Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


administracja
droga prowadząca do świątyni
Oguni

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
  Ach, wakacje.
  Jak wiele czasu minęło od kiedy mógł kompletnie bezstresowo podnieść się z łóżka o jakiej tylko chciał godzinie. Nie przejmować tym, że od rana do wieczora ma poumawianych ludzi na terapie, ani... tak właściwie niczym innym. Mógł spokojnie spać do południa.
  Tylko, że nie.
  — Wstawaj Saito — punkt siódma trzydzieści ściągnął kołdrę z chłopaka i odsłonił wszystkie okna wpuszczając do środka słońce. Jak zawsze był gotów go budzić nie raz, a trzydzieści jeśli jego akcje nie przyniosą odpowiednich efektów od razu. Osamu miał dużo więcej szczęścia. Jako że spał w zupełnie innym pokoju, mężczyzna musiał odpuścić sobie dobijanie się do niego po pięciu minutach, by nie pobudzić wszystkich innych mieszkańców hotelu.
  Przekleństwem wszystkich ludzi znających Ryūjiego był fakt, że należał do rannych ptaszków. Niezależnie od tego czy poszedł spać o dwudziestej pierwszej czy trzeciej nad ranem, jego jasno wyrobiony zegar biologiczny działał zawsze tak samo. Wystarczył jeden pojedynczy promień słońca, by już był na nogach. Były tego plusy. Nie tylko, nie musiał się tłuc z innymi o prysznic, ale i miał czas na przygotowanie śniadania.
  Co rusz kontrolował czy Saito postanowił łaskawie wyczłapać się z łóżka, koniec końców wzdychając ciężko na widok jego nieobecnej miny. Nie odezwał się nawet słowem ściągając z niego koszulkę, wywrócił ją na odpowiednią stronę i założył na niego ponownie, tak jak powinna być. I nie tył na przód.
  — Idziemy dziś zwiedzać świątynię Yama. Nie ma o niej zbyt wielu informacji, więc na dobrą sprawę zobaczymy czemu w ogóle jest poświęcona na miejscu — poinformował go, wciskając mu gofra do ust — Osamu jeszcze śpi, więc dołączy do nas później. Zbieraj się, poczekam na zewnątrz.
  Zmierzwił mu włosy lekkim ruchem i wyszedł przed hotel z mapką w dłoniach. Wielki psychiatra, Iwasaki Ryūji rusza na podbój zadupia. Znaczy się Oguni. Ale poważnie, w porównaniu z Tokyo, ciężko było mu się przestawić do tych skromnych budyneczków i starego wyglądu. Od kiedy tu przyjechali nie miał nawet internetu, choć akurat tego się spodziewał. W takich miejscach zawsze ciężko było o zasięg.
Ryūji

Powrót do góry Go down

To miały być spokojne miłe wakacje, z dala od ojca, z dala od niepotrzebnych par oczu... Cóż, nie do końca, bo kuzyn się do nich przykleił, jakby naprawdę to było niesamowicie potrzebne. Wciąż nie był z tego zadowolony i jak tylko widział tę dziwną gębę wystawiał mu bezczelnie język. A teraz? Spał niczym aniołek, którym nie był. Zażywał snu, który był mu potrzebny, bo przecież droga do Oguni była niezwykle wyczerpująca.
Brak kołdry nie sprawił, że od razu wstał, dopiero gdy światło dotarło do jego oczu obrócił się na drugi bok mamrocząc pod nosem "Jezu... Ryūji daj mi spać". Przecież miał prawo sobie poleniuchować, tak? A ten go budzi bezczelnie i jeszcze robi wszystko, by ruszył tyłek. Nim do tego jednak faktycznie doszło, Saito jakieś dziesięć minut obracał się z jednego boku na bok, aż w końcu zaspany podniósł lekko powieki.
- Kurwa.
Ciche przekleństwo wyrwało się spomiędzy warg chłopaka. Niechętnie ruszył się z łóżka by odprawić swój codzienny rytuał, który rozpoczął od założenia soczewek. Szybkie mycie zębów, przejechanie palcami kilka razy po włosach no i to założenie koszulki, która kompletnie nie znajdowała się na swoim miejscu. Dobrze, że spodnie odpowiednio założył, bo to by była komedia. Jego mina mówiła sama za siebie - człowiek, który w przeciwieństwie do brata wolałby pospać do tej piętnastej i cieszyć się na smaczny obiad. Nie żeby mu przeszkadzały gofry blondyna, ale...
Zmarszczył czoło kompletnie nie wiedząc co się dzieje, gdy ten mu nagle zaczął zdejmować koszulkę. Spojrzał po sobie i ziewnął przeciągle nie zakrywając nawet ręką ust.
- Ryūji... - mruknął cicho, łapiąc w usta tego gofra. Zamlaskał cicho wyciągając go z buzi i zerknął na brata, jego oczy nadal były zamglone od snu - Mmm... Czemu tak wcześnie rano...
Dopiero jego ruch dłoni na włosach Saito sprawił, że chłopak się rozbudził. Na twarzy chłopaka momentalnie pojawił się zadziorny uśmiech, jakby właśnie rozpoczęła się jakaś gra. Przeciągnął się leniwie wydając z siebie cichy pomruk i ubierając się do końca stanął w drzwiach pokoju. Obrzucił pomieszczenie kilka razy, jakby kontemplował ile rzeczy będzie mógł w ciągu tego wyjazdu wykorzystać i wyszedł zajadając śniadanko, które mu przygotował Ryūji.
Podbiegł po cichu do brata łapiąc go pod ramię i szczerząc się słodko. Zacisnął lekko palce na jego skórze przechylając głowę w bok, pozwalając by wiatr sam mu ułożył fryzurę.
- Jesteś okrutny... Żeby mnie tak z rana budzić, dla zwiedzania jakiejś... Świątyni - wydął usta - A co jeśli zmarznę? Tam może być zimno - udał przejęcie przystawiając rękę do ust i gdy zaczęli iść w stronę świątyni Saito ścisnął jeszcze bardziej rękę brata, jakby nie chcąc pozwolić mu odsunąć się, chociażby na milimetr.
Widok budowli jakoś go super nie zachwycił, a wchodzenie po schodach uznał za katorgę. Oczywiście, że nie obyło się bez narzekania.
- Chryste... Ile jeszcze, Ryūji?
Anonymous

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
  Saito miał szczęście, że Ryūji nie słyszał jego cichego przekleństwa. Wyznawał nieśmiertelną zasadę "co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie" i był gotów zarówno zdzielić go w łeb, jak i wyszorować niewyparzony język mydłem.
  Czekał cierpliwie, aż ten przerośnięty dzieciak w końcu zbierze się w sobie i ogarnie na tyle, żeby faktycznie wyjść na zewnątrz.
  — Czemu tak wcześnie rano?
  — Bo mam w planach zwiedzić dziś co najmniej trzy świątynie, ponapawać się widokami z góry schodów i zjeść coś na mieście. Głód najlepszą przyprawą, jak będziesz zdychał ze zmęczenia to nawet zwykłe wiejskie jedzenie będzie dla ciebie potrawą godną cesarza — pstryknął go palcem w czoło, unosząc brew ku górze. Patrzcie no go, znalazł się wielki pan z miasta.
  Choć w praktyce rzeczywiście ciężko byłoby go nazwać inaczej. Nawet jeśli miasteczko, w którym się urodził było dużo mniejsze od Oguni, spędził tam jedynie pierwsze lata swojego życia, których nawet dobrze nie pamiętał. Całą resztę życia wychował się w Tokyo. W pełni tradycyjny japoński element pochodzący od wuja nie był w stanie całkowicie wyplenić z niego nowoczesnego człowieka technologii.
  Póki co nie odczuwał jeszcze jej braku aż tak mocno, ale mógł się spodziewać, że po tygodniu zacznie solidnie kląć przy piwie i narzekać Osamu na cały ten klimat odludzia, który na razie zaszczepiał w nim uczucie wolności.
  Stał cierpliwie na zewnątrz, czekając aż Saito w końcu postanowi uraczyć go swoją obecnością. Całe szczęście, nie musiał czekać zbyt długo. Przeczesał włosy palcami, gdy ktoś przykleił się do niego jak rzep.
  — Nie zmarzniesz, wziąłem ci bluzę — powiedział kompletnie nieprzejęty, swoim typowym tonem z serii "jestem gotowy na wszystko". Wątpił by rzeczywiście miała im się przydać, bo pogoda zapowiadała się raczej ładnie, ale na wszelki wypadek oprócz bluzy dla Saito i rzecz jasna aparatu, spakował też do plecaka małą parasolkę.
  — Żadne Chryste, to świątynia szintoistyczna. Trochę szacunku — odpowiedział z przekąsem, przewracając oczami.
  — Może gdybyś nie zawalał treningów, nie miałbyś problemów z wchodzeniem po schodach — nie mógł sobie darować okazji na wytknięcie mu tego samego co zawsze. Klepnął go nawet ręką w brzuch, by podkreścić swoje słowa, mimo że jego brat bez wątpienia nie miał problemów z formą. Co najwyżej z lenistwem.
Sam nieustannie narzucał być może odrobinę mordercze tempo i odrobinę po złości, zdawał się przyspieszyć kroku. Zwłaszcza że młodszy Iwasaki i tak cały czas się do niego kleił. Jeśli nie chciał wypuszczać jego ramienia, musiał się dostosować.
Ryūji

Powrót do góry Go down

Patrząc na niego spod zmęczonych powiek nawet nie wiedział, czy zakodował to wszystko w głowie, czy po prostu wpadło mu jednym uchem, a drugim wypadło. Tego człowieka nie powinno się budzić tak wcześnie rano, bo zacznie marudzić i taki miał plan - marudzić bratu przez calutki dzień. Nie ma mowy, że mu odpuści.
Wywrócił jedynie oczami na tę całą gadkę o zwiedzaniu. Już on widzi jak ciąga go po tych wszystkich świątyniach. Przynajmniej nie będzie tej buły Osamu, który mu przeszkadzał. Jak on się cieszył, że brat nie zechciał dobijać się do drzwi tego dziwnego człowieka zwanego patologiem. Choć trzeba przyznać, że Saito z wielką chęcią wyciągał swoją kartę pułapkę w sytuacjach gdzie ich kuzyn musiał dodać swoje bardzo potrzebne trzy grosze.
Czy brak zasięgu mu przeszkadzał? Nie bardzo, choć zastanawiał się co to za dziura, że nie mają tu internetu. Przeglądanie memów było jednym z zajęć, kiedy nie mógł pozaczepiać brata. Przepraszam, wróć, wykorzystywać brata.
Cóż, Saito powinien otrzymać przydomek "przylepy". Nie przepadał za puszczaniem brata samopas. Za każdym razem kiedy tworzyła się między nimi pewna odległość zżerało go od środka dziwne uczucie. Im bliżej - tym lepiej. Dlatego też, kiedy złapał go przed hotelem wyszczerzył się niewinnie.
- Ohhh... Ryuu... Jak ty o wszystkim myślisz - przeciągnął ślicznie samogłoski przygryzając na koniec dolną wargę. Może by tak specjalnie mu stworzyć sytuację, w której będzie musiał się nim zająć? Oj tak, niech tylko dojdą do tej chromolonej świątyni.
- Jeden pies... Wszystko wydaje się i tak takie samo, a te świątynie na pewno nie mają nic specjalnego do zaoferowania - nadął policzki odwracając buźkę od blondyna.
- Ja nie mam problemu z wchodzeniem po schodach - zaczął próbując utrzymać mu kroku, aż w końcu zatrzymał się ciągnąć go za rękę z wielce naburmuszoną miną - Mam problem, bo ktoś tu zasuwa na złamanie karku, choć mamy całe dwa tygodnie na zwiedzenie wszystkiego i odpoczynek - wpatrywał się w blondyna spod lekko przymkniętych powiek. Czy on mu robił na złość chodząc tak szybko? Ścisnął mocniej jego ramię, przybliżając się do niego i oparł policzek o jego bark.
- Ryu... A może mnie weźmiesz na barana? - zatrzepotał rzęsami posyłając mu swój przesłodki uśmiech. W ten sposób będzie bliżej niego, no i nie będzie musiał mu dorównywać kroku.
Anonymous

Powrót do góry Go down

magnes na yōkai
  — Ohhh... Ryuu... Jak ty o wszystkim myślisz.
  Ktoś musi.
  Doskonale wiedział, że gdyby nie on, skończyliby na tym zadupiu bez noclegu, jedzenia i w sumie czegokolwiek. Czasem zastanawiał się czy jego brat naprawdę nie potrafił odnaleźć się w życiu, czy też po prostu poleganie na nim było dla niego dużo wygodniejsze.
  — W sumie faktycznie to najmniejsza z wszystkich świątyń... ale jest jedną z niewielu, gdzie władzę sprawuje tak młoda osoba. Ciekawie będzie zobaczyć jak sobie radzą. Może się czegoś nauczysz — ostatnie zdanie bardziej wymamrotał do siebie niż do chłopaka. Przewrócił oczami na jego dalsze narzekanie i absurdalne pytania, zabierając rękę z jego uścisku.
  — Nie ma mowy, po coś masz dwie nogi. Poza tym myślisz, że jesteś jakąś filigranową panienką, którą dam radę wtargać na górę po schodach? Jak chcesz się wlec to wlecz się sam — powiedział unosząc dumnie głowę do góry i dalej kontynuował wspinaczkę, nie mogąc jednak powstrzymać się przed nerwowym zerkaniem przez ramię. Co jak ten durny przerośnięty dzieciak naprawdę postanowi sobie pójść?
  Gdy nagle z nieba spadła dziwna kolorowa mgła. Zakasłał cicho starając się rozgonić ją rękami. Co do? Nie zauważył, by urządzili sobie jakiś dziwny festiwal, gdy nie patrzył. Zaraz zorientował się jednak, że coś jest nie tak. Obracał kilkakrotnie obco wyglądające, delikatne dłonie z wyraźnym niezrozumieniem. Z pewnością należały do niego.
  Co.
  Tu.
  Się.
  Obrócił się w stronę Saito z zamiarem otwarcia paszczy, zamiast niego zauważając jedynie obcą dziewczynę. Kurwa, kiedy zdążył uciec? Nie, niemożliwe. Nie dałby rady tak szybko zbiec po...
  Potknął się na schodach i wyrżnął do przodu. Nawet jeśli dłonie niejako zamortyzowały upadek - i tak zdążył sobie dość boleśnie rozbić kolana.
  Niemożliwe. To niemożliwe.
  Usiadł na schodach i wziął głęboki wdech ledwo powstrzymując się przed wydarciem na cały regulator.
  — Spokojnie Ryūji. Masz kilka opcji. Pierwsza z nich, to tylko sen. Możesz się obudzić, jeśli wyjątkowo mocno się skupisz. No dalej — oparł w skupieniu palce na swoich skroniach. Obudź się. No obudź!
Ryūji

Powrót do góry Go down

Wszystko było dla niego banalnie proste, bo przecież wcale nie musiał się jakoś wysilać. Wystarczyło, że przekonał brata, by pojechali na te wakacje. Oczywiście, że liczył na to, że Ryu się wszystkim zajmie, nie w jego interesach było, żeby się przejmować gdzie będą spać. On nie miał do tego głowy, więc było rzeczą oczywistą, że takie rzeczy pozostawi dla starszego.
- Oh taak... Mniejsza świątynia to zdecydowanie mniej zwiedzania... Czego miałbym się od nich nauczyć? Zamiatania podłóg? - prychnął wywracając oczami. Przecież umiał to robić, nawet więcej. Po prostu jemu się nie chciało. Wykorzystywanie innych przychodziło mu z większą łatwością niż samemu wykonywanie danych czynności.
- Po coś masz dwie nogi - przedrzeźnił go zmieniając tonację swojego głosu, by brzmieć nieco wyżej. Jeszcze brakowało, by oparł dłonie na biodrach i pokręcił głową. Jak taka kaczka dziwaczka. Zmierzył wzrokiem Ryu marszcząc przy tym nos rozgniewany, że ten nie zechciał go ponieść i po prostu zeskoczył o jeden schodek w tył. Wciąż jednak był przodem do brata.
Dopiero widząc jakąś dziwną mgłę zaczął się rozglądać. Jeszcze ten dziwny dźwięk cykad. Zakrył momentalnie uszy rękoma i zdegustowany. Była jedna rzecz, której Saito nie lubił bardziej od sprzeciwu brata, a były to owady. Warknął pod nosem stojąc tyłem do Ryu i dopiero wtedy dostrzegł coś, czego wolałby chyba nigdy nie widzieć.
Uczucie dłuższych włosów spływających na jego ramiona, wybrzuszenie koszulki oraz dziwne dłonie, które nagle zaczął obracać przed sobą.
- Co jest...? - mruknął najpierw do siebie, a gdy już chciał spojrzeć na brata, zastał blondynkę, która chyba była równie przerażona co on.
- Ja za nim idę... do jebanej świątyni... Bo sobie UBZDURAŁ wyjście z samego rana... A teraz jeszcze go tu nie ma? - przeczesał nerwowo włosy przygryzając dolną wargę i poddenerwowany uniósł ręce w górę w geście kapitulacji.
- Poddaje się. Idę stąd. Nie dość, że chciał mnie ciągnąć po tej chromolonej świątyni to jeszcze zaserwował mi taką zabawę? Co JEST DO CHOLERY? - wydarł się i spojrzał na dziewczynę, która się potknęła. Aż prychnął z pogardą, co za pierdoła - I jeszcze trafiłem na pierdołę - mruknął przecierając oczy. Przecież przed chwilą stał tu jego brat. Gdzie on teraz jest?
- Ryūji do cholery! Przestań się bawić i wyłaź, bo przysięgam zawrócę zaraz do hotelu i tyle mnie widziałeś - wycedził przez zęby rozglądając się dookoła, kompletnie nieświadom tego, że ta pierdoła, która się wywróciła... to właśnie jego brat.
Anonymous

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach