealnym legowiskiem, do którego Kotarou ściągnął kilka najpotrzebniejszych rzeczy – wielką, wygodną poduszkę, ulubiony koc, małą lampkę i przenośną konsolę, której poświęcał więcej czasu niż przemykającym korytarzem gościom hotelu. Na twarzy brakowało mu jednak skruchy, bo gdy tylko czyjaś dłoń dotykała dzwonka leżącego na blacie, on pojawiał się znikąd, na przerażenie turystów odpowiadając szerokim uśmiechem.
  Przynajmniej był ubrany, jak należy. Nienaganna, biała koszula z ciemnym akcentem w postaci schludnie zawiązanego krawatu oraz dopasowane, czarne spodnie nadawały się idealnie do takiej pracy. Ktoś mógłby się kłócić jedynie o brak marynarki i fakt, że trampki mogły nie do końca pasować do całej reszty; podobne komentarze wydawały się odbijać od młodego Momobashiego jak piłka tenisowa od rakiety.
  Nagły i głośny krzyk przerwał leniwą drzemkę chłopaka. W pierwszym odruchu nasunął koc na głowę, odciął się od świata nieprzeniknioną barierą. Niestety dźwięk cichnących kroków nie rozbrzmiał, siłą rzeczy podnosząc głowę nastolatka do poziomu blatu. Czujne spojrzenie przemknęło po całej recepcji, szybko lokalizując sprawcę całego zamieszania.
  – Momo! – Posłał bratu leniwy uśmiech, w którym błysnęła biel zębów. Koc spadł mu na ramiona, gdy prostował sylwetkę. – W czym mogę ci pomóc, braciszku? Mam dziś bardzo pracowity dzień, ale dla ciebie znajdę minutkę czy dwie – Usta rozświetlił wesoły grymas; wszędzie dookoła panowała cisza, goście siedzieli w pokojach, nowych ludzi brakowało i jedynie chórek cykad dotrzymywał Kotarou towarzystwa. – Masz coś do jedzenia?
  Skrzyżowane przedramiona oparł na twardym drewnie. Sekki nie wyglądał, jakby szedł do kuchni czy kompleksu restauracyjnego, ale kto go tam wie, co trzymał w kieszeniach dresów...
Kotarou

Powrót do góry Go down

Po ostatnich wydarzeniach jakoś niekoniecznie miał ochotę wychodzić gdzieś do miasta. Może to go nauczy, że lepiej nocami siedzieć na dupie w domu z gitarą. Dzisiejszy dzień właśnie tak chciał spędzić. Zaszył się więc u siebie, zjadł sobie grzybka i próbował coś stworzyć. Szło mu wcale nieźle ale nagle kolory natchnęły go, żeby zejść do recepcji. Dlaczego zapytacie? Niezbadane są wyroki psychodelików. Tak go to natchnęło, że nawet maski nie założył. Najwyżej jacyś goście pomyślą, że w hotelu straszy. Ba! Nawet oka sobie nie włożył.
Poszedł więc do tej recepcji wiedziony dziwnym natchnieniem. Pierwsze co zobaczył to bracia, którzy widocznie mieli jakiś konflikt interesów. Chwiejnym krokiem, na luzaku doczłapał się do nich i oparł się czołem o ladę. Stał tak przez dłuższą chwilę.
-To takie miękkie - powiedział prosto w blat recepcji. Przeniósł na niego dłonie i zaczął głaskać mebel. Dopiero po dłuższej chwili podniósł głowę i uśmiechnął się słodko do Kotarou. Do Momo nie -Ja mam jedzenie - dodał mając oczywiście na myśli swoje słynne grzybki.
Anonymous

Powrót do góry Go down

ekspert yōkai
Sam swoją pracę starał się wykonywać sumiennie, nawet można by rzec, że nad wyraz sumiennie. W robieniu lizaków w mieście nikt mu nie mógł równać - ale zaraz... nikt poza nim tego nie robił. Więc mógł nazwać się w tym mistrzem Oguni. Ale po co taki tytuł sobie dawać? Jak tylko uda mu się kiedyś wydostać z tego miasta to na pewno zostanie mistrzem świata. O to jest dopiero tytuł godny tego człowieka. Aż z wielką chęcią wróciłby do planowania nowych wzorów oraz smaków, ale zmęczone mięśnie wymagały ogrzania i rozmasowania, a na to mógł liczyć jedynie w gorących źródłach.
Na drodze stało mu tylko... No właśnie, stał mu aktualnie brat, który zamiast wykonywać swoją robotę, to struga durnia. Czy wszyscy w tej rodzinie musieli mieć coś z banią? Sądził, że najmłodszy brat to jednak więcej oleju będzie miał w głowie, a tutaj bardzo proszę! Na to jego przywitanie aż wywrócił oczami i mając wyłożoną lachę an to, co do niego mówił po prostu pochylił się w stronę biurka zaglądając pod spód - Czy Tobie już yokai mózg zamienił z wiadrem śledzi? - mruknął w jego stronę mierząc go chłodnym spojrzeniem złotych tęczówek - Co to za cyrk tu odwalasz? Mam matce naskarżyć? Czy wolisz bym od razu do dziadka poszedł? - pogroził bratu prostując się po chwili i przenosząc ciężar ciała na prawą nogę.
- Nie, nie mam. Gdybym miał - urwał, gdy dostrzegł drugiego brata, tego znienawidzonego przez siebie. Pierdoła jakich mało, zawsze mu życzył, by się wyjebał na głupi ryj i tak było teraz. Jednakże szala goryczy się przelała, gdy tamten w masce wypalił jak ostatni idiota - Czy Ciebie też już totalnie pogrzmociło? Znów ćpałeś? Bożeeeeeeeee! - wydarł się chowając twarz w dłoniach, nie dało się znieść tego najzwyczajniej w świecie. Komedia.
Momo

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  I oto nadciągnęła burza, przed którą nawet demony chowały się po kątach. Jechała na kolorowym koniu z dmuchanego cukru, a na imię jej było Sekki.
  Kotarou nie potrafił powstrzymać odruchu – wywrócił oczami i westchnął, zaraz podnosząc obie dłonie w obronnym geście.
  – Jasne, idź od razu do dziadka. Może do przyszłego stulecia uda mu się złapać coś więcej niż butelkę whisky – odmruknął dość posępnym tonem. Policzek wylądował zaraz na wnętrzu dłoni, później łokieć na blacie. – Daj spokój, Momo. Sam widzisz, że nic się nie dzieje. Z kim mam rozmawiać? Z robactwem? – Kolejny marudny pomruk.
  Kątem oka spojrzał na drugiego brata. Na pewno byli starsi? Czasami się zastanawiał.
  Położył dłoń na niebieskiej czuprynie i zmierzwił włosy Hazukiego w zadziwiająco rodzinnym geście; zwykle ich wszystkich dzieliła zbyt duża przepaść by pozwalać sobie na jakiekolwiek czułostki, nawet tak drobne.
  – Nie takiego jedzenia. Zwykłego jedzenia, jestem głodny – Jak na zawołanie zaburczało mu w brzuchu, choć na tyle cicho, by poza nim samym nikt tego nie odnotował. A może to i źle, pozostali Momobashi powinni usłyszeć, jak bardzo ich młodszy bart cierpi.
  Koc opadł do reszty na ziemię, więc Kotarou wkopał go głęboko w swoje podbiurkowe legowisko. Niech tam leży i czeka na kolejną spokojną chwilę. Wrzucił jeszcze tylko konsolę w szufladę, ale ukradkiem, coby Sekki nie wybuchł czystą furią. Jeszcze by trzeba było sprzątać.
  – Skoro już tu jesteście, to może dotrzymacie mi towarzystwa? Chociaż na kilka minut. I tak nic się nie dzieje, nikt dziś nie przychodzi, nikt nie wymaga, nikt nie narzeka. No, oprócz Momo, ale to chyba po prostu leży w jego naturze – zastanowił się na głos. Słodki, czarujący uśmiech rozciągnął usta chłopaka. – No dalej, zróbcie to dla młodszego braciszka, hm?
Kotarou

Powrót do góry Go down

Naprawdę chciałby wiedzieć czym zaszedł za skórę Momo, że tamten go tak bardzo nie lubił. Co niby? Zabawki mu kradł jak był mały? Jasne, że kradł. Każde dziecko kradnie zabawki starszemu rodzeństwu. Młodszy brat był do niego o wiele przyjaźniej nastawiony i to z nim miał o wiele lepszy kontakt.
Uśmiechnął się do siebie błogo czując dłoń Kotarou na swoich włosach. Lubił jak się go głaskało. Hazuki był cholernie dotykalski i każdą czułość miło witał. Kiedy podniósł głowę spojrzał na Momo i wywrócił okiem. Tak w ogóle to on zawsze była taki jakoś dziwnie kolorowy?
-Masz jakiś problem? - mruknął i stanął prosto - na tyle na ile mu grzybki pozwoliły i pchnął delikatnie Momo -Odwal się co? Tylko się czepiać potrafisz - powiedział -Dureń.... - mruknął pod nosem krzyżując ręce na piersi. Potem przeniósł wzrok na młodszego brata. Zastanowił się poważnie nad tym co tamten powiedział. Stał tak z otwartą buzią jakby się zaciął niczym stary model Tepsy -Może Ramen shop? - zaproponował. W sumie nie pamiętał kiedy ostatnio był z młodszym bratem na jedzeniu. Ze starszym chyba nigdy.
Anonymous

Powrót do góry Go down

ekspert yōkai
Z nieba powinien teraz sikać taki różowy kolor, albo chociaż czerwony, byłaby to oznaka, że to właśnie tutaj bracia zetknęli się i skaczą sobie do gardeł. Nieunikniona sytuacja, nigdy nie byli blisko. Jeszcze niech się pojawi cykada w akompaniamencie teke teke - idealne spotkanie braci.
- Jakby Cię alkoholem oblać to od razu by wiedział, gdzie jesteś - fuknął i zerknął kątem oka na brata - Nie, ale chociaż trochę powagi. To jedyny hotel i powinniśmy mieć choć odrobinę kultury - zwrócił mu uwagę i nadął policzki niczym rasowy chomik na wybiegu.
- Tak mam problem, bo zamiast pomagać w hotelu chodzisz po nim na grzybkach - czy oni naprawdę nie rozumieli, że tu każdy miał swoje obowiązki i dopóki były one wykonywane Momo nie miałby się czego czepiać? Charakterek wcale mu tego nie ułatwiał.
Warknięcie, jakie z siebie wydał wcale nie było NIE słyszalne. Tak się wkurzył, że już poprawił klapeczki na nogach i zaczął wychodzić, gdy najmłodszy brat poprosił, by dotrzymać mu towarzystwa. Momo przekrzywił głowę tak, że część włosów opadła mu na oczy, co musiał poprawić znanym wszystkim z długą grzywką "PFFF".
- Jak już masz nic nie robić to lepiej byś nie robił tego tutaj - oznajmił, po czym wskazał na swój ręcznik - Zamiast stać tu... jak dzbany możemy pójść do gorących źródeł... - spojrzał na brata, który dziś maski nie miał - Ty też - czyżby dzisiaj miał dzień dobroci dla zwierząt? Albo może po prostu nie chciało mu się iść samemu do źródeł? On aspołeczny, to mało prawdopodobne, ale skoro brat młodszy prosi, to przecież... nie odmówi, nie?...
Momo

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  – Hej, hej, spokojnie chłopaki, nie pozabijajcie się tu – mruknął dość sceptycznie. Już on dobrze wiedział, że w przypadku starszych braci nawet najdrobniejsze zaczepki mogły się skończyć katastrofą. – Starość się w tobie odzywa, Momo. Przecież nad wszystkim panuję. Słyszałeś jakieś skargi na recepcję? Nie? No właśnie.
  Miał ochotę opaść piersią na blat i tak już zostać. Albo najlepiej z powrotem zanurzyć się w legowisku z koca i poduszek tuż pod blatem. Było tam ciepło, miło i wygodnie, nie miał na co narzekać. Może nawet by to zrobił, gdyby Momo nie rozważył jego prośby. Nagle oczy mu rozbłysły, lico pojaśniało od zachwytu. Czy to aby na pewno był ten sam Sekki? A może cukier już do reszty uderzył mu do głowy.
  – Awww, wiedziałem, że w głębi twojego zimnego serca jest jakaś miłość do rodziny. No, przynajmniej jej części – Uśmiechnął się promiennie, przy okazji stawiania na blacie karteczki z napisem "chwilowo nieczynne". Przeskoczył przez biurko bez większego problemu – w końcu na coś mu się zdał ten wzrost.
  Bestroskim gestem poprawił wpierw wpadające do oczu kosmyki, później lekko poluzował krawat. Zgarnął nagrzybkowanego brata za rękę i poprowadził naprzód wyjątkowo dziarskim krokiem jak na kogoś, kto jeszcze dziesięć minut temu ucinał słodką drzemkę pod recepcją.
  – Chodźmy Hazu, musimy się śpieszyć, zanim Mo zmieni zdanie. Po drodze kupimy ciastka w automacie.
Kotarou

Powrót do góry Go down

Taka wielka strzałka niczym w grach. Z napisem "Tutaj się dzieje misja główna". A może powinien po prostu wskazywać w tą stronę ten mały mnich ze strzałką na łbie? Ciekawe na cholerę mu te strzałki...
-Skoro to jedyny hotel i nie mają wyboru to możemy traktować ich jak chcemy - powiedział wydymając usta -Szczególnie tych durnych policjantów - długo zapadnie mu w pamięć spotkanie z tymi pedałami. Znaczy pałami. Tak - pałami. Dzwonie po policje. Zaraz. Czekaj... co?
Spojrzał na starszego brata jakby zabrakło mu piątej klepki. On i wspólne gorące źródła? Może też się nażarł grzybów? Hazuki będzie musiał sprawdzić swoje zapasy.
Uśmiechnął się szeroko kiedy młodszy brat złapał go za rękę. Dał mu się poprowadzić chociaż ciężko było mu nadążyć. Nie dość, że miał dużo krótsze nogi to jeszcze grzybki sprawiały, że nogi miał jak z waty.
-Chośmy chośmy - powiedział podnosząc rękę jakby zgłaszał się na lekcji.

/zt x 3
Anonymous

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
—  Teraz prosto, a później —  za pięćdziesiąt metrów —  kieruj się na północ. Jest tam suchy ląd nad kanionem i koniec drogi. Wystawiasz jedną nogę poza krawędź…
—  Czas leci, gdy się dobrze bawisz, czyż nie?
—  Czas leci, kiedy udajesz, że się dobrze bawisz. Czas leci, kiedy udajesz, że rozumiesz ludzi.


  Zawoalowane migotanie błyskawic raz po raz rozwidniało skupisko wysokich drzew, które co rusz ginęły w mroku. Ciemność pochłaniała każdą cząstkę przemierzanego terenu, pożerając również ostatki nadziei, jakie zdołał ze sobą zabrać. Buty bezustannie grzęzły w ziemi.
  Ze wschodu dął chłodny wiatr. Pojedyncze blond pasma tańczyły przy zmarzniętej twarzy. Jeszcze nie padało. Błyskawice znajdowały się kilkadziesiąt kilometrów od zerodowanej bramy otwierającej się na miasto. Okryty kapturem mężczyzna zatrzymał się tuż przy niej. Noc była zimna. Zbyt zimna jak na tę porę roku, ale to nie przeszkadzało mu w kontynuowaniu podróży. Mogło się wydawać, że nic nie byłoby w stanie mu przeszkodzić.
  To ostatni przystanek.

  Wszedł do środka, kiedy zdążyło rozlać się na dobre. Drzwi trzasnęły, a zapach duchoty, ciepła i starych mebli zdołał zdominować jego zmysły. Pomieszczenie było niewielkie i urządzone w dość… archaiczny sposób. Znajdowały się tu dekoracje, których nie widział już od kilkunastu dobrych lat (a nawet szpital w którym spędził ostatnie lato, nie należał do placówek, w którym dbano o nowoczesny wystrój).  
  Na przeciwległej ladzie — wśród różnych papierów i kolorowych ulotek — zauważył wyłaniającego się spośród stert maneki neko. Wydawał się wpatrywać w nowo przybyłego wielkimi, zaciekawionymi oczyskami — na tyle intensywnie, że poddany sile tego spojrzenia skierował ku niemu. Deski skrzypiały pod mokrym obuwiem, jednak nawet to nie wzbudziło w nim choćby krzty zażenowania. Posuwając się na przód, przyglądając ścianom i korytarzom, które zapewne prowadziły wgłęb innych pomieszczeń, zatrzymał się tuż przed recepcją. Była pusta. Sięgnął do figurki. Dłoń miał mokrą od deszczu, który złapał go po przekroczeniu granicy miasta. Krystaliczna, lodowata strużka spływała mu z popodwijanych końcówek blond włosów chowając się za kołnierzem ciepłej bluzy; parę kropel upadło na rozsypane papiery, rozlewając wytuszowane napisy. Łapa grubego, białego kota poruszyła się na wahadle, gdy jasny palec zderzył się z porcelaną.

(w oczekiwaniu na zwolnienie fabuły —  klik)
Ethan

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Wracał ze źródeł dość powoli i w niezbyt dobrym nastroju. Ślady niezadowolenia wyskakiwały na jasnym licu gdy tylko odczuwał ból w zranionej dłoni.
  Musiał jednak przyznać, że na sam uszczerbek ręki patrzył raczej z zafascynowaniem. Obserwował jak tłuste krople czerwieni spływają wzdłuż uniesionego przedramienia, pozostawiając za sobą krwawą ścieżkę. Znikały bezpowrotnie na granicy, jaką był podwinięty rękaw białej koszuli. Kotarou nie miał zamiaru się zastanawiać nad sposobem usunięcia szkarłatnych plam, to nie był jego problem.
  Jego problemem był stojący przed ladą człowiek.
  Momobashi złapał za przypadkowy ręcznik i zacisnął na nim palce obolałej dłoni. W ten sposób mógł zatamować krwawienie choć na chwilę. Do czasu, aż kolejny klucz hotelowego pokoju wpadnie w czyjeś ręce.
  – Witam w hotelu Nisshoku. W czym mogę pomóc? – Silił się na uprzejmy ton i swoją zwyczajową wesołość. Okazało się to jednak niemałym wyzwaniem wobec wciąż świeżych wydarzeń z gorących źródeł. Wciąż był zły, wciąż rozdrażniony.
  Wilgotne kosmyki wpadły mu do oczu, więc zaczesał je wolną ręką w tył.
Kotarou

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
Głos nie wyrwał mężczyznę ze wcześniej podjętych obserwacji. Wydawał się niesłyszalny dla jego uszu; odbił się od wszystkich czterech ścian i zgubił w kurzu zalegającym na półkach. Czyjeś kroki przybliżały się – usłyszał doskonale, jak drewno skrzypi nieprzyjemnie pod ciężarem niezidentyfikowanego ciała.
  Za okiennicami rozbłysła jasna, zakrzywiona błyskawica. Znak, że wraz ze swoją osobistością przyprowadził do Ogumi również prymitywne źródło wszelkich niepewności i strachu. O ile takowe, miało zrobić na mieszkańcach jakiekolwiek wrażenie.
  Nie odpowiedział od razu. Obrócił się, pozostawiając figurkę z rozbujaną łapą samą sobie. Pamiętał, kiedy mając pięć lat, rozbił podobną na drobne kawałeczki. Teraz nie zamierzał popełnić tego samego błędu. Postanowił pozostać z nią w zgodnej separacji.
  Światło zawieszone nad ladą zamigotało, ukazując Kotarou twarz zalana kroplami deszczu. Kaptur, który opadał na część blond grzywki, był przemoczony do suchej nitki — jak i pozostała części wierzchniego odzienia nieznajomego. Stronki krótkich włosów lepiły się do twarzy — jasnej, niemal pergaminowej, na której aż nazbyt odznaczały się sine ślady po nieprzespanych nocach. Męzczyzna już na pierwszy rzut oka nie wyglądał na miejscowego. Twarz blondyna wydawała się nie posiadać krzty japońskich korzeni. Bliżej mu było do Słowianina — dowodem na to były miodowe oczy, które wyłoniły się spod kurtyny opadających na czoło wilgotnych włosów.
  — Witam w hotelu Nisshoku. W czym mogę pomóc?
  Mogło się wydawać, że dźwięk układanych słów pobudził w nowoprzybyłym jakąś emocję – była to prawda. Uśmiechnął się. Cały ten grymas angażował jedynie kąciki ust. Oczy się nie zmrużyły, nie pojawiły się kurze łapki. Uśmiech bez dwóch zdań był fałszywy.
  Hotel. Nie mógł trafić lepiej.
  — Potrzebuję pokoju — odparł bezbłędnie po japońsku, precyzując zaraz: — Na jedną noc.
  Wzrok, który przez tę krótką wypowiedź zawiesił się na zmęczonych tęczówkach recepcjonisty, przesunął się niżej; ostatecznie zakończył swoją drogę na ręczniku, który w szybkim tempie zabawił się na szkarłatny kolor. Mięśnie przy kącikach oczu nieznajomego drgnęły. Czyżby z podobnej fascynacji?
Ethan

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Nie sądził, że przypadkowy gość hotelu będzie w stanie poprawić zszargany humor. Kąciki ust Kotarou drgnęły, wyginając się w pobłażliwym uśmiechu, spojrzenie nieco złagodniało, a sam dzieciak parsknął pod nosem, słysząc tak absurdalną prośbę. Nigdy mu się to nie nudziło.
  Wyciągnął przestronny zeszyt, w którym zapisywano wszystkich gości wraz z numerami pokoi i potrzebnymi informacjami.
  – Życzy pan sobie standardowy pokój, czy może coś bardziej ekskluzywnego? Z przyjemnością przedstawię wszystkie dostępne oferty – Wraz z wymienianiem kolejnych ofert przedstawiał również ich ceny, cały czas zapisując wszystko w notesie przed oczami blondyna, coby ten mógł w każdej chwili zerknąć na dostępne opcje i dobrze przemyśleć wybór.
  Obrócił długopis w palcach wolnej ręki; tą zranioną cały czas trzymał na ręczniku. Odzywała się kłującym bólem przy najmniejszym ruchu, ale starał się nie zwracać na to zbyt wiele uwagi.
  – Poproszę pana jeszcze o imię, nazwisko oraz dowód tożsamości – posłał mężczyźnie – chłopakowi? – szeroki uśmiech, któremu towarzyszyło pstryknięcie uruchamianego długopisu.
  Korzystając z chwili, przyjrzał się nowemu gościowi hotelu. Wypowiadał się bezbłędnie, lecz z pewnością nie pochodził z Japonii; rysy twarzy od razu go zdradziły. Nie był jednak jedynym turystą z dalekich lądów, więc Kotarou był już przyzwyczajony do obcych. Było mu obojętne, czy pochodzili z Tokio, Ameryki czy z kosmosu tak długo, jak nie robili problemów w hotelu.
Kotarou

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
Chłopak stanął za ladą i wyciągnął papiery, a Ethan miał wystarczająco wiele czasu na przeanalizowanie reakcji, jaką zdążył zauważyć na twarzy recepcjonisty. Wydawała się nad wyraz ekscentryczna; uśmiech, który rozlał się mrocznym cieniem na dolnej wardze młodzieńca, mógł sugerować podstęp, ale jaki podstęp można byłoby skrywać w tym zapomnianym, starym budynku? Źrenice Ethana zwęziły się, jakby wywęszył w tych oczach nadprzyrodzoną mroczność. Nie mógł określić czemu dzieciak, wpatruje się w niego z tym dziwnym nieokreślonym spojrzeniem. Nie potrafił go rozszyfrować.
  Nieznajomy przechylił się do przodu w momencie, kiedy pracownik hotelu zaczął rozrysowywać cennik. Bez ceregieli podparł dłonie na błyszczącej strukturze tworzywa i spoglądnął w biały pergamin, na którym z każdą chwilą malowały się kolejne cyfry. Kaptur zarzucony na jego głowę powstrzymywał krople deszczu od zniszczenia formularza, choć i tak te bardziej natrętne odnalazły sposób na powolne przetaczanie się po bladych policzkach.
  Podrapał się po podbródku — tak silnie, że miejscami wyrastający, jasny zarost zakuł go w palce. Jak długo mógł udawać profesjonalistę? Jego plan już dawno spalił na panewce; dokładnie w momencie, kiedy wziął nogi za pas, zostawiając za sobą szczątki poprzedniego życia. Czy był poszukiwany? Czy mówiono o nim w telewizji lub radiu? Może uśmiech, który wyrósł na szczęce recepcjonisty, nie był przypadkowy, może wiedział o nim już wszystko?
  Paranoja jak śmiercionośny wirus zaczynała zatruwać jego zdrowy rozsądek. Wwiercała się w czaszkę i dokopywała do źródła — do strefy zero, której nikt nigdy nie powinien zobaczyć. Poczuł, jak zaczyna parzyć i kąsać, jak…
  — Życzy pan sobie standardowy pokój, czy może coś bardziej ekskluzywnego? Z przyjemnością przedstawię wszystkie dostępne oferty.
  Wyrwany z zamyślanie spoglądnął na zmęczone lico dzieciaka. W tęczówkach szaleńca przetoczyła się niebezpieczna iskra, która objęła cieniem oczy. Przechylił się na wyciągniętych dłoniach; mebel wydał z siebie cichy jęk.
  — Ekskluzywny pokój? — zaczął dość tajemniczym głosem. — W ofercie znajdują się pokoje z zamieszkałymi duchami czy jak?
Spojrzał na niego z lekkim uśmiechem w kącikach ust; dość infantylnym i prześmiewczym.
  — Wybacz, ale nie da się przejść obojętnie wokół plotek, jakie krążą wokół tego miejsca. Macie sporą rzeszę fanów zjawisk paranormalnych, więc może dla bezpieczeństwa zadowolę się pokojem, w którym dam radę odespać poprzednie nieprzespane noce.
  Nie dało się ukryć, że wypowiedź mężczyzny była nad wyraz lekceważąca. Nie wierzył w duchy — a co dopiero w plotki, jakie dorobiły się legend opowiadanych między sobą na przerwach w szkole, albo podczas wieczornych, mrocznych sesji filmowych.
  Westchnął i dodał, w tym czasie zrzucając plecak na jedno ramię:
  — Dziwne, że wasz hotel nie figuruje jeszcze na żadnej stronie fan clubów spraw nadprzyrodzonych. Czego potrzeba? A, tak. Etha— — uciął szybko, zdając sobie sprawę z błędu, jakiego mógł się właśnie dopuścić. Podanie prawdziwej godności nie było rozsądną opcją. Zwłaszcza kiedy kradziony dowód tożsamości zalegał mu w tylnej kieszeni spodni. — Chwila.
  Wyciągnął portfel — ciemny o skórzanym wierzchu. Nie wyglądał bogato. Szczupły, jak i zapewne ilość gotówki, jaką w sobie skrywał.
  — Clyde Wilson — wyciągnął dowód ponad blat, trzymając go między palcami.
  Kiedy spoglądnął ukradkiem w dół, aby skonfrontować wzrok z rudym okularnikiem ukazywanym na zdjęciu, odchrząknął, przyjmując na twarzy profesjonalną powagę. Nim chłopak zdążył jakkolwiek to skomentować, dodał:
  — Zakłady to coś, w czym nigdy nie byłem dobry.
Ethan

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Widział konsternację naznaczająca twarz nieznajomego i przez to chciało mu się śmiać jeszcze bardziej. Wykrzywiał usta w pobłażliwym uśmiechu i mrużył wilcze ślepia, nadając wyrazowi większej głębi. Wyglądał jak stojący przed ofiarą morderca; jeszcze chwila i podłogę zaplami szkarłat.
  Zawsze lubił ten moment. Z zachwytem słuchał próśb o krótkotrwałe pobyty, by kilka dni później przedłużać wynajem o kolejne tygodnie, miesiące, lata... Niektórzy nigdy się nie uczyli. Trwali uparcie w przekonaniu, że na pewno znajdą rozwiązanie i jakoś uciekną poza granice klątwy. Nierzadko witał ich następnego dnia, kolejny raz pokonanych, znów zawiedzionych. Czasami coś mówił, a czasami milczał, mianując ciszę jedynym, a zarazem najbardziej adekwatnym komentarzem.
  Prześmiewczy ton nie zadziałał na Kotarou tak, jak powinien. Wciąż stał w tej samej pozycji, wciąż z tym samym pewnym uśmiechem. Zgiął ranną rękę w łokciu i wsparł przedramię na blacie, pochylając się bliżej nowego gościa z zaczepnym pomrukiem drapiącym gardło.
  – Przykro mi, ale duchów nie ma w ofercie – zaczął podstępnie. – Przychodzą i odchodzą, kiedy chcą, więc wciąż możesz mieć nadzieję. Niezbadane są ścieżki nocnych mar – Na sam koniec mruknął zaczepnie do blondyna.
  – Obawiam się, że w żadnym pokoju nie zaznasz snu, jeśli będziesz się prosił o kłopoty. A o te nie tak trudno – Długopis szurnął po zapisanej kartce, podkreślając cenę najbardziej standardowego pokoju; skuwka z cichym odgłosem uderzyła w papier tuż obok wybranej przez turystę opcji. Coś w głosie recepcjonisty brzmiało inaczej, niż powinno. Czy nie powinien łagodzić wątpliwej opinii o miejscu, w którym pracował? Może znał chwyty marketingowe i potrafił eksponować w dobrym świetle nawet uszczerbki? A może miał na myśli coś zupełnie innego, czego nikt poza nim samym nie rozumiał.
  – Można powiedzieć, że lubimy... staromodność. Podłapiesz z czasem – odparł gładko, sprawiając wrażenie, jakby nie wyłapał drobnego faux-pas rozmówcy.
  Czekał cierpliwie na dowód, choć był pewien, że nie zobaczy tam do końca tego, co powinien. I rzeczywiście – nie mylił się.
  – W zakładach nie byłeś dobry, a do kłamstw zabrakło ci uroku – podsumował, odkładając dowód na blat. Przez chwilę wpatrywał się w tęczówki rozmówcy, po czym wyciągnął z szuflady klucze do pokoju i zakręcił nimi na palcu. – Poproszę o należną zapłatę i będziemy kwita, panie Wilson.
Kotarou

Powrót do góry Go down

specjalista od ucieczek
Spoglądnął na chłopaka wyczekująco. Delikatny zakrzywiony uśmiech, który formował się w kąciku jego lewej strony ust, był niemal wzorowy. Gdyby nie ciemne sportowe odzienie i zarzucony na głowę kaptur z pewnością wypadłby w jego oczach lepiej. Nie jak ktoś, kto za chwilę odchyli płaszcz, eksponując swój towar tak dobry, że piesza droga przez Pacyfik stałaby się wyśmienitym pomysłem.
  Chciał zapytać go, czy naprawdę myśli, że ktoś taki jak on mógłby sprawiać w tym budynku problemy, ale kolejne zdanie, a raczej spojrzenie recepcjonisty powstrzymały go od wypowiedzenia tych słów. Przesunął kącikiem języka po zbyt szybko zasychającej dolnej wardze, aby za chwilę kontynuować podróż po białych, równych zębach. Właśnie w tym momencie przerwał wciąż utrzymujący się między nimi kontakt wzrokowy. Wypchnął język w policzek, nie ukrywając konsternacji, która szybko zmyła jego wcześniej niemal chłopięcą, udawaną aurę. Wydawać się mogło, że coś szaleńczego przetoczyło się w jego spojrzeniu, ale ten zbyt szybko został skierowany w sufit; w wiszący nad ich głową lampion, od którego odbijała się jasna ćma. Był kompletnie zbity z pantałyku. Parsknął i zaczerpnął powietrza, odetchnął z emfazą, a potem przymykając oczy, już opanowany ponownie spojrzał w oczekujące odwetu, chytre złote ślepia.
  — Nomura — poprawił go z łatwością, odrobinę mrużąc oczy. Został zdemaskowany. Nie zamierzał upierać się w zaparte, to mogłoby mu tylko zaszkodzić. Czas przesypywał się przez palce. — Nie pojawiłem się tu przypadkowo. Szukam kogoś. Właściwie. Dostaniesz, ile chcesz… Ile?
  Zniżył głos konspiracyjnie i wyprostował sylwetkę. Zapach wilgoci ubrań uniósł się do nozdrzy bachora. Otworzył portfel, wertując zawartość. Czuł jak mięśnie palców, zaczynają mu sztywnieć. Spodziewał się, że nie ma przy sobie zbyt wiele gotówki, a widok tysiąca jenów uzmysłowił go szybko, w jak kiepskiej sytuacji się znalazł.
  — Z resztą możemy się dogadać — wyłożył banknoty na blat; zmierzwione i pogniecione przez zapewne tysiące innych ludzi. Tajemnicze tęczówki powiodły po obracanym pęku kluczy i zawiesiły się zaczepnie na jasnym w świetle lampionu młodzieńczym licu.
  Gdzieś za sobą słyszał głosy, z pewnością innych gości, którzy kierowali się do zarezerwowanych pokoi.
Ethan

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Czekał w bezruchu, czas spędzając na spokojnej obserwacji. Przemykał wzrokiem ne tylko po każdym calu odsłoniętej skóry, ale i wszystkich krzywiznach ubrania. Szukał wskazówek i odpowiedzi na niezadane pytania.
  – Nomura.
  Wilczy uśmiech przybrał na sile.
  – Teoretycznie każdy statystyczny recepcjonista powinien wezwać teraz policję – zamruczał, szukając czegoś pod ladą, jakby naprawdę chciał złapać za telefon i zadzwonić po gliny. W rzeczywistości w ręce młodzieńca wylądowała podłużną tabliczkę, której napis nie od razu przedstawił miodowym oczom turysty.
  Przedmiot w końcu stuknął o drewniany blat. "Chwilowo nieczynne" – głosiła tabliczka.
  – Ilę chcę? – zaśmiał się z uniesioną brwią. – Nikt ci nigdy nie powiedział, że lepiej nie zadawać pytań, na które nie chcesz poznać odpowiedzi? – Bez żadnego więcej słowa złapał za zmięty banknot. Nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi, rozprostowując tylko papier w palcach i wkładając do reszty pieniędzy w kasie.
  Z dłonią wciąż zaciśniętą na drobnym ręczniku wyszedł przed ladę i machnął wolną ręką na Nomurę, kierując go w krok za sobą. Podróż nie była długa, bo trwała ledwie kilka krótkich minut, podczas których ciszę zapełniał dźwięk okręcanych wokół palca kluczy.
  Był na tyle uprzejmy, żeby przepuścić blondyna w drzwiach jego nowego lokum. Wszedł do środka zaraz za nim, od razu znajdując sobie miejsce na kanapie, z której uśmiechnął się czarująco.
  – Porozmawiajmy więc o spłacie reszty – Celowo przemknął językiem po dolnej wardze i to w ten najbardziej zaczepny sposób. – W szafce w łazience jest apteczka. Pomożesz mi – dodał zaraz, z cichym sykiem odrywając ręcznik od zranionej dłoni; krew jak na rozkaz znów zaczęła szybciej uciekać spomiędzy poszarpanej skóry. Kotarou skrzywił się lekko, oglądając, jak grube krople tłustej cieczy rozpoczynają kolejny wyścig wzdłuż przedramienia.

z/t x2
Kotarou

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach