Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


administracja
Pokój Kotarou
Oguni

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
| ubiór |

  Miał nadzieję, że śmierć Hazukiego go nie dotknie. Miał ogromną nadzieję, że zdążył się wyleczyć z jakiegokolwiek przywiązania i wszystko spłynie po kim jak po kaczce. W końcu poświęcił tyle lat, żeby odciąć się od wszystkich dookoła, żeby zerwać stare więzi i nie zawiązywać nowych.
  Zawsze mocno się przywiązujesz.
  Wybrzmiałe w podświadomości słowa były jak sól sypnięta na świeże rany. Doskonale znał ten wesoły głos, ten ton, który potrafił na niego wpłynąć, gdy nic innego nie dawało rady. Keiji zawsze wiedział jak dotrzeć do wilka i jak go okiełznać.
  Niech cię szlag. Niech cię szlag za to, że musiałeś umrzeć. Ty i całe twoje dobro.
  Myślał, że sobie poradzi. Że zepchnie uczucia pod dywan, tak jak to zawsze robił i będzie żył dalej, bez choćby najmniejszej skazy. I nawet próbował, ale każda następna porażka jedynie pogarszała już i tak mocno nadszarpnięty nastrój. Chodził wszędzie niezadowolony i warczał coraz częściej, na całe szczęście ograniczając negatywne zachowanie jedynie do rodziców i brata; całą trójkę omijał jak cholerny ogień, nie chcąc zamienić z nimi choćby słowa. Każdemu trzaskał drzwiami przed nosem, byleby tylko nie musieć wdawać się w dyskusje.
  Z czasem zaczęła kuleć również władza nad mimiką twarzy i to właśnie wtedy zrozumiał, że czas na przerwę. Nie mógł pokazywać się ludziom w takim wydaniu, wszak od razu by do nich dotarło, że jednak miał jakieś słabości, a myśl o tym wywracała mu żołądek na drugą stronę. Zamknął się w czterech ścianach własnego pokoju i wychodził dopiero w momencie, gdy mrok spowijał wszystko dookoła, a każdy mieszkaniec hotelu zapadał w sen.
  No właśnie, sen.
  Kolejny minus całej sytuacji. Momobashi nie potrafił zmrużyć oka nawet na minutę, a gdy w końcu zmęczenie zmiatało go z nóg, to tylko po to, by paskudne sny przerwały odpoczynek. Innymi słowy – był wykończony.
  Nie wspominając już o zgubionej fotografii, o której starał się zbytnio nie myśleć, bo sama świadomość zaprzepaszczenia czegoś tak cennego doprowadzała go do szału.
  Leżąc na materacu wśród pościeli i ogromnego koce wpatrywał się uchylone na oścież okno. Powiewająca tuż za parapetem gałąź skupiała spojrzenie stale opadających powiek. Miał nadzieję, że zmęczenie i monotonność dnia w końcu pozwolą mu odpłynąć i może na więcej niż marną godzinę czy dwie. Ale nie. Plany pokrzyżowało subtelne pukanie, które Momobabshi z początku chciał zignorować. Coś go jednak tchnęło, sam nie był pewien, czy instynkt, czy może myśl przepędzenia starszego brata – bo to musiał być Sekki. Któż by inny?
  Podnosząc się do pionu, przeczesał rozwichrzone kosmyki palcami; gdyby nie nastrój i okoliczności, to stanąłby przed lustrem i stwierdził, że nawet po wyjściu spod kołdry wyglądał dobrze. Powrót do normalnego ciała był jedynym plusem ostatnich dni. Krew już bulgotała w żyłach na samą myśl tkwienia w kruchym, dziewczęcym ciele.
  Rzucił krótkie spojrzenie tkwiącej na parapecie popielniczce i opakowaniu papierosów. Przez krótką chwilę rozważał, czy nie ukryć dowodów zbrodni przed starszym bratem, ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami.
  Nie lubię gdy palisz.
  Znów on. On i jego moralność. Wilk warknął pod nosem, odganiając niechciane myśli na bok.
  Uchylił w końcu drzwi.
  – Mówiłem ci żebyś-- oh.
  Cóż, osobą za progiem zdecydowanie nie był blond włosy kurdupel. I może właśnie dlatego Kotarou uchylił nieco drzwi, wpuszczając gościa do środka.
Kotarou

Powrót do góry Go down


  Akuto nigdy nie należał do osób, które wykazywały się wielką empatią. Nawet jeśli rzeczywiście potrafił wykrzesać z siebie pewną formę współczucia, jego życiem przede wszystkim rządziła praktyczność. Dlatego też ciężko było stwierdzić dlaczego, gdy ostatnim razem jego noga stanęła w hotelu Nisshoku, nie skierował się prosto do stażysty którego znał. I którego przesłuchanie mogłoby być zapewne dużo łatwiejsze niż kogoś całkowicie obcego. A jednak, wybrał wtedy innego gówniarza, który okazał się nie mniej zbuntowany niż ten którego nieco lepiej znał.
  Jak widać rodzice odwalili swoją lekcję w nieco inny sposób, niż można było oczekiwać.
  Krótkie, kompletnie nic nieznaczące odbicie jego własnej twarzy w mijanym na dziedzińcu pomoście mimowolnie po raz kolejny wypełniło go resztkami ulgi. Demony były nieprzewidywalne. Rzucona na nich klątwa skutecznie to udowodniła, nie mógł więc całkowicie uwolnić się od przekonania, że był w tym wszystkim jakiś haczyk.
  Że pojawią się skutki uboczne.
  Przesunął w zamyśleniu palcem wskazującym po swoim mostku, zaraz poprawiając eleganckie kimono, które zawsze ubierał w czasie wolnym, gdy wykonywał wszelkiego rodzaju zadania dla swojej świątyni.
  Nikt nie kwestionował jego obecności. Nie mijał zresztą zbyt wielu osób, a pojedyncze przemykające się korytarzem osoby witały się jedynie z nim skinięciem głowy zaraz umykając jak najdalej od jego beznamiętnego wzroku. Nie miał problemu ze znalezieniem odpowiedniego pokoju, nawet jeśli nie był pewien czy to wszystko było w ogóle warte świeczki. Dzieciak był w żałobie. To oczywiste, utrata członka rodziny czy jakiejkolwiek innej bliskiej osoby zawsze zostawiało w innych świat. A Akuto już dawno temu zaobserwował, że ludzie nie potrafią sobie poradzić ani ze zmianami, ani czyjąś nagłą nieobecnością i wymazaniem drogiej im osoby z bieżącego życia.
  Uniósł dłoń i niespiesznie zapukał do drzwi, nie spodziewając się odpowiedzi za pierwszym razem. Szczerze mówiąc wcale się jej nie spodziewał i nie byłby szczególnie zawiedziony, gdyby koniec końców po prostu przyszło mu zawrócić.
  Gdy tylko Momobashi otworzył drzwi, Koyasuryo miał wrażenie że doświadcza mocnego deja vu. Przez chwilę jego obraz nałożył mu się na udręczonego Koyę, na którego obliczu mimo naturalnej urody, los zdawał się na stałe odbić już zmęczenie. Dużo głębsze niż zwyczajnie fizyczne. Wyminął go i wszedł do środka, poprawiając pasek od przerzuconej przez ramię materiałowej torby.
  — Okropnie wyglądasz — stwierdził na dzień dobry, rozglądając się po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na dłużej na popielniczce.
  — Jak długo już siedzisz zamknięty w pokoju? — zapytał spokojnie, wracając spojrzeniem do złotych oczu. Nie widział go ostatnio na komisariacie. I nawet jeśli chłopak miał ku temu solidny powód, jeśli zamierzali mu pozwolić na zamknięcie się w czterech ścianach i użalanie się nad swoim czy też cudzym losem - to sami nie zdawali sobie sprawy z tego jak bardzo mu podobnymi akcjami szkodzą.
Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Bacznie obserwował przybyłego gościa. Nie dlatego, że przeszkadzała mu jego obecność, a dlatego, że zwyczajnie się jej nie spodziewał. Ze wszystkich ludzi w Oguni akurat on odwiedzał wilka? Dlaczego, jaki miał powód? Co stało za tą niespodziewaną wizytą? Na razie zatrzymał jednak pytania dla siebie i zamknął drzwi, nie chcąc, by żaden przypadkowy członek rodziny nie postanowił skorzystać z okazji, jaką było uchylone wejście.
  Coś w wyrazie jego twarzy drgnęło od irytacji, choć równie dobrze mogło być głupim załamaniem światła. Zaraz wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
  – Ranisz moje uczucia, Koyasuryo – zaczął, przechylając na bok nie tylko głowę, ale i biodra, na którym oparł dłoń. – Rozumiem, że wolałeś mnie z buźką dziewczyny, ale nie uważam, by moja własna była gorsza. To dość niemiły sposób na powitanie – Wolną ręką złapał się teatralnie za serce i przymknął oczy, by nadać sceny dramaturgii.
  Tym razem nie odczuł niczego niechcianego we wnętrzu. Głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę ze swojej niedyspozycji. Głębokie cienie pod oczami i przyklejone do lica zmęczenie zdecydowanie nie pasowały do jego wizerunku.
  Złoto tęczówek błysnęło czymś nieopisanym spod na wpół przymrużonych powiek.
  – Niedługo, ledwie kilka dni. Próbuję odpocząć – mruknął, zmazując z pyska zwyczajowy uśmiech; zastępujące go zmęczenie starł pojedynczym przemknięciem dłoni po skórze. Ciężko było stwierdzić, czy znów żartował, czy może jednak mówił prawdę. Gdyby jednak zajrzeć w wilcze ślepia, można by się skłonić ku drugiej opcji.
  – Przyszedłeś po kimono, tak? – dopytał, w końcu podnosząc wzrok na stróża. Nie był w nastroju na analizę każdego jednego mrugnięcia, co samo w sobie było dla niego nienaturalne, wszak kochał obserwować i wyciągać wnioski. Tym razem nie myślał zbyt długo nad ewentualnościami, jednocześnie wiedząc, że będzie musiał się bardziej postarać, jeśli chciał zachować swoją niewzruszoną otoczkę. – Już ci je daję, nie miałem wcześniej okazji, żeby je odnieść – Zwilżając językiem wargi, skierował kroki ku szafie. Wyjął z niej podarowane niegdyś odzienie, dzięki któremu tamtego dnia nie zafundował sobie choroby. Wyprane i złożone w schludną kostkę wyciągnął w kierunku mężczyzny.
  Brew ciemnowłosego podjechała delikatnie do góry, jakby nie był pewien czy zapytać o dodatkowy powód wizyty.
  W końcu takowy nie istniał, prawda? Przyszedł tylko odebrać swoją własność, bo po co innego?
Kotarou

Powrót do góry Go down

  Jak widać nadal miał siłę szczekać, więc chyba nie było z nim aż tak źle. Nie pierwszy raz przekonywał się, że chłopak miał niezwykle charakterystyczny sposób ukrywania własnych emocji. Podczas gdy Akuto wybierał maskowanie ich pod całkowicie obojętną mimiką, Kotarou zdawał się wyrzucać z siebie coraz to kolejne słowa zupełnie jakby starał się sprowokować cały świat.
  Pozorny brak dbałości, całe to żartobliwe dogryzanie. Przyciągał tym ludzi, a może odpychał? Może jedno i drugie? Może dawał im pozorne poczucie bliskości, by następnie gdy przekroczą niepisaną granicę, odciąć się za jednym zamachem. Może warczał przy tym jak dzikie zwierzę, przekonując się że robi dobrze, podczas gdy sam cierpiał z każdą kolejną akcją.
  Nie potrafił tego jeszcze ocenić. I nadal nie był pewien czy w ogóle chce to robić.
  — Obawiam się, że nawet śliczna buźka dziewczyny nijak by ci w tym momencie nie pomogła — odparł bezlitośnie, pstrykając go palcem w czoło. Ta prosta odpowiedź na jego wieczne zagrywki nie była jednak zakończeniem jego działań. Przyglądał mu się uważnie, cały czas śledząc głębokie cienie pod oczami, zupełnie jakby szukał w nich czegoś co będzie w stanie pokierować go w odpowiednim kierunku. Te jednak uparcie nie chciały udzielić mu swojej odpowiedzi. Gdyby było inaczej, już dawno byłby w stanie uratować i Koyę.
  — Wygląda na to, że raczej kiepsko ci idzie, Momobashi — odpowiedział, zaraz śledząc wzrokiem jego trasę, nim wrócił z jego kimonem. O którego istnieniu praktycznie zdążył już zapomnieć. Wspomnienie ożyło na nowo, dopiero gdy materiał wylądował pod jego palcami.
  — Przyszedłem, bo jesteś najbardziej upartym gnojkiem jakiego znam — sprostował bez mrugnięcia, nie tłumacząc jednak do końca swojej wypowiedzi. Odłożył kimono na szafkę i sięgnął do torby wyciągając z niej termos, nim usiadł przy stoliku na środku pokoju, wskazując ziemię obok siebie głową.
  — Siadaj, Momobashi.
  Odkręcił pojemnik, zaraz przelewając napar do wieczka, służącego za przenośny kubek. Przesunął go w jego stronę, samemu podpierając twarz dłonią.
  — Wypij to. Jest nieco gorzki jak to zioła, ale powinien pomóc.
  Jak widać wcale nie miał w planach zbyt szybko się stąd zbierać. Albo co najmniej, zamierzał zostać tu tak długo aż nie osiągnie celu, który postawił sobie od samego początku.
Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  – Oh, a więc twierdzisz, że była śliczna? Schlebia mi to, choć nie ukrywam, że wolałbym żebyś tak mówił o mojej normalnej twarzy – odparł, cały czas z tym samym wymuszonym uśmiechem. Nic w jego mimice nie drgnęło, gdy mówił, a jednak gdzieś wewnątrz siebie poczuł irytację. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na komplementy, w końcu znalazł swoją wartość. Niemniej gdy w grę wchodził ten konkretny człowiek, wszystkie trzewia skakały zamieniając się miejscami i walczyły o nowe terytoria, a Kotarou za nic w świecie nie potrafił powiedzieć dlaczego.
  Przełknął gorzkie słowa wraz ze śliną. Prędzej wyskoczyłby przez to uchylone okno i wyzwał wszystkie yokai tego miasta, niż przyznał do czegoś podobnego na głos.
  Pstryknięty w czoło znów nie wiedział co robić, ani jak się czuć. Zacisnął usta i wbił wzrok w ziemię, po raz kolejny mierząc się z tą bezgłośną walką – jedna ze stron chciała warczeć i gryźć, bo słowa w parze z gestem nie były pokrzepiające, brzmiały wręcz prześmiewczo. Z drugiej zaś wiedział, że interpretacja tego człowieka na trzeźwo była ciężka, co tu mówić o sytuacji, gdzie organizm ledwo dychał wymęczony brakiem snu i spokoju. A może między tym wszystkim była i trzecia strona, która za nic w świecie nie chciała przyznać, że zaczynał lubić takie zagrywki, bo były dowodem, że jednak nie byli sobie całkowicie obcy.
  Na kolejny komentarz zareagował jedynie krótkim wzruszeniem ramionami. Wiedział, że tragicznie mu szło. Na swoje usprawiedliwienie miał jedynie to, że nie podejrzewał, że w ogóle będzie potrzebował tego odpoczynku. Wszak cały czas zakładał, że Hazuki był mu równie bliski co sąsiad z pokoju numer 12 na parterze. A jednak się pomylił; wszystkie dotychczasowe utwierdzenia wzięły w łeb i zaczął się obawiać, że brat nie był jedynym, do którego się przywiązał.
  A przecież tyle harował, żeby więcej tego nie doświadczać.
  – Owszem, jestem. Mówiłem ci to już pierwszego dnia, gdy się spotkaliśmy. Chociaż osobiście nie użyłbym określenia 'gnojek' – Mówiąc cały czas obserwował Koyasuryo. Jeśli miał być szczery, to nie spodziewał się czegoś podobnego. Był pewien, że stróż wyjdzie za drzwi i odejdzie, gdy tylko otrzyma swoją własność, a on zajmował miejsce przy stoliku i jeszcze wyciągał... No właśnie, co? Wilk przechylił niepewnie głowę na bok, cały czas stojąc w tym samym miejscu, w tej samej pozycji. Nie śmiał się ruszyć ani o centymetr mimo tego, że był przecież u siebie. Postąpił krok naprzód dopiero zachęcony krótkim gestem, a za chwilę również słowami.
  Usiadł tuż obok mężczyzny, w odstępie kilku, maksymalnie kilkunastu centymetrów, od razu kładąc spojrzenie na przygotowanym napoju. Zmarszczył śmiesznie nos uderzony jego zapachem, po czym zerknął na bok, konfrontując złote ślepia z czarnymi odpowiednikami.
  – A więc w taki sposób chcesz się mnie pozbyć? – zażartował, językiem zwilżając wargi. – W jakiejś książce czytałem, że trucizna to broń kobiet. Z drugiej strony jesteś jednym wielkim znakiem zapytania, więc gdybyś chciał mnie wykończyć, to pewnie nawet nie zdążyłbym o tym pomyśleć – Pokiwał głową sam do siebie, ani na chwilę nie zakazując z pyska marnej imitacji uśmiechu.
  Grał, jak zwykle grał, nie chcąc zdradzić się przed drugą osobą. A jednak wizja bycia zabitym akurat przez niego wydawała się tak...
  Nie, stop. Dlaczego miałoby mu być przykro? Poza tym to tylko absurdalny scenariusz, w dodatku z bardzo małym procentem prawdopodobieństwa.
  Tak więc mimo swoich słów chwycił za wieczko i powoli wypił zawartość. Napój rzeczywiście był gorzki, ale żaden grymas niezadowolenia nie zakłócił spokoju osadzonego na piegowatej twarzy.
  – Czyżbyś jednak się o mnie troszczył, Koyasuryo? Jestem wzruszony – Miał zamknięte oczy, gdy mówił, bo doskonale wiedział, że ich błysk był aż nazbyt zdradliwy. Jeśli nad czymś nie potrafił panować, to właśnie nad ślepiami, które nierzadko pozwalały z niego czytać jak z otwartej księgi. Po prostu nie wszyscy wpadali na ten pomysł. – To ten magiczny napar twojego zielarza, o którym wspomniałeś? – mruknął po chwili, dopiero teraz uchylając powieki i kierując wzrok na stróża.
  Przyglądał mu się dłuższą chwilę, próbując wyłapać na kamiennym licu najmniejsze drgnięcie.
Kotarou

Powrót do góry Go down

  Przez chwilę zastanawiał się czy powinien w ogóle odpowiadać na jego słowa. Mógł w końcu wyrzucić z siebie w tym momencie wiele. Choćby pytanie czy chłopakowi zależało na byciu nazywanym ślicznym.   Koniec końców sobie darował. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Mogło się zdawać, że dla Akuto przemilczenie wielu sytuacji było dużo wygodniejsze niż faktyczne odpowiadanie na cudze zaczepki. Nie znaczyło to jednak, że za każdym razem nie obserwował reakcji swoich rozmówców.
  Zwłaszcza, że w rzeczywistości zapewne mógłby bez zająknięcia przyznać, że Momobashi przyciągał spojrzenia na ulicach. Nie użyłby w jego przypadku może słowa śliczny, ale nie wątpił że chłopak miał powodzenie nie tylko w szkole, ale i poza nią. Był to kolejny komentarz, który zachował dla siebie.
  — Owszem, jestem. Mówiłem ci to już pierwszego dnia, gdy się spotkaliśmy. Chociaż osobiście nie użyłbym określenia 'gnojek'.
  Jego słowa mimo wszystko dawały swego rodzaju nadzieję. Jakby nie patrzeć, fakt że chłopak był w stanie wyrzucać z siebie szczątki żartów, oznaczał że mimo wszystko potrafił odnaleźć zaczepienie, by nie pogrążyć się całkowicie w otchłani. Tej samej, która pojawiała się zawsze, gdy traciło się kogoś bliskiego.
  Nie zaprotestował, gdy chłopak usiadł obok niego. Nie odsunął też w bok, mimo że osobiście uważał odległość pomiędzy nimi za zdecydowanie zbyt małą.
  — Fascynujące insynuacje, Momobashi. Mogę cię jednak zapewnić, że w tym przypadku się nie mylisz.
  Żartował, a może mówił prawdę? Czy zamierzał kiedykolwiek zacząć się do tego przyznawać? I czy faktycznie by odpowiedział, gdyby zadano mu na ten temat pytanie?
  — Myślę jednak, że nazywanie trucizn bronią kobiet jest niewypowiedzianą stratą — wystarczyło pokryć nimi ostrze, by zapewnić swoim wrogom śmierć w wyjątkowych męczarniach bez większych starań. Nie dopowiedział tego jednak na głos. Temat śmierci nie był teraz tym, który zamierzał z nim poruszać. Przyszedł tu w zupełnie innym celu, którym nie było pogłębianie jego dotychczasowego stanu. Nawet jeśli Momobashi zapewne zbyłby to wszystko kolejną zaczepką.
  — Gdybym się nie troszczył, nie fatygowałbym się do ciebie osobiście. Nie dopowiadaj sobie jednak zbyt wiele — nie byłby sobą gdyby prócz czystej szczerości, jego słowa nie zostały zwieńczone pozornie chłodniejszą nutą, zdającą się sprowadzać drugą osobę na ziemię.
  Skinął głową w odpowiedzi.
  — Nie wiem jak wiele w nim faktycznej magii, niemniej był w stanie, w przeciągu godziny zwalić z nóg nawet najbardziej odpornych na sen. Często stosujemy go na stróżach, którzy wracają z obchodów w... nieco gorszym stanie — stwierdził wymijająco, odwzajemniając jego spojrzenie bez najmniejszego zawahania.
  — Więc? Do którego typu należysz, Momobashi? Chcesz o tym porozmawiać czy wolisz udawać, że ten temat nie istnieje? — zapytał opierając się łokciem o stół, by zaraz podeprzeć policzek dłonią.
Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Siedząc obok stróża, odczuwał przede wszystkim spokój – czyli coś, czego przez ostatnie kilka dni bardzo mu brakowało. Mógł skupić myśli na prowadzonej rozmowie i nie zastanawiać się nad niczym innym. Nie wspominając już o tym, że sama obecność tak stoickiego człowieka była... W jakiś sposób relaksująca. Kotarou nie potrafił tego w żaden sposób wyjaśnić, ale był pewien, że nie osiągnąłby czegoś takiego z nikim, kto aktualnie próbował się do niego dobić. Poza tym każdy inny i tak nie miał takiej siły przebicia, jak Koyasuryo. A on nawet się nie starał, po prostu przyszedł.
  – No nie wiem. Z tak kamienną twarzą byłbyś w stanie przekonać człowieka, że nie jesteś mordercą, nawet jeśli właśnie wyciągałbyś katanę z jego trzewi – parsknął cichym śmiechem i pokręcił głową. Był w stanie wyobrazić sobie tę scenę. Wyglądała tak prawdopodobnie, że rozsądek nakazywał się bać i zacząć uważać. Może nawet posłuchałby wewnętrznego głosu, ale żeby to zrobić musiałby być kimś innym.
  Wrócił do popijania naparu. Ze wzrokiem wbitym w stolik opróżnił naczynie do końca, wsłuchując się w kolejne słowa stróża, na które jedynie wzruszył ramionami. Nie twierdził, że tak było, dzielił się tylko krótką wzmianką z książki. I o ile ten komentarz zbył krótkim gestem, tak następny...
  Otworzył nieco szerzej oczy i zwrócił spojrzenie z powrotem na mężczyznę, doszukując się na jego licu jakichkolwiek oznak kłamstwa. Był przygotowany na słowa w stylu "nie przeginaj", ale na pewno nie na potwierdzenie. Nie wiedział co z tym zrobić, a następujący po pierwszej części wypowiedzieć dodatek jeszcze bardziej wybił go z rytmu. Przechylił głowę na bok i po prostu patrzył, bo nie miał pojęcia co myśleć. Z jednej strony nie mógł wyjść z szoku, bo dlaczego stróż miałby się o niego troszczyć? Nie miał powodu, czy więc kłamał? A może to kolejny żart? Z drugiej gdzieś głęboko w środku cieszył się jak dziecko, bo Koyasuryo nieczęsto raczył go takimi wyznaniami. Wobec tego może jednak miał powód do tej troski? Może nie byli sobie aż tak do końca obojętni. No i oprócz tego była też gorycz. Gorycz, która strzaskała całą nadzieję, bo 'miał sobie nie dopowiadać'.
  Czysto automatycznie sięgnął dłonią do kieszeni, chcąc poczuć na palcach fakturę podniszczonej fotografii. Jej brak i przypomnienie sobie faktu, że przecież ją zgubił jedynie pogorszyły mu humor. Od razu odwrócił twarz od stróża, zmrużył ślepia i wbił wzrok w nieokreślony punkt na stoliku.
  W końcu odłożył wieczko termosu i uniósł obie dłonie do twarzy, by przetrzeć powieki.
  – Więc? Do którego typu należysz, Momobashi?
  Cóż, sam chciał wiedzieć. Ostatnim razem przy podobnej sytuacji nie rozmawiał z nikim. Tamtą stratę przeżył o wiele mocniej i intensywniej, bo była po prostu pierwszą kiedykolwiek, a on był młodszy i nie tak doświadczony, jak teraz. I tym razem prawdopodobnie też przemilczałby sprawę, gdyby nie osoba, która zadała pytanie; autor dał wilkowi do myślenia i wprawił go w niepewność.
  Chłopak opuścił ręce na uda. Przez chwilę wyraźnie coś rozważał, aż w końcu hmknął pod nosem i przechylił całą sylwetkę na bok, ostatecznie lądując z policzkiem na udzie mężczyzny. Odetchnął od razu, bo to było zwyczajnie wygodne.
  – A o czym tu rozmawiać? – mruknął po dłuższej chwili ciszy. Coś się jednak zmieniło. Głosu nie znaczyła już żadna żartobliwość ani rozbawienie; mimo iż brzmiał spokojnie, to gdzieś w tonie przebijało się coś jeszcze, coś, co nigdy nie towarzyszyło Kotarou – delikatnie wyczuwalne przygnębienie. Również całe lico znacznie złagodniało, teraz naznaczone czymś nowym, czym podobnym do tego, co przebijało się również w sposobie wypowiedzi. Ciężko było w to uwierzyć i sam również nie przyznałby tego na głos, ale powoli, bardzo powoli odpuszczał. Maski, których przy nikim nie ściągał, powoli znikały; jedna po drugiej uderzały z hukiem o ziemię, mozolnie odsłaniając prawdziwe oblicze.
  Proces wymagał czasu, ale było widać, że zaczął zachodzić.
Kotarou

Powrót do góry Go down

Jego nauczyciele zawsze mówili, że ludzie bezmyślnie powtarzają takie słowa jak choćby "zwierzęta wyczuwają twoje intencje i stan wewnętrzny". Odnosili to do psów, koni, krów, wszystkich istot z którymi obcowali i traktowali je jak niższy szczebel. Zapominając, że sami byli zwierzętami. A podobna zasada tyczyła się także ich.
  We wnętrzu Koyasuryo prawie zawsze panował spokój. Pielęgnował go każdego dnia i to właśnie on przynosił największe efekty we wszystkich wymuszanych konwersacjach. Ludzie mogli się wzburzać i pieklić. W końcu większość - świadomie bądź nie - podnosiła głos, licząc na to, że również to zrobisz. Wejście na wojenną ścieżkę dawało im możliwość użycia ostrzejszych słów i wyrzucenia z siebie wszelkich zarzutów, wraz z ciężarem, który odczuwali. Dopiero później do większości z nich przychodziły także wyrzuty sumienia.
  Gdy jednak od początku nie dawałeś się sprowokować, nawet najbardziej wytrącone z równowagi jednostki zaczynały się czuć jak szczenięta. Ich gniew powoli wygasał, aż w końcu uświadamiali sobie jak dziecinnie wypadają w całej konwersacji. Czasem po prostu odpuszczali, gdy ich duma była zbyt wielka. A czasem przepraszali, czując się w obowiązku odzyskać własną twarz, którą utracili w trakcie.
  — Być może to właśnie robię w poniedziałki, w ramach treningu. Nigdy się nie dowiesz — odpowiedział, przesuwając nieznacznie dłonią po materiale własnego ubioru, poprawiając jej stan. Drobne zagniecenia, które zdołały się utworzyć podczas podróży zostały momentalnie wygładzone, przywracając mu ten sam schludny i nieskazitelny wygląd co zawsze.
  Dopiero ruch wykonany przez Kotarou momentalnie mu o czymś przypomniał. Olśnienie przez sekundę błysnęło w jego ślepiach.
  — Byłbym zapomniał — sięgnął do wnętrza ubioru, wyciągając ze środka drobny notatnik. Otworzył go i wyciągnął ze środka starannie schowaną fotografię, odkładając ją na stolik bez słowa. Jego cenny przedmiot, zniknął z powrotem pod połami kimona, ponownie skryty przed oczami świata.
  — Zgubiłeś je w restauracji.
  Nie zamierzał się jakoś dodatkowo tłumaczyć, dlaczego nie oddał go wcześniej, skoro i tak się nie widzieli. Nie miał w zwyczaju aż tak nadkładać drogi, a zdjęcie dla niego osobiście było na tyle mało istotne, by wsunął je do notatnika i usunął z pamięci.
  — A o czym tu rozmawiać?
  Westchnął cicho i wyciągnął dłoń, kładąc ją na głowie Kotarou. Tym razem nie skończyło się na krótkim klepnięciu. Akuto przeczesywał uspokajającym ruchem jego kosmyki, w ten sam sposób, który stosował wobec swojego rodzeństwa.
  — Możemy więc posiedzieć w ciszy.
  Dla niego nie było to w końcu najmniejszym problemem. Pytanie czy Momobashi rzeczywiście nie miał nic do powiedzenia.
Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek
  Parsknął pod nosem, ale już niczego nie powiedział. Nawet jeśli Akuto twierdził, że wilk nigdy się nie dowie, to ten zamierzał choćby spróbować. Nie zwykł poddawać się bez walki. Temat jednak wydawał się skończony, więc Momobashi skomentował go tylko tym krótkim rozbawieniem i niczym więcej.
  – Byłbym zapomniał.
  Spojrzał na niego kątem oka. Obserwował, ja mężczyzna wyciąga notatnik, później coś z niego wysuwa. Złote ślepia bacznie śledziło każdy ruch aż do momentu, w którym książeczka znów zniknęła z zasięgu wzroku. Z początku nie zwrócił uwagi na odkładany przedmiot, zbyt zaintrygowany własnością stróża. Przez chwilę chciał nawet o to zapytać, ale gdy tylko spojrzenie wychwyciło to, co leżało na stoliku, wszystkie niepotrzebne myśli w sekundę wyparowały z głowy.
  Powoli wyciągnął rękę i pochwycił fotografię między palce; ściągnął ją blisko twarzy, dając sobie kilkanaście długich i wybitnie cichych sekund, podczas których nie robił absolutnie nic, poza wpatrywaniem się w uchwyconą na zdjęciu twarz.
  Jak zawsze pełny życia jak zawsze wesoły.
  Cień skrzywienia przemknął przez piegowaty pysk. Coś ścisnęło go za serce, więc zagryzł między zębami wnętrze policzka. W końcu schował zdjęcie do kieszeni spodni, trzymając je blisko siebie, tak samo, jak Koyasuryo swój notatnik.
  – Myślałem, że przepadło na dobre. Wszędzie go szukałem, ale nigdzie nie było nawet śladu. Następnego dnia wróciłem do restauracji, ale tam też nikt go nie widział. Nigdy bym nie pomyślał, że ty je masz – W przerwie między jednym a drugim zdaniem odetchnął głębiej, jakby chciał uspokoić niewidoczne na licu nerwy. – Dziękuję, że je zwróciłeś – mruknął po chwili, ale nie dopowiedział niczego więcej o samej fotografii. Mimo że minęło tyle czasu, wciąż nie czuł się dobrze z myślą, że miałby mówić o tamtych zdarzeniach. Jeszcze nie teraz.
  Nagły i nie tak krótki, jak zwykle dotyk sprawił, że coś we wnętrzu wilka huknęło z trzaskiem jak zrzucona na podłogę porcelana. Zmrużył ślepia, ale nie z szoku, a czegoś innego, czego sam nie chciał nazywać po imieniu. Wargi zadrżały od tłumionego grymasu, a on sam obrócił się na drugi bok, wtulając twarz w materiał ubrania stróża.
  – Nie wiem co mam powiedzieć – mruknął w końcu, odrobinę odchylając głowę, by móc swobodnie mówić; czoło wciąż miał przytknięte do brzucha Koyasuryo. – Nie dlatego, że nie chcę, a dlatego, że zwyczajnie nie wiem jakich słów użyć. Ironia, co? Nigdy nie mam tego problemu – Nie od dziś było wiadomo, że Kotarou używał słów jako jednej z wielu broni. W większości przypadków wiedział co mówić i kiedy mówić, żeby osiągnąć zamierzony cel. Ale teraz? Gdy rozmawiał z akurat tym człowiekiem? Miał w głowie jeden wielki i rozwichrzony chaos.
  – Najpierw zdjęcie, później Hazuki i dobrało mi mowę. Cholerny świat zabiera mi wszystko, co polubię – Parsknął śmiechem, ale w połączeniu z tonem wypowiedzi wcale nie brzmiał na rozbawionego. Najwyraźniej też potrzebował zajęcia dla rąk, bo między palcami mierzwił skrawek ubrania Akuto. – Tyle czasu udawało mi się trzymać wszystko na wodzy. Wydawało mi się, że opanowałem już to, co musiałem i mam z głowy wszystkie niepotrzebne emocje.
Kotarou

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach