Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57



Don't be too sweet or you'll get eaten

Dlaczego?

Jedno słowo nieustannie pobrzmiewało w jego głowie, odbijając się echem. Czasem zastanawiał się czy aby na pewno był w niej sam. W sytuacjach takich jak ta, jego umysł zmieniał się w istne pole bitwy. Ścierające się ze sobą myśli zacierały stopniowo wszelkie granice, aż w końcu zmieniały się w niezrozumiały bełkot, na tle którego wybijały się jedynie pojedyncze zwroty.

Dlaczego ja?
Przestańcie.
Nic nie zrobiłem!

Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że drapie palcami wolnej ręki cegły za plecami, zupełnie jakby dzięki temu mógł wytworzyć sobie drogę ucieczki z całego tego koszmaru. Który zdawał się być dla niego chlebem powszednim. Przez większość czasu udawało mu się unikać ludzi i większych problemów, czasem chował się za plecami brata. A czasem, tak jak teraz kończył przyparty do muru. Dosłownie i w przenośni.
Dlaczego w ogóle jeszcze żyjesz, co? Mógłbyś mieć choć tyle przyzwoitości żeby utopić się w jeziorze albo coś.
Dokładnie, lepiej żebyś sam zdechł, zamiast ściągać nieustannie nieszczęścia na nas wszystkich! Widzisz co zrobiłeś Ryuujiemu? — jeden z trzech chłopaków, wskazał palcami na swojego trzymającego się za rękę kolegę o szczurzym wyglądzie. Mimo że to o niego toczył się ten spór, sam poszkodowany był w stanie jedynie żałośnie pojękiwać, chlipiąc jednocześnie pod nosem.
T-to nie ja, przecież się potknął — wymamrotał niewyraźnie w tej samej linii obrony co zawsze, gdy obwiniano go o coraz bardziej absurdalne rzeczy. Dojdzie do tego, że zwiędnięcie kwiatka po drugiej stronie Oguni, bądź nieurodzaj na polach też zostanie zrzucony na niego. Niby skąd miałby posiadać takie zdolności?
Tails, którego trzymał jedną ręką, szarpał się nieznacznie w jego ramionach sycząc i prychając na otaczającą ich grupę. Wiedział jednak, że nie może go puścić. Lis bez wątpienia by się na nich rzucił, a wtedy nie udałoby mu się przekonać dorosłych, by zostawili go w spokoju. Tacy w końcu byli. Stawiali piętno na wszystkim, kompletnie ignorując wszelkie logiczne argumenty. Czy kiedykolwiek kogoś skrzywdził? Nie. Na pewno nie celowo. A Tails... Tails był jedynie zwierzęciem, które zastraszone reagowało samoobroną. Co w tym dziwnego?
Co tam mamroczesz? Próbujesz nas przekląć? Musimy go powstrzymać! — jeden z kamieni, które trzymali w dłoniach poleciał w jego stronę, rozcinając mu policzek. Syknął cicho czując lekkie pieczenie na twarzy, mimo to nawet nie próbując się bronić. Zamiast tego przytulił do tego Tailsa, starając się ochronić lisa przed kolejnymi kamieniami i zamknął oczy, licząc cicho w głowie.
Znudzi im się. Zawsze im się nudziło. Prawda?
Co jeśli tym razem im się nie znudzi?

Dlaczego ja?


Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Don't be too sweet or you'll get eaten

  Zazwyczaj po szkole szedł prosto do hotelu, wszak tam czekało na niego kilka godzin do spędzenia za lada recepcji. Pech – świata lub ludzi, bo na pewno nie jego – chciał, że ten chodzący kłopot akurat tego dnia miał wolne. Czuł buzująca w powietrzu aurę nieszczęścia i aż cały drżał na ciele z ekscytacji. Nogi nosiły go po całej okolicy, zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Wilczymi ślepiami wypatrywał każdego najmniejszego odstąpienia od normy.
  Wzniesione na wyżyny skupienie wyłapało brzmienie podniesionych od złości głosów. Zwrócił piegowaty pysk w odpowiednim kierunku, reagując z prędkością zwierzęcia podczas łowów. Znalazł to, czego szukał.
  Z upchniętymi w kieszenie spodni dłońmi podszedł do zbiorowiska. Z początku nie zdradzał się z obecnością; stał na uboczu i obserwował, chcąc w pierwszej kolejności rozeznać się w sytuacji, zobaczyć, czy było w ogóle warto ingerować. Z czym miał do czynienia? Ze zwykłym zastraszaniem, wcale nie taki rzadki problem.
  Mrużył już lśniące ślepia i stawiał krok w bok, gdy gdzieś w kącie wyłapał jeden niepasujący, ale bardzo istotny element. Istotny na tyle, by zatrzymać go w miejscu raz a dobrze. Jak na zawołanie otworzył szerzej oczy, wpatrując się z niedowierzaniem w całe to cholerne zbiorowisko.
  Mruknął pod nosem i ruszył naprzód.
  – Co to za frajerski gang? Matka wam gazety zabrała, że dzieciaki zaczepiacie? Frustrację można wyładować w inny sposób – Pobłażliwy uśmiech kwitł na ustach chłopaka w najlepsze. Spoglądał na wszystkich z lekko zadartą głową i jakimś pogardliwym rozbawieniem pobłyskującym w złotych tęczówkach. Zaraz opuścił lico w dół, wyciągnął ręce z kieszeni, wsparł dłoń na wygiętym biodrze. Widział twarze wykrzywiane złością i niezadowolenie. Prócz nich ujrzał też zdziwienie, bo prawdopodobnie żaden z nich nie spodziewał się towarzystwa, a już na pewno nie takiego, które nie zawtóruje im w boju.
  Kotarou uniósł kącik ust w krzywym uśmiechu.
  – Zmiatać albo razem z gazetami polecą też wasi rodzice. Oguni to nie takie małe miasto, wypadki chodzą po ludziach. Do kitu, no nie? – Na sam koniec już na nikogo nie patrzył. Utkwił wzrok w przyciskany do piersi zwierzęciu i jego właścicielu. Wpierw skazał na niego palcem, całkiem jakby celował z pistoletu. Chwilę później zaprezentował mu otwartą dłoń. – Ty. Za mną.

| ubiór |

Kotarou

Powrót do góry Go down


Don't be too sweet or you'll get eaten

Gdy kolejne kamienie leciały w jego stronę, starał się jakkolwiek odsuwać w bok, by ich uniknąć. Nie zdziwiło go jednak, że oprawcy szybko zmienili taktykę rzucając bardziej w jego środek, by uniemożliwić mu podobne wybryki.
Szkoda, że jesteśmy tak daleko od pomostu. Moglibyśmy go wrzucić do wody.
Albo utopić w oczku wodnym!
Hej mieszańcu, może byś przynajmniej niczego nie utrudniał i poszedł po dobroci? — szyderczy śmiech wypełnił jego uszy, nie robił jednak na nim większego wrażenia. Rzecz jasna były osoby, które twierdziły że słowa bolały bardziej niż ciosy. Ale szczerze mówiąc, Yuki zdecydowanie wolał te pierwsze. Mógł słuchać o tym, że jest bezużytecznym kundlem, że przynosi nieszczęście i nigdy niczego w życiu nie osiągnie. Całkiem nieźle szło mu nakładanie na samego siebie swoistych barier, które nie przepuszczały ich do środka. W końcu czemu miałby się liczyć z ich zdaniem? Byli dla niego nikim i tym właśnie zapewne pozostaną, tak długo jak miasteczko nieustannie trawiła klątwa. Kto wie, może całe życie będzie wysłuchiwał że jest śmieciem. Ale tak długo jak nikt nie podnosił na niego ręki, tak długo mógł się z tym pogodzić. Ręki? Nie. Rzadko kiedy go dotykali. W końcu przynosił pecha, a zetknięcie się z nim bez wątpienia mogło ich w jakiś sposób oznaczyć i przekląć. Dlatego używali wszystkiego co mieli w pobliżu. Kiedyś ledwo udało mu się odskoczyć przed lecącym z okna wazonem. Nie wspominał tego zbyt pozytywnie.
I nagle wszystkie śmiechy umilkły. Cały czas stał, kurczowo wtulony w Tailsa, nim bardzo powoli jego umysł postanowił wrócić do żywych. Lisie uszy uniosły się powoli ku górze, a zaraz w ich ślad poszedł wzrok. Zatrzymał spojrzenie na zmieszanej grupie, która wyraźnie zaczęła się motać na boki, mamrocząc coś pod nosem. Jeden z nich wyszedł naprzód z pozornie odważną miną, ale jedno spojrzenie ze strony Kotarou skutecznie zamknęło mu jadaczkę.
Ch-chodźcie chłopaki i tak już mi się znudziło.
No, no, jeszcze złapalibyśmy jakiegoś syfa — banda kozaków czmychnęła w bok pozostawiając po sobie jedynie tumany kurzu. Yuki wpatrywał się w brązowowłosego szeroko otwartymi ślepiami, aż nazbyt przypominając teraz sarnę w świetle reflektorów. Gdy ten podniósł do góry rękę, drgnął nerwowo w miejscu, zupełnie jakby spodziewał się kolejnego ciosu.
Ale ten nigdy nie nadszedł.
"Ty. Za mną."
Miał za nim iść? Dlaczego? Serce tłukło mu się panicznie w piersi i chyba tylko fakt, że Tails w końcu przestał się rzucać na boki jakkolwiek go uspokajał. Zrobił krok w jego stronę. A następnie dwa kroki w bok. Zupełnie jakby nie mógł się zdecydować czy powinien posłuchać kogoś kto chyba mu pomógł. Tylko co jeśli zrobił to, bo w rzeczywistości ma względem niego jeszcze gorsze plany?



Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Don't be too sweet or you'll get eaten

  Przyglądał się grupie w milczeniu. Nie musiał dodawać nic ponad to, co już powiedział. Doskonale znał ten typ ludzi i zawsze wychodził z założenia, że żal było w ogóle otwierać gębę i strzępić język. Równie dobrze mógłby rozmawiać ze słupem, a efekt byłby ten sam.
  Nawet nie drgnął, gdy przechodzili obok. Nieprzerwanie wbijał wzrok w niskiego chłopaka i jego pupila, jakby już od samego oglądania miał poznać wszystkie jego sekrety, wyłuskać każdą najmniejszą tajemnicę.
  – No, no, jeszcze złapalibyśmy jakiegoś syfa.
  Obejrzał się przez ramię, cały czas z tym samym, pewnym siebie uśmiechem.
  – Boo – W powietrzu zabrzmiał rozbawiony głos Kotarou i – sekundę później – odgłos stawianych naprędce kroków; grupa nie potrzebowała specjalnego polecenia, by zamienić tryb leniwego spaceru na szybką ucieczkę.
  Obrócił się ku dwóm lisom. Słońce miał za plecami, więc cień otulający twarz podkreślił nienaturalnie płynne złoto jego tęczówek.
  Czekał tak z wyciągniętą ręką, z cierpliwością skrytej w krzewach bestii. I mimo iż mieszaniec postawił krok naprzód, to zaraz uciekł na bok, swoim ruchem unosząc jedną z brwi bruneta w górę. Obserwował jasne lico, czerwone tatuaże i miodowe oczy, nie wypowiadając przy tym ani słowa. Bóg jeden mógł wiedzieć, co siedziało w głowie tego człowieka i ile myśli przebiegło przez czaszkę w czasie jednego głębokiego oddechu.
  Nagle wykrzywił usta w parodii uśmiechu, zupełnie niespodziewanie przełamując zaległą w powietrzu ciszę; gdy nikt nie wywrzaskiwał obelg, okolica potrafiła być zaskakująco spokojna.
  – Nie gryzę – mruknął łagodnie, zaraz pozwalając jednemu z kącików drgnąć wyżej od drugiego. – A w przynajmniej nie każdego.
  Obrócił się na pięcie, w połowie obrotu łapiąc chłopaka za łokieć; uścisk miał lekki, nieinwazyjny – gdyby lis zechciał, mógł w każdej chwili wyrwać rękę. Brunet pociągnął go naprzód, naprowadzając na wydeptaną ścieżkę – prowadziła do miejscowej szkoły.
  – Trzeba się tym zająć – Odezwał się dopiero po pokonaniu kilkunastu metrów, choć ani na chwilę nie oderwał wzroku od ścieżki skąpanej w pomarańczowym blasku zachodu słońca. – Kto wie, czego ci ludzie dotykali. Było szkoda, gdyby rana zaczęła się paskudzić – mówił, choć tylko on jeden wiedział, czy do nowego towarzysza, czy może do siebie. Znużone spojrzenie odbiło na bok, wyłapując kilka sylwetek przemykających przez drogę dzieciaków.
  – Jak się nazywasz? Ty i twój koleżka – Pytanie padło w akompaniamencie jęku otwieranych drzwi. Budynek szkoły rzucał długi cień, w którym chłód łaskotał skórę dreszczami. Korytarz prowadzący prosto do opustoszałego o tej godzinie gabinetu znalazł bez większego problemu, w końcu odwiedzał ten przybytek niemal codziennie.
  – Siadaj. I powiedz, w co się władowałeś, lubię opowieści – Przemknął językiem po spierzchniętych wargach. Wzrokiem błądził po wszystkich półkach i szafkach, jakby nie był do końca pewien, czy szkoła na pewno dysponowała potrzebnymi przedmiotami.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Don't be too sweet or you'll get eaten

  Mimo że brązowowłosy rzucił krótkie, dość zabawne słowo w kierunku odchodzących chłopaków, sam podskoczył w miejscu wpatrując się w niego z wyraźnym zaskoczeniem. Czytanie emocji z twarzy Yukitsune zawsze było niezwykle proste, więc i teraz Kotarou nie miałby z tym najmniejszego problemu. W końcu był jak otwarta księga. Wyjątkowo prosta w interpretacji.

Nieufność.
Nadzieja.
Strach.
Więcej nadziei.
I nagły spadek wszystkiego.

  Wszystkie te rzeczy przeplatały się ze sobą, wyginając nieustannie jego brwi i usta na przeróżne sposoby. Uszy poruszyły się nieznacznie na boki, by w końcu stanąć na sztorc.
"Nie gryzę."
  — M-mi się zdarza — wymamrotał cicho, starając się nadać całej tej wypowiedzi bardziej żartobliwego wydźwięku. Szkoda, że wyszła z tego jakaś żałosna parodia. Położył po sobie uszy i spuścił wzrok wyraźnie onieśmielony całą sytuacją, gdy poczuł na łokciu jego palce. Podskoczył w miejscu wyraźnie przestraszony, wcale się nie dziwiąc, że i siedzący na jego rękach lis zasyczał ostrzegawczo na tej nagły kontakt nie wiedząc czego się spodziewać. Nie zaprotestował jednak. Był dobry w ucieczkach, ale Kotarou zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto miałby problem z dogonieniem go.
  Jeśli więc uratował go po to, by teraz skatować go jeszcze mocniej to... najwyraźniej tak musiało to wyglądać. Na wspomnienie, że trzeba się tym zająć, jego umysł ogarnęła panika.
  Proszę, nie rób krzywdy Tailsowi. Możesz robić ze mną co zechcesz, ale on nie jest niczemu winien.
  Dwa zdania przemykały przez jego głowę raz po raz, podczas gdy chłopak nie potrafił znaleźć w sobie odwagi, by wypuścić je przez usta. Zaciśnięte wargi zdawały się być w tym momencie jakimiś zatrzaśniętymi drzwiami. A on nie miał do nich klucza.
  Lecz kolejne słowa stopniowo wszystko rozjaśniały, a rysująca się przed nim wizja przyszłości nie była już tak ponura jak wcześniej. Ci ludzie? Paskudzić? ... niemożliwe, by ktokolwiek poza jego bratem jakkolwiek przejmował się jego stanem, prawda?
  — A... n.... — niezrozumiałe mamrotanie opuściło w końcu jego zaklęte usta, tuż przed tym gdy przygryzł nerwowo wargę, szukając własnego głosu — Yu... ki. Jak ś-śnieg.
  Jego głos był tylko odrobinę głośniejszy od skrzypiących drzwi. Obniżył nieznacznie wzrok na lisa, który poruszył się w jego uścisku, zerkając ciekawsko dookoła.
  — To jest Tails — powiedział na wydechu, stopniowo zbierając w sobie jakąkolwiek pewność siebie. Nawet jeżeli były to iście szczątkowe ilości, nie mógł się jąkać przez całą rozmowę. Powtarzał to sobie za każdym razem. I choć chłodny budynek raczej nie wywoływał u niego zbyt przyjemnych wspomnień, skupił się na plecach ciągnącego go chłopaka.
Głupi, naiwny mieszaniec.
  Usiadł posłusznie na jednym z krzeseł przyglądając się przez chwilę Tailsowi, nim ostrożnie odstawił go na ziemię.
  — Proszę cię nie gryź go — wyszeptał niedosłyszalnie do zwierzęcia. Całe szczęście lis był dużo bardziej zainteresowany czmychnięciem pod jedno z łóżek, a następnie przebiegnięciem dzikiego kółka po całym gabinecie. Nawet nie zauważył kiedy jego usta opuścił cichy, krótki śmiech. Szybko uniósł dłoń i zatkał je powstrzymując się przed dalszą reakcją.
  — To nie.... to nie tak — westchnął cicho zapytany o historię, obniżając wzrok na swoje dłonie. Bawił się palcami, wyginając je w przeróżne strony, wyraźnie szukając punktu zaczepienia dla własnej uwagi, byle nie patrzeć w jego stronę.
  — Byliśmy na spacerze. Chciałem się przejść do sklepu, kupić coś do jedzenia, bo m... mój ojciec niezbyt potrafi gotować — odkaszlnął cicho, zastanawiając się czy powinien w ogóle wspominać o swojej rodzinie więcej niż to konieczne. Zdecydowanie nie. Trzymaj się faktów, Yuki.
  — Szliśmy uliczką, Tails znalazł jakiś ładny błyszczący kamyk. Schyliłem się żeby go podnieść i w tym momencie usłyszałem czyjś krzyk. Ten chłopak... Ryuuji. Przewrócił się na kamienistej drodze. Zrobił sobie coś w rękę, nie wiem co. Nie miałem z tym nic wspólnego, przysięgam. Byliśmy kilka metrów przed nimi — siedzący na krześle mieszaniec mimowolnie zaczął się trząść. Zupełnie jakby szkolny chłód przenikał do jego kości podsycając dodatkowo przykre doświadczenia. Tails zatrzymał się w miejscu i usiadł przez nim wydając z siebie głośny pisk, który momentalnie przywrócił go do świata żywych. Zamrugał kilka razy, uspokajając własne drżenie, zawieszając wzrok na lisie.
  — To nie byliśmy my.


Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Don't be too sweet or you'll get eaten

  Nie mógł się nie zaśmiać. Próba żartu jasnowłosego chłopaka wydusiła krótkie parsknięcie z ust bruneta.
  – Cóż, dla każdego przychodzi w końcu moment, w którym jedynym słusznym wyjściem okazuje się pokazanie zębów. Nie sądzisz? – Zaciekawione spojrzenie Kotarou padło na lisa; wyglądał, jakby rzeczywiście oczekiwał odpowiedzi, chciał pociągnąć temat naprzód.
  Od zachodzącego słońca wciąż biło dzienne ciepło. Pod jego wpływem siedemnastolatek czuł się znacznie bardziej zrelaksowany, wręcz nieco senny. W pewnym momencie uniósł wolną dłoń do ust i ukrył w jej wnętrzu ziewnięcie. Może dobrym pomysłem byłoby znalezienie jakiegoś wygodnego kawałka i krótka, regeneracyjna drzemka? Zaczynał się nad tym poważnie zastanawiać.
  Łóżko u szkolnej higienistki wydawało się dobrym wyborem.
  – A nazwisko? – dopytał, na krótką chwilę oglądając się przez ramię. Nie zwykł mówić tego na głos, ale nie lubił imion. Dobrze znany powód trzymał dla siebie nie tylko ze względu na personalność problemu, ale również dlatego, że zwyczajnie nikt o to nie pytał. Wątpił zresztą, by ktokolwiek zauważał to przyzwyczajenie. – Wygląda na przyjaznego, a to przecież dzikie zwierzę, jakby nie patrzeć. Skąd go wytrzasnąłeś? –Zawsze lubił zwierzęta. Gdy tylko nadarzała się okazja, sięgał do nich rękoma, dotrzymywał im towarzystwa, nawet jeśli tylko na chwilę. Zawsze chciał mieć pod opieką psa, ale wobec napiętego grafiku dnia posiadanie pupila wydawało się wręcz niemożliwe. Nie wspominając już o tym, że dziadek Momobashi i rodzice prędzej wyszliby z siebie, niż pozwolili na zwierzę w hotelu.
  Obszedł cały gabinet. Dopiero po otworzeniu którejś szafki z kolei znalazł to, czego szukał – płyn do dezynfekcji ran, waciki i jakiś śmieszny plaster ze wzorem w psie łapki. Z początku chciał sobie darować ostatni element, lecz ostatecznie wzruszył ramionami, zabierając go z całą resztą. Był równie uroczy co sam lisi dzieciak, więc czemu nie?
  Przez cały ten czas słuchał opowieści. Nie przerwał ani razu i nie patrzył w stronę białowłosego, toteż mógł sprawić wrażenie kogoś, kto mimo pytania nie jest zainteresowany odpowiedzią. A jednak skupiał się na każdym słowie, raz nawet kiwając głową.
  – Oczywiście, że to nie byliście wy. Ty to wiesz, oni to wiedzą i ja też to wiem – powiedział w końcu, uprzednio zajmując miejsce naprzeciwko nowego towarzysza. Zabrał się powoli do pracy, próbując utrzymać pracę rąk w nieco wolniejszym niż zwykle tempie, coby nie spłoszyć żadnego z lisów zbyt gwałtownym ruchem. – Ludzie mają to do siebie, że patrzą nieprzychylnie na to, czego nie znają. Wiesz czemu? Bo nieznane jest straszne, bo nieznane ma pozorną przewagę. Prawda może przedstawiać się w zupełnie innych barwach, ale bywa, że zwyczajnie o tym zapominanym i dajemy emocjom zawładnąć nad rozsądkiem. Cóż, jak się tak nad tym zastanowić, to jesteśmy dość bezmyślnym gatunkiem. Myślący przypadek jest jeden na sto – mruknął nisko, przesuwając nasączonym w płynie wacikiem po zranionym policzku. Dłuższą chwilę oczyszczał ranę, by na końcu potraktować ją osobliwym plasterkiem. Po skończonej pracy złapał dłońmi za brzeg krzesła, resztę ciała odchylając w tył. – Ludzie nierzadko wychodzą z założenia, że liczebność równa się bezkarności. Myślą, że skoro żyją na świecie od tyłu wieków i jest ich tak wielu, to mogą sięgać po władzę nad mniejszością. Wszyscy lubią obrzucać się winą, byleby tylko nie musieć wypowiadać własnej. Czasami żal na to wszystko patrzeć. Może przydałby się ktoś, kto pokazałby ludzkości, że nie jest niezniszczalna – Zmrużone ślepia odbiły na sekundę na bok; przestronne okno wpadło w pole widzenia Kotarou. Kilka krótkich chwil obserwował okolicę skąpaną w blasku zachodu.
  – Zranili cię gdzieś jeszcze? Żaden ze mnie lekarz, ale lepiej nie zostawiać takich rzeczy bez choćby odkażenia.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Don't be too sweet or you'll get eaten

  Podobały mu się słowa, które wypowiedział. Mimowolnie utrwalił je sobie w głowie, odkrywając że zdecydowanie się z nimi zgadza. Na tyle, by w jego głowie pojawiła się myśl, że musi podzielić się nimi potem z Yoshim. Kiedy jednak dostrzegł jego zaciekawione spojrzenie, nieznacznie się zestresował, co szybko odbiło się na całej jego sylwetce. W tym lekko spiętych mięśniach.
  — Nmfm — wyrzucił z siebie tylko jedno, kompletnie niezrozumiałe słowo, rozdarty wewnętrznym konfliktem. Z jednej strony chciał kiwnąć głową i w pełni się z nim zgodzić. W końcu nawet kamień, na który nieustannie kapała kropla po kropli, ostatecznie pękał. Czy z ludźmi nie było tak samo? Z drugiej strony, wiedział że właśnie tego oczekiwali po nim mieszkańcy. Że jeśli będą go nieustannie dręczyć, w końcu pokaże kły i pazury. A wtedy będą mogli pysznić się tym, że od początku mieli rację. Że jest potworem, za jakiego go mieli. Potworem, jakim go stworzyli.
  Tyle, że on nie czuł się potworem. I nie chciał im na to wszystko pozwolić. Jeśli to miało w tym momencie sprawiać, że nie będzie mógł nawet stanąć we własnej obronie... najwidoczniej tak musiało być. Sam już nie wiedział.
  Zapytany o nazwisko uciekł wzrokiem w bok. Mimo że wszyscy zawsze przedstawiali się nazwiskami - no, może za wyjątkiem turystów, którzy bywali dziwaczni - mieszaniec umyślnie podawał imię. Składało się na to kilka przeróżnych rzeczy, ale niechęć do powiązania go z resztą rodziny bez wątpienia była tu podstawą. Nie chciał by w razie jakichkolwiek kłopotów odbiło się to też na nich.
  — Możesz po prostu wymyślić mi jakieś przezwisko — rzucił próbując jakkolwiek wybrnąć z sytuacji. Szybko przeskoczył zresztą uwagą na Tailsa, uśmiechając się ciepło do lisa.
  — Uratowałem mu życie. W górach — zatopił delikatnie palce w miękkim futrze, śmiejąc się cicho, gdy lis wspiął się do góry po jego bluzie, ocierając pyskiem o jego twarz — pokazał mi jak wrócić do domu i już został.
Nigdy nie kwestionował dlaczego Tails nie uciekł z powrotem w las. Jego brat rzucił kiedyś w żartach, że może ciągnie go do jego genów. Kto wie?
  Interpretowanie zachowań innych nigdy nie było jego mocną stroną, a zachowanie chłopaka przed nim dodatkowo sprawiało mu nie lada trudności. Yoshi na pewno dałby sobie radę dużo lepiej od niego. Gdy usiadł naprzeciwko nieco z całym tym zebranym ekwipunkiem, tym razem to Yuki zamienił się w słuch. I choć mogłoby się wydawać po jego słabym charakterze, że na najmniejsze zetknięcie ze środkiem dezynfekującym zacznie piszczeć w proteście, paradoksalnie siedział nieruchomo. No, prawie. Jedynie jego uszy przylgnęły początkowo płasko do jego głowy, by następnie od czasu do czasu unosić się nieznacznie ku górze, gdy brązowowłosy przesuwał wacikiem po zranionym policzku.
  — Co jeśli to dlatego na nasze miasto spadła klątwa? — zapytał nagle, gdy w pomieszczeniu zapadła cisza. Nie przeszkadzało mu, że Momobashi nie patrzył w jego stronę. Dzięki temu łatwiej było mu pozbierać myśli.
  — Ludziom wydaje się, że stoją na górze łańcucha pokarmowego... ale wystarczy jedno niefortunne spotkanie z yokai i — klasnął w dłonie, nie kończąc własnego zdania. Dźwięk, był jego zdaniem w tym momencie wystarczającym wyjaśnieniem.
Zastanowił się w odpowiedzi na jego pytanie. Nie był pewien. Wydawało mu się, że najmocniej ucierpiała jego twarz. Może ręce, ale środek dezynfekujący i tak nie miał pomóc na siniaki. Mimo to podwinął w ciszy rękawy bluzy, obracając przedramiona na różne strony w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń.
  — Mm... bywało gorzej — wymruczał cicho do samego siebie, podnosząc ponownie spojrzenie na chłopaka   — d-... dziękuję. Za obie rzeczy.
  Wyrzucił z siebie niepewnie, uciekając ponownie wzrokiem w bok. Tails błyskawicznie ruszył mu na ratunek w tej niekomfortowej sytuacji, wjeżdżając ślizgiem w nogi Momobashiego tuż przed trzykrotnym prychnięciem. Przynajmniej nie gryzł.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Don't be too sweet or you'll get eaten

  – Przezwisko, co? – Pytanie nie czekało na odpowiedź. Kotarou mruczał sam do siebie i choć twarz miał cały czas tak samo spokojną, to w wilczych ślepiach pobłyskiwało zastanowienie. Nie chciał wkładać nosa w nie swoje sprawy i rozkopywać spraw dzieciaka, ale wrodzona natura myśliciela postanowiła inaczej.
  Na końcu języka miał pogadankę. Już nawet otwierał usta, ale nagły impuls kazał zamknąć pysk, trzymać gębę na kłódkę. Nie dość się nagadał? Nie znał dzieciaka, dzieciak nie znał jego, a Momobashi nie należał do tych, którzy lubili strzelić język na darmo. Postanowił więc odłożyć kazania na lepszy czas. Na moment, gdy znajomość okaże się czymś więcej niż jednorazowym spotkaniem.
  Zmrużył lekko powieki, pozostawiając echo swoich słów w roli jedynej odpowiedzi.
  – Oh? A więc to przyjaźń zapoczątkowana przez głos serca – Lubił słuchać takich historii. Naturalna słabość do zwierząt sprawiała, że zawsze patrzył na tego typu opowieści jakoś przychylniej. Wydawały mu się takie... Czyste. Nieskażone ukrytymi motywami ani ludzką chciwością. W jakimś stopniu mu to imponowało.
  Zużyty wacik wylądował w koszu wraz z opakowaniem po plastrze, a butelka płynu do dezynfekcji została wrzucona w szufladę biurka. Skoro nie były dłużej potrzebne, to mógł je gdzieś odstawić i zapomnieć o sprawie. Był pewien, że następnego ranka higienistka spojrzy na naruszone terytorium krzywym okiem, ale być może pomyśli i dojdzie do wniosku, że sytuacja tego wymagała. Czy była w stanie odtworzyć w głowie scenariusz? Zobaczyć przed oczyma dwójkę uczniów, stróżkę płynącej z rany krwi i prowizoryczny opatrunek? Chciał myśleć, że była w stanie to zrobić.
  – Dlatego, że ludzie są zepsuci? Cóż kto wie, to dość interesująca teoria – przyznał, konfrontując ślepia z unikającym spojrzeniem Yukiego. Już wcześniej zauważył, że dzieciak raczej nie przepadał za kontaktem wzrokowym. Ciągle drżał, zacinał się, spoglądał gdzieś na bok, byleby nie w oczy rozmówcy. Z początku Momobashi myślał, że chodzi o niego samego, w końcu bywał dość przytłaczający, a i charakter miał zadziorny. Wystarczyło jednak kilka chwil więcej, by doszedł do wniosku, że ten lis musi być zwyczajnie przerażony. Wizję zamglił obraz grupy rzucającej w młodego kamieniami. Ile więcej takich sytuacji miał już za sobą? Lżejszych lub cięższych? Z ilu wychodził o własnych siłach, a w ilu nie miał siły dalej ciągnąć nogami?
  Brunet uniósł ręce nad głowę, przeciągając się aż do charakterystycznego strzyknięcia kości. Z zadowolonym pomrukiem przeniósł się na łóżko dla pacjentów – zwykle zajmowane przez uczniów trawionych gorączką lub tych mdlących dziś miało posłużyć mu za miejsce odpoczynku.
  – Trafna uwaga. Wszystkim się wydaje, że są niezniszczalni. Myślą, że skoro są ludźmi, to posiedli moce samego boga i nic ich nie zniszczy. Rzeczywistość wygląda tak, że kruchość życia jest aż śmieszna – Popatrzył sekundowo na prychającego zwierzaka, ale nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi. – Wobec tego... Czy klątwę można w ogóle nazywać klątwą? Może to jakiś sposób na eliminację tego, co złe? Najczystsza forma selekcji naturalnej. Przetrwają ci, którzy zachowają głowę na karku – Uśmiech bruneta był delikatny i raczej subtelny. Jednocześnie krył w sobie coś niepokojącego, coś, co podpowiadało, że zdecydowanie nie należał do grona przegranych.
  Plecami oparł się o ścianę, zaraz klepiąc miejsce obok siebie w zapraszającym geście. Gdy tylko dzieciak usiadł obok, Kotarou przechylił się w dół, lądując policzkiem na jego udzie.
  Znów ziewnął, tym razem mniej tłumienie.
  – Kim jesteś, mały lisie i jaka jest twoje historia? – mruknął po chwili, chowając wilcze tęczówki za powiekami. – Co zrobili ci źli ludzie?

Kotarou

Powrót do góry Go down


Don't be too sweet or you'll get eaten

  Wzruszył nieznacznie ramionami. Było mu wszystko jedno jak będzie do niego mówił. Yuki, Yukitsune czy bardziej bezosobowe "ej, lisie!". Domyślał się też, że gdyby brązowowłosy bardzo chciał, zorientowałby się jak ma na nazwisko. W końcu chodzili razem do szkoły. Ale czy zamierzał sobie w ogóle zaprzątać na dłuższą metę uwagę, kimś takim jak białowłosy? Szczerze w to wątpił.
  — Może i samo przeznaczenie — dodał do jego wypowiedzi, bez najmniejszego zawahania. Yuki należał do osób, które uważały że całe ich życie zostało tak, a nie inaczej, zapisane z góry. Nie oznaczało to jednak, że nie dało się go zmienić. Każda osoba, na którą natrafiał, każda inna decyzja sprawiały, że przeznaczenie przekształcało swą ścieżkę w zupełnie nowy sposób. Było jednak na nim kilka splotów, które po prostu musiały na siebie natrafić. Wiedział, że ludzie dzielili się na tych, którzy uwielbiali podobne założenia i tych, którzy uważali je za bzdurę. Nie potępiał ani jednej grupy, ani drugiej. Każdy mógł w końcu wierzyć w to co chciał.
  Przysłuchiwał się w milczeniu jego wypowiedzi, nijak jej nie przerywając. Zawsze był dobrym słuchaczem. Być może nawet lepszym niż mówcą, skoro miewał duże problemy z przekazaniem tego co chce. Nawet jeśli z czasem przestawał się tak zacinać, jego głos nadal pozostawał cichy, nieśmiały i pozbawiony siły przebicia. A zdawała się ona być kluczowa we współczesnym świecie. Ludzie nie mieli nawyku cierpliwego czekania, czy inni też mają coś do powiedzenia. Jeżeli chciałeś objąć dowodzenie podczas dyskusji musiałeś mówić donośniej niż inni. Sprawić, by twój głos - nawet jeśli spokojny - uciszał wszystkich innych ubiegających się o uwagę, równie mocno co ty.
  Słowa Kotarou odnośnie kruchości życia brzmiały nie tylko jak powtarzane przez innych zdanie. Podobna świadomość mogłaby się zdawać czymś oczywistym dla ludzi żyjących w Oguni, ale czy przed chwilą sami nie stwierdzili, że ludzie czują się nietykalni? Rody decydowały o wszystkim jakby stały ponad prawem. W jednej chwili mogły zdecydować o twoim życiu lub śmierci. Gdzie w tym wszystkim była sprawiedliwość?
  — Klątwa czy nie, moi przodkowie musieli nieźle nabroić w poprzednim życiu. A może sam nabroiłem — uśmiechnął się smutno, nawet nie próbując podjąć z chłopakiem jakiejkolwiek walki. Yukitsune nigdy nie uważał się za członka drużyny wygranych. I nie sądził, by miał jakiekolwiek szanse się do nich dostać. Starał się żyć w ciszy i spokoju, wiedząc że wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, by wszystko skończyło się w krótkiej chwili. Podniósł się tym razem nieco pewniej ze swojego miejsca i podszedł powoli do chłopaka, siadając posłusznie obok. Nie spodziewał się jednak, że zostanie wykorzystany jako poduszka! Drgnął wyraźnie zestresowany, kompletnie nie wiedząc co zrobić z rękami.
  — E... erm... c-co? Ja? N-nikim ważnym — odpalił swój specjalny tryb dzieciaka, który ledwo jest w stanie wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, rumieniąc się przy tym z wyraźnym zażenowaniem. W takich momentach zawsze marzył o tym, by jego włosy były dłuższe. Przynajmniej mógłby skryć za nimi twarz! Nie cierpiał jednak uczucia kosmyków muskających jego kark i starał się trzymać je całkiem krótko. Darował życie jedynie grzywce, która czasem wpadała mu w oczy. Dobrze, że przynajmniej na niego nie patrzył. Wziął płytki wdech, starając się uspokoić i skupić na ostatnim zadanym przez niego pytaniu.
  — N-naprawdę cię to interesuje? Możesz po prostu iść spać. Będę cię pilnował. J-jestem ci to w-winien — wymruczał cicho, skupiając wzrok na widoku za oknem.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Don't be too sweet or you'll get eaten

  – Twoi przodkowie? Może. Ty? Śmiem wątpić. Nie wyglądasz mi na tym osoby, która umyślnie wywołuje kłopoty – I akurat to mówił z autopsji, wszak sam szukał zwad na każdym możliwym kroku. Lubił mieć co robić i lubił patrzeć na wszechobecny chaos, toteż zjawiał się wszędzie, gdzie powietrze mąciła aura niebezpieczeństwa.
  Ale ten dzieciak? Kotarou poddawał go bacznej analizie, lecz nie dostrzegał niczego poza typową ofiarą znęcania się. Wydawał się bardziej skory do przyjmowania kary za nic, nić zrobienia czegokolwiek... złego. Nawet jeśli aktem tego zła miało być niemiłe odburknięcie odpowiedzi. Właśnie tak przedstawiał się Yukine w oczach Momobashiego.
  Ta wewnętrzna dobroć lisa przypominała mu...
  Nie. Nieistotne.
  Potrząsnął głową, odganiając niechciane myśli. Dzień był całkiem miły i szkoda byłoby go psuć niechcianymi wspomnieniami.
  – Czyny twoich przodków nie będą definiowały tego, kim jesteś ty. A przynajmniej jeśli im na to nie pozwolisz. Walcz o swoje, mały lisie. Nie będę zawsze obok – Brzmiał, jakby znali się od lat i prowadzili jedną ze swoich codziennych rozmów. Najwyraźniej nie miał problemu z traktowaniem obcych jak swoich.
  Ziewnął nieco szerzej. Leżąc tak z głową wspartą na udzie chłopaka senność atakowała go ze zdwojoną mocą. Nie dawał jej za wygraną, zbyt zajęty prowadzoną rozmową – choć może bardziej monologiem? – by pozwolić Morfeuszowi na kradzież świadomości.
  – Ale gadasz bzdury – mruknął w końcu, dla wygody przekładając jedną z rąk przez kolano chłopaka. – Gdybyś nie był ważny, to nikt by się tobą nie interesował. A jednak wywołujesz dość skrajne emocje i to po prostu fakt. Nie umniejszaj sobie tylko dlatego, że grupa frajerów zobaczyła w tobie obiekt do wyładowania złości. Sam widziałeś, że wystarczył ktoś spoza ich grupy i wzięli nogi za pas – Wzruszyłby ramionami, gdyby nie pozycja. Wyglądało na to, że albo nie zauważył zażenowania białowłosego, albo zwyczajnie nie zwrócił na nie zbyt dużej uwagi. Było mu zbyt wygodnie, żeby się czymkolwiek przejmować.
  – Gdyby mnie nie interesowało, to bym nie pytał. Nie lubię głupich pytań, więc sam ich nie zadaję. Nie wspominając już o tym, że niczego nie jesteś mi winien – roześmiał się szczerze rozbawiony. Chciał pokręcić głową, ale machnął tylko lekko dłonią. – Za pomocą nie zawsze stoi widmo spłacania długu. Wiem, ciężko w to uwierzyć.
  Przez pierwsze kilka chwil wbijał wzrok w podłogę. Nie było w niej absolutnie nic interesującego poza kilkoma zadrapaniami, którym Momobashi poświęcił więcej uwagi, niż powinien. Jakie historie skrywały? Powstały pod wpływem nieumyślnego szurnięcia krzesłem, czy może jednak stało za tym coś więcej, niż prosty, ludzki błąd?
  Nagle obrócił twarz, konfrontując spojrzenie Yukiego z własnym.
  – Nie bój się, na sen jeszcze przyjdzie czas. Lubię rozmawiać i lubię opowieści, czemu więc nie skorzystać z okazji nie posłuchać? – przekręcił się na plecy, obejmując w pole widzenia całą twarz chłopaka, którą ten tak usilnie próbował ukryć. Powolnym ruchem uniósł rękę do góry; z początku wierzch dłoni musnął białe kosmyki, lecz to nie one były celem. Para lisich uszu od samego początku intrygowała wilka najbardziej. Przyglądał im się z nieskrywaną ekscytacją, choć dopiero teraz dostrzegł okazję na dotyk. Miękka sierść – a może włosy? – wydawały się pod palcami tak miękkie, że równie dobrze mogłyby perfekcyjnie imitować sierść szczenięcia.
  – Hah, tak myślałem – powiedział sam do siebie, wyraźnie z czegoś zadowolony. – Ogon też gdzieś chowasz? Nie znam zbyt wielu mieszańców i nie ukrywam, że chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej – W zanadrzu chował milion kolejnych pytań; tylko czekały na odpowiedni moment. Już i tak musiał się hamować, żeby nie przestraszyć rozmówcy całym gradem słów.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Don't be too sweet or you'll get eaten

  Uśmiechnął się ledwo widocznie na jego słowa. Nawet jeśli nie znał go zbyt dobrze, usłyszenie czegoś podobnego zawsze było... miłe.
  — Miałem na myśli swoje poprzednie wcielenie — wytłumaczył pokrótce. Mógł mieć niezwykle niskie mniemanie o samym sobie, ale nie na tyle, by rzeczywiście obwiniać się o rzeczy których nie zrobił. Ludzie obwiniali go o klątwy i nieszczęścia, czasem na tyle by rzeczywiście czuł się z tym wszystkim źle. Ale wiedział, że nigdy niczego podobnego nie rzucił. Ani tym bardziej nikomu nie życzył. Nie zależnie od tego iloma kamieniami obrywał, nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, by życzyć im tego samego czy szykować zemstę.
  Nie był też przez to pewien czy był w stanie walczyć, tak jak mu kazał. Nawet w obronie własnej. Cały czas szukał miejsca dla swoich rąk, ostatecznie opierając jedną z nich na materacu. Drugą próbował upchnąć gdzieś z tyłu ale nie było to zbyt wygodne. Cierpienie w ciszy byłoby całkiem w jego stylu, ale wątpił by całe to leżenie miało trwać ledwo pięć minut. Ostrożnie oparł więc dłoń na jego ramieniu, wpatrując się w niego wyraźnie zestresowanym wzrokiem, zupełnie jakby spodziewał się że chłopak zacznie na niego warczeć w odpowiedzi. Zabawne, że podczas gdy Yukitsune stresował się każdym swoim najmniejszym ruchem, Kotarou rozkładał się na nim bez najmniejszych problemów czy zawahania.
"Za pomocą nie zawsze stoi widmo spłacania długu. Wiem, ciężko w to uwierzyć."
  — N-no, trochę ciężko — zająknął się, zaraz nieznacznie się uśmiechając. Ciężko było mierzyć ludzi swoją miarą i wierzyć, że inni też mogliby ot tak po prostu wyciągnąć do niego dłoń. Momobashi wywoływał u niego jednak pewien rodzaj zaufania. Być może błędny, ale na ten moment postanowił postawić na swoją intuicję.
  — Nie jestem chyba zbyt dobry w kwestii... opowieści — powiedział intensywnie myśląc o ostatnich tygodniach. Jego zdaniem miał dość nudne życie. Czym tak właściwie mógłby się z nim podzielić? Gdy tak rozmyślał, jego ręka pojawiła się nagle w zasięgu jego wzroku i pustnęła długie, lisie uszy. Nic dziwnego, że wzdrygnął się patrząc na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
  — ... f...reg... gkkkgk — legendarny, jeden wielki bełkot wydobył się z jego ust, nie przekazując sobą kompletnie nic. W końcu przymknął powieki, niezdolny do odsunięcia się w tył. Lisie uszy zawsze były jego słabym punktem, dlatego tak bardzo zależało mu na tym, by je chować. Inaczej wydawał z siebie tak bezwstydne pomruki jak teraz. Chwilę mu zajęło skupienie się na jego słowach, które mimowolnie zmusiły go do cichego chichotu.
  — Nie, chociaż szczerze mówiąc nieco żałuję. Lisy mają przepiękne ogony. Muszę zadowolić się Tailsem — rzucił wskazując palcem na lisa, który wskoczył na jedno z krzeseł i zwinął się w kłębek, cicho ziewając.
  — Dostałem w spadku wyłącznie uszy — wskazał palcem na czubek głowy — oczy — tym razem dłoń wycelowała wprost w tęczówki w kolorze płynnego złota — dziwne tatuaże i kły — odsłonił je w pseudo uśmiechu. Zaraz wrócił do bardziej neutralnej miny, wahając się przez chwilę. Był jeszcze jeden element, ostatecznie postanowił go sobie jednak darować.
  Zdecydowanie zbyt niebezpieczny, by zdradzać go pierwszej lepszej poznanej osobie. Niezależnie od tego jak miła dla niego była.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Don't be too sweet or you'll get eaten

  Nigdy nie miał nic przeciwko dotykowi. Lubił bliskość, lubił gesty i lubił znajdywać się w czyimś towarzystwie. Wobec tego nawet nie drgnął, gdy cudza dłoń wylądowała mu na ramieniu. Przyjął to jako całkowitą normalność i żył dalej, jakby nic się nie stało.
  – Zauważyłem. Wyglądasz mi na kogoś, kto ze stresu połknie własny język, byleby nie mówić więcej niż absolutne minimum – myślał na głos. – Jednocześnie nie opuszcza mnie wrażenie, że gdy złapiesz kontakt i zaczniesz się oswajać, to potrafisz być całkiem niezłym rozmówcą. Chciałbym przetestować tę teorię.
  Dotykając lisich uszu, nie szpuszczał wzroku z twarzy białowłosego nawet nie krótki moment. Obserwował każdą najmniejszą zmianę, poruszające się w nieartykułowanym bełkocie usta, słuchał drżącego głosu.
  – Oh? – uśmiechnął się półgębkiem, mrużą ślepia z jawnego zadowolenia. – Słaby punkt? Dość logiczne miejsce u mieszańca. Dlatego pytałem o ogon, który obstawiłem jako drugi. Cóż, szkoda, że go nie masz. Byłem ciekawy jego wrażliwości – Mimo tego, że już zdobył swoje informacje i sprawdził to, co chciał... Nie oderwał ręki od lisich uszu. Były tak miękkie i miłe w dotyku, że ciężko było się powstrzymać. A skoro już i tak leżał na tym dzieciaku, to czemu przy okazji go nie wygłaszać?
  Zmierzwił w placach sam czubek zwierzęcego ucha. Wydawało się tak znajome i obce jednocześnie, że nie wiedział którego uczucia się czepić – obie opcje wydawały się równie nieodpowiednie, więc odrzucił je na bok i skupił na rzeczywistości.
  – Tatuaże? – dopytał, a oczy rozbłysły mu w pół sekundy. – Jakie tatuaże i gdzie je masz? Chciałbym je zobaczyć – Przymilny pomruk zwieńczył wypowiedź bruneta.
  Powoli wplótł palce w białe kosmyki Yukiego. Zaczesał wpierw przydługą grzywkę w tył, coby przyjrzeć się oczom lisa. Dopiero wtedy dostrzegł czerwone ślady tuż pod oczami.
  – To o to chodzi? – Przechylił głowę na tyle, na ile pozwalała mu pozycja. Spodziewał się czegoś innego i w innym miejscu, ale nie mógł narzekać. Hmknął pod nosem w zastanowieniu ani na chwilę nie przestając przeczesywać jasnych pasm włosów. Głaskanie tego dzieciaka – zabawne, że określał go takim mianem, skoro sam nie był ani starszy, ani jakoś szczególnie wyższy – było dziwnie uspokajające. Szkoda tylko, że jeszcze trochę tej przyjemności i cała krew ucieknie z uniesionej ręki Kotarou. Miał na to co prawda rozwiązanie, ale zbyt śmiała propozycja mogłaby nie przypaść do gustu wstydliwego lisa.
  – Zastanawiałeś się kiedyś, czy nie mają jakiegoś znaczenia? Sam się na tym nie znam, ale skoro dostałeś je w prezencie razem z całą resztą... To może warto czegoś się dowiedzieć? – Nie był tylko pewien, czy postawić na starszych członków rodziny Yukiego, czy może mnichów. Albo w ogóle stróżów? Istniała też opcja przetrzepania lokalnej biblioteki, ale akurat tym nie dzielił się na głos; książkami chciał zająć się sam.
  Odgarnął zbłąkany kosmyk z oczu lisa i wsunął mu go za ucho.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Don't be too sweet or you'll get eaten

  Dłoń spoczywała spokojnie na ramieniu Kotarou i ani myślała drgnąć. Nic dziwnego, w przeciwieństwie do leżącego na jego udzie chłopaka, Yuki nie był aż tak dobry w kontakcie fizycznym z innymi. Postanowił więc udawać, że nie jest obecnie właścicielem ręki i zapomnieć o jej istnieniu. Przynajmniej nie drętwiała mu w jakiejś dziwnej, niewygodnej pozycji.
  Słowa chłopaka bez wątpienia go peszyły. Czy był dobrym rozmówcą? Nie był pewien. W rzeczywistości uwielbiał rozmawiać z innymi. Było to dużo lepsze niż gadanie do kwiatów. Konwersacje z Tailsem mogły mu sprawiać sporo przyjemności, ale nigdy nie uzyskiwał żadnej odpowiedzi. Były jednostronnymi monologami, które w istocie traktował bardziej jak możliwość zajrzenia wgłąb samego siebie niż przeprowadzenia dyskusji. Jego brat miał własne życie i nie chciał go z niego okradać bardziej niż było to konieczne.
  — Szukasz moich słabych punktów? — zapytał nieznacznie zaniepokojony — p-proszę nie mów o tym innym. To działa w obie strony.
  W jego oczach momentalnie pojawiło się przerażenie. Lisie uszy były koszmarnie wrażliwe. Lekkie ruchy bez problemu potrafiły wywołać u niego niekontrolowane dźwięki, ale jakiekolwiek zranienia bolały go na nich dziesięć razy mocniej. Dlatego nienawidził gniotących je czapek. Ale co gdyby inni zaczęli je wykorzystywać do torturowania go?
  Zatrząsł się cały czas siedząc w miejscu, jednocześnie nie mogąc się powstrzymać przed przysunięciem bliżej dłoni bawiącego się nimi chłopaka. Niedogłaskany jakiś.
  Kiwnął głową w odpowiedzi, kompletnie nie wiedząc jak się zachować. Momobashi chyba naprawdę bardzo lubił dotykać innych. I choć Yamaguchi przez chwilę rozważał jak się z tego wykręcić, czuł się dość mocno rozdarty przez kilka kwestii. Po pierwsze, rzadko kiedy miał szansę z kimś porozmawiać. Po drugie, całe to przesywanie jego włosów było całkiem przyjemne. Ale po trzecie, naprawdę nie powinien pozwalać by ktoś kogo nawet dobrze nie znał robił z nim co chciał.
  Dopóki jest grzeczny, chyba nic nie szkodzi?
  W końcu nie robił mu krzywdy.
  — Myślisz? — nigdy się nad tym nie zastanawiał. Wziął to po prostu za coś, co odziedziczył w spadku i tyle. Jak przez mgłę pamiętał, że twarz jego matki zdobiły identyczne znamienia.
  — ... ale miała ich trzy — wymamrotał nagle, chwilowo się zapominając. Konfrontacja z własną pamięcią, którą obiecywał zamknąć gdzieś głęboko, zdecydowanie nie była w tym momencie dobrym pomysłem. Ale tak drobny szczegół przecież nie miał nikomu zaszkodzić, czyż nie?


Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Don't be too sweet or you'll get eaten

  – Szukasz moich słabych punktów?
Przez naprawdę długą i poważną chwilę obserwował przestraszone lico lisa. Sprawiał wrażenie mordercy przyłapanego na wyciąganiu noża z ofiary; jeszcze chwila a kolejny litr krwi zachlapie ziemię.
  W końcu roześmiał się rozbawiony, machając wolną ręką w powietrzu.
  – Nie, nie szukam, pytałem z ciekawości – odparł ze spokojem, nieco energiczniej mierzwiąc białe kosmyki. – No i patrząc na to czysto logicznie... Poznanie cudzych słabości to przewaga. Dlaczego miałbym się dzielić przewagą, jeśli mogę ją zatrzymać dla siebie i podbudować? Oczywiście to czysto hipotetyczna sytuacja, już postanowiłem, że będę grzeczny – a przynajmniej tym razem, ale tego już nie powiedział na głos.
  Głaskanie Yukiego było... uspokajające. Trochę jak trzymanie śpiącego szczeniaka na kolanach – niby nie masz już siły, ale i tak drapiesz go za uchem. Zaczesywałby mu dalej włosy w najlepsze, gdyby nie fakt, że nieprzerwanie uniesiona kończyna zaczynała powoli mrowić od odrętwienia. Znalazł na to dobre rozwiązanie.
  – Jak bardzo nie uwielbiam twoich kolan... mógłbyś położyć się obok? Jeszcze chwila i cała krew odpłynie mi z ręki – zaśmiał się cicho. Był już nawet przygotowany, żeby się podnieść i przesunąć bliżej ściany.
  Gdzieś po drodze ukrył ziewnięcie za wierzchem dłoni.
  – Hm? – Spojrzał z zaintrygowaniem na lico białowłosego. – Kto taki miał ich trzy? – Zaciekawienie odbiło się w głosie Momobashiego charakterystyczną nutą. Nie poganiał go jednak, dając czas do namysłu nie tylko nad odpowiedzią, ale i tym, czy w ogóle chciał się dzielić słowami z Kotarou. W końcu każdy posiadał tematy, o których nie lubił mówić głośno i młody wilk rozumiał to aż nad wyraz dobrze.



| Następny będzie lepszy...
Kotarou

Powrót do góry Go down


Don't be too sweet or you'll get eaten

  Nie potrafił stwierdzić czy powinien mu ufać. Nie każda osoba, która chciała cię skrzywdzić, przyznawała się do tego otwarcie. Z reguły ci, którzy od razu rzucali ci wyzwania, paradoksalnie potrafili nie być aż tacy źli. Przychodzili z otwartą intencją krzywdy, rzucali w niego różnymi przedmiotami, obrażali czy popychali.
  Był jednak jeszcze drugi, dużo gorszy typ, na który złapał się tylko raz. Ci, którzy byli dla ciebie mili. Zachowywali się inaczej od innych, zdobywali twoje zaufanie, wkradali w łaski. Sprawiali, że wyczekiwałeś spotkań z nimi, zaczynałeś myśleć o nich więcej i dłużej. Drobne przedmioty napotykane na drodze przypominały ci o ich istnieniu. A następnie okazywało się, że zwyczajnie cię wykorzystywali, by dokopać ci w najgorszy możliwy sposób, całkowicie zdradzając twoje zaufanie.
  Niezależnie od sytuacji i tego, że Kotarou w istocie wcześniej mu pomógł, nie był w stanie mu zaufać. Czy powinno się go jednak winić, skoro rozmawiał z nim po raz pierwszy w życiu?
  Na jego propozycję wzdrygnął się wyraźnie, nie ruszając jednak w żaden konkretny sposób. Przez chwilę dał się pochłonąć głaskaniu, które zdecydowanie miało na niego dużo większy wpływ niż by tego chciał.
  — Nie — odmówił jednym pojedynczym słowem, nie podając żadnego powodu. Nie był tu potrzebny. Po krótkim zawahaniu podniósł dłonie do góry i złapał go za nadgarstek, odsuwając od swojej głowy.
  — Nikt. Muszę już iść — zdecydowanie musiał już iść. Nie dość, że bezsensownie się zasiedział to jeszcze zaczynał wypowiadać słowa, którymi zdecydowanie nie chciał się dzielić z innymi. Nikt nie mógł poznać szczegółów na temat jego życia. Ani jego matki. Nawet jeśli nie wiedział czy w ogóle jeszcze żyje. Spojrzał na Momobashiego nie potrafiąc się zdobyć ani na zrzucenie go z kolan, ani powiedzenie wprost, że ma go wypuścić. Miał jedynie nadzieję, że chłopak sam zrozumie podprogowy przekaz.

Anonymous

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach