Droga do lasu Shimojo
by Lert Czw Lut 11 2021, 01:29

Kto zagra?
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:44

Rezerwacje wyglądów
by Wolf Sro Sty 13 2021, 21:30

But the darker the weather, the better the man
by Oguni Sro Sty 13 2021, 21:14

Aktualnie słucham
by Junko Wto Sty 12 2021, 21:56

Bar
by Gość Wto Sty 12 2021, 19:37

Ogrody
by Lert Wto Sty 12 2021, 18:27

Stare drzewo
by Gość Sob Sty 09 2021, 00:16

Park
by Gość Czw Sty 07 2021, 20:57


cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Złote oczy wyłapywały blask księżyca niemal równie intensywnie, co ślepia nocnych zwierząt. Noc była ciemna, a szlak oświetlany jedynie mdłym światłem z nieba znacznie odbiegał od bezpieczniejszych terenów miasta. Żaden z tych czynników nie powstrzymał ciemnowłosego nastolatka przed wkroczeniem na niebezpieczne trasy. Szedł przed siebie niewzruszony, całą swoją uwagę poświęcając otoczeniu i idącej kilkanaście metrów naprzód postaci.
  Zapytany o powód tego spaceru nie potrafiłby udzielić odpowiedzi. Mijany na ulicy stróż roztaczał wokół siebie aurę, która zwyczajnie rozkazała Kotarou podążać śladem nieznajomego. Chłopak nawet się nie zastanawiał; odczekał odpowiednia chwilę i ruszył naprzód, cały czas dokładając starań, by zachować odpowiednią odległość. Ciepły, jesienny wietrzyk uderzał mu w piegowata twarz i rozwiewał niesforne kosmyki na wszystkie strony, podczas gdy niebo nabierało szkarłatu, granatu i fioletów.
  Ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem w przeciągu kilku krótkich minut.
  Gdzieś z tyłu głowy walały się myśli, równie niepotrzebne co odrzucona w kąt pokoju zmięta kartka. Wszystko krzyczało i wrzeszczało, że absolutnie nie powinien łamać reguł, wychodzić po zmroku w ciemny las, szlajać się własnymi ścieżkami, gdy mrok otulał cały świat.
  Wyrywał się z rąk, którymi próbowano go pochwycić i posyłał uśmiech ku kolejnym zakazom. Wiedział lepiej, wierzył w swoje instynkty, wiedział, że przeczucia były trafne.
  Z wysuniętą poza zaciśnięte wargi końcówką języka i dzikim blaskiem w oczach wyciągnął rękę przed siebie, chcąc pochwycić rozmazaną sylwetkę za ubranie.

| ubiór |

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Błękit światła mistycznej latarni skutecznie rozpraszał mrok. Lekko zakrzywione miedziane pręty układały się we wzory, które znał już na pamięć. Za każdym razem wędrował przez te same tereny oświetlając sobie drogę. Już na co dzień jego twarz pozostawała nieprzenikniona, a ludzie niejednokrotnie zastanawiali się o czym właśnie myślał. Uczucie to nocą zdawało się dodatkowo potęgować. Nic dziwnego, wszyscy stróże pozostawiali po sobie to samo uczucie niepewności. Czarne szaty skrywające ich sylwetki i właśnie latarnie, sprawiały że w ludzkich sercach zaszczepiał się zarówno niepokój, jak i poczucie bezpieczeństwa. Zabawne, czyż nie? Bez wątpienia nikt normalny nie chciał trafić na nocnego wędrowca. A jednak od dłuższego czasu ktoś go śledził.
  Człowiek, czy też yokai? Ani jedna, ani druga opcja z pewnością mu się nie uśmiechała. Nie bez powodu przydzielono mu jednak taką, a nie inną rolę. Jak mało kto potrafił utrzymać nerwy na wodzy, nawet w sytuacjach gdy przeciętny człowiek już dawno skończyłby z szybko bijącym sercem i paniką ogarniającą lichy umysł.
Już dawno temu przygotował się zresztą na podobne sytuacje. Ludzie mogli sądzić, że to Yokai były ich głównym problemem, ale prawda była taka że nie tylko one napadały stróży nocą. Uniósł latarnię nieco wyżej, kierując wzrok na drobne lusterko zamontowane na jej boku. Opuścił ją powoli w dół.
Pewności nigdy nie miał. Przyspieszyć, a może zwolnić? Jeśli miał do czynienia z yokai, wątpił by dał mu spokój nawet jeżeli puści się sprintem. Jeśli jednak będzie szedł zbyt wolno...
  Kolejne myśli przelatywały przez jego głowę w błyskawicznym tempie. Ostatecznie postawił na drugą taktykę, patrzac na malejącą pomiędzy nimi odległość. Ręka wolna od latarni poruszyła się nieznacznie pod szatą. Słyszał jego oddech za plecami. Ruch choć praktycznie niedosłyszalny, zdradził się cichym szelestem ubrań. W przeciągu sekundy Akuto był już zwrócony w jego kierunku z tantō wycelowanym w jego klatkę piersiową. Nic dziwnego, że prawie przeklął na głos, choć maska skutecznie skryła drobny ruch warg, jak i ściągnięte brwi.
Kurwa jego mać.
  Sekunda opóźnienia i zatopiłby ostrze w jego ciele. Sekunda zawahania, a to on mógłby skończyć jako przekąska dla demonów.
Życie ci niemiłe, dzieciaku? — w jego głosie nie dało się wyczuć niczego za wyjątkiem chłodu. Nie pozwolił, by wdarła się do niego ani nuta zdenerwowania, ani irytacji. Przyjrzał się uważniej jego twarzy, momentalnie rozpoznając w nim dzieciaka Momobashich. Nie od dziś wiedział, że mieli nierówno pod sufitem, ale tym razem zdecydowanie przekroczyli niepisaną granicę. Złote ślepia Kotarou w blasku latarni z łatwością mogłyby przyprawić kogoś o zawał. Czasem sam się zastanawiał jak wypuścili na świat tyle dziwadeł.
  Zakręcił wokół tantō wycofując dłoń w tył i chowając go z powrotem do skórzanej sayi skrytej pod płaszczem. Miał dwie minuty, by się wytłumaczyć. Minuty? Nigdy w życiu. Dawał mu co najwyżej piętnaście sekund.

| outfit + maska + latarnia |

________________________

Ekwipunek: tantō (sztylet z obosiecznym ostrzem), pistolet nambu Typ 14, w/w latarnia z drobnym lusterkiem, drobny worek z tajemniczą zawartością schowany na tyle głęboko, że i tak raczej go nie wyciągnie.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Od dłuższego czasu interesował się stróżami. Ze względu na napięty grafik łączący szkołę, pracę i staż nie miał zbyt wiele czasu na przyjemności, lecz gdy tylko nadarzała się okazja, zaczynał działać w temacie. Czytał opasłe, obciążone kurzem tomy, wypytywał zamieszkujących Oguni ludzi, słuchał plotek, które mimo wątpliwej jakości zdarzały się okazywać przydatne.
  Nie spodziewał się jednak kogoś tak... ogromnego. A jednocześnie zwinnego jak diabli. Mimo pokaźnego wzrostu nie brakowało mu płynności w ruchach, a jedynym dźwiękiem wypełniającym zaległą ciszę był świst ostrza przecinającego powietrze.
  Dzikie tęczówki chłopaka wydawały się drżeń, choć nie ze strachu czy zdziwienia, a ekscytacji. Wilcze ślepia lśniły niepokojąco, odbijając blask uśmiechu, który nigdy nie naznaczył piegowatego pyska; Kotarou dłuższą chwilę walczył z mięśniami, ostatecznie będąc w stanie powstrzymać gębę przed przywdzianiem zachwyconej parodii uśmiechu.
  Nie cofnął się ani o centymetr. W ogóle się nie poruszył, czekając, aż to stróż zabierze swoją broń.
  – Wręcz przeciwnie – niski ton uderzył w mrukliwe nuty o zaczepnym charakterze. Kotarou uniósł zaintrygowany wzrok prosto na maskę nieznajomego, poddając ją osobliwej analizie. Wpierw zmrużył nieco ślepia, przechylił łeb na bok i obserwował, jakby zdobienia miały mu wyszeptać odpowiedzi na niezadane pytania. Ledwie kilka sekund później poruszył ramionami w bezwiednym ruchu.
  Musiał przyznać, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak drobny, jak w tej chwili. Mężczyzna górował nad nim o dobrą głowę i młody wilk nie był w stanie powiedzieć, czy bardziej go to drażni, czy intryguje.
  – Gdyby było mi niemiłe, poszedłbym szukać yokai. A jednak stoję tu w obecności stróża, prawda? – Zęby błysnęły w zadowolonym grymasie. Momobashi zbliżył się na krok, uniósł rękę. Opuszki dotknęły chłodnej powierzchni maski, przemykając z lekkością wzdłuż zdobień.
  – W czym wam pomagają? Jakie mają zastosowanie? – zapytał na wydechu, sunąc palcami wzdłuż zwierzęcego pyska. Mógłby zostać stróżem tylko i wyłącznie dla podobnego akcesorium. Nie potrafił sprecyzować, dlaczego przedmiot aż tak go przyciągał.
  Brunet nie sprawiał wrażenia pełnego skruchy nastolatka, który całkowitym przypadkiem zabłądził w nieodpowiednie miejsce. Wręcz przeciwnie – od całej postaci była pewność siebie, nie było tu mowy o żadnej pomyłce.
  Absurd całej tej sytuacji sięgał chmur.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed


Zdecydowanie mają nierówno pod sufitem.

  Ale czy powinien się dziwić komukolwiek w tym szalonym miasteczku, że tracił poczytalność? Jak miałby w końcu inaczej nazwać zachowanie, które przejawiał złotooki chłopak. Obserwował każdy jego najmniejszy ruch, każde drgnięcie twarzy czy gwałtowniejszy ruch tęczówek.   Nasłuchiwał zmian w głosie, z początku spodziewając się wyłącznie durnych wymówek. Zamiast tego nie dostał żadnego wytłumaczenia. A jedynie zwrotne pytania. Rzadko kiedy spotykał się z podobną bezczelnością, zwłaszcza kierowaną w jego stronę. Z jednej strony mógłby to w pełni zrozumieć, biorąc pod uwagę fakt, że jego twarz skrywała w tym momencie czarna maska. Z drugiej, wątpił by ktoś kto i tak nie przejawiał większej karności względem osoby obwołanej stróżem, nagle miał zmienić swe podejście.
  Trafił mu się najbardziej kłopotliwy przypadek wśród mieszkańców.
Ubrana w czarną rękawiczkę dłoń zacisnęła się stanowczo na nadgarstku chłopaka, odsuwając ją w tył.
  — Naszym zadaniem jest przeganianie yokai i ochrona mieszkańców Oguni. Każdego dnia narażamy własne życia, by upewnić się że wasze zaznają choć odrobinę spokoju. Dlatego ustalone są podstawowe zasady. A jedna z nich brzmi — nachylił się do przodu, dając chłopakowi doskonałą okazję do przyjrzenia się jego masce z bliska, gdy zawisł kilka centymetrów przed jego twarzą — nie opuszczaj domu po zmroku, narażając się na bezsensowne niebezpieczeństwo jak mięso armatnie.
  Chłód nawet na chwilę nie znikał z jego głosu, nadal brakowało w nim jednak... czegokolwiek innego. Jakiekolwiek emocje byłyby tu w końcu dużo bardziej adekwatne. Zawód cudzą głupotą. Troska o jego życie. Irytacja zbędnym rozproszeniem. Wściekłość z powodu przerwanej pracy.
Tymczasem prezentował sobą mocne nic.
Odchylił się ponownie w tył, unosząc nieznacznie latarnię ku górze. Jeśli chłopak myślał, że jego kazanie się skończyło to srogo się mylił.
  — Jeśli tak bardzo szukasz wrażeń, może po prostu zgłosisz się do rytuału przy następnym wyjściu kapłanów? Bo właśnie tak mógłbyś skończyć, gdyby zaczepiła cię Kuchisake onna czy Teke Teke. A może myślisz, że dałbyś im radę? Masz przy sobie broń? Mierzyłeś się kiedyś z yokai, któremu nie zależało na zrobienie ci głupich psikusów, lecz na tym by wybebeszyć cię na drugą stronę?
  Palce powędrowały w kierunku maski, przesuwając ją nieco wygodniej na twarzy. Zabawne. Zasłaniał ją, tymczasem jego tożsamość i tak nigdy nie była tajemnicą. Jego brat niejednokrotnie z dumą wypowiadał się na temat swego rodzeństwa, które poświęciło się służbie miastu. Wrócił spojrzeniem do Kotarou, rozważając przez chwilę czy powinien zaspokoić jego ciekawość.
  — To mój wymysł. Z tego co wiem inni nie noszą masek, choć mogę się mylić. Powiedzmy, że liczę na łut szczęścia, wraz z którym mniej lub bardziej upierdliwe demony uznają mnie za wędrującego kitsune i dadzą mi święty spokój — podwinął nieznacznie rękawy, zwracając się w kierunku, z którego przyszli i uniósł wyżej latarnię wymijając chłopaka.
  — Idziemy — tylko jedno pojedyncze słowo wypowiedziane głosem, który wyraźnie nie znosił sprzeciwu i negocjacji. Być może królewska krew była w nim dużo mocniejsza niż sam zdawał sobie z tego sprawę.


Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Złapany za rękę nie wyglądał na zaskoczonego. Najwyraźniej był już przyzwyczajony do ludzi reagujących w ten sposób na zbyt śmiałe gesty.
  To nie dotyk sprawił, że brwi ściągnęły się ku sobie, a powieki zmrużyły. To nie palce owinięte wokół nadgarstka zmazały uśmiech z zadowolonego lica.
  Kim był ten człowiek i dlaczego robił mu kazanie jak pięciolatkowi, który sięgał po opakowanie ciastek na kilka chwil przed obiadem? Kotarou czuł się zbity z tropu w głównej mierze przez ten brak emocji. Spodziewając się czegoś całkowicie przeciwnego – złości, rozczarowania, pogardy, czegokolwiek – dał się wziąć z zaskoczenia zimnej... Nicości.
  W stróżu stojącym kilka lichych centymetrów dalej nie było niczego, prócz zimna. Wobec takich zdarzeń wilk nie mógł przestać się zastanawiać jakie sekrety skrywa ta maska i gruba bariera obojętności, przed jaką się znalazł.
  Długo nic nie mówił. Może w ogóle nie słuchał? Chociaż nie, nie wyglądał na ignoranta. Mógł sprawiać wrażenie zainteresowanego czymś kompletnie innym, choć w rzeczywistości poświęcał mężczyźnie całą swoją uwagę.
  Gdy raz łapała go ciekawość, nie rezygnował zbyt szybko.
  Postanowił dość szybko. Obrał sobie za cel, by wyciągnąć z tego człowieka emocje. Nie obchodziło, go ile to zajmie i czego będzie wymagało; był gotowy poświęcić wiele.
  – Gdybym planował się na cokolwiek narazić, nie stałbym tu teraz w obecności stróża – odparł, zadzierając nieco głowę. Przełamanie tych kilku centymetrów odległości w ogóle mu nie wadziło; był gotów postąpić krok naprzód, byleby tylko zajrzeć w dziury wydrążone na oczy i poznać bezpośrednie spojrzenie osoby z którą rozmawiał.
  Maska wymknęła mu się spod ręki. Nie był zbyt zadowolony, ale też nie spodziewał się niczego innego. Wsunął dłonie do kieszeni kurtki.
  – Umieranie mi raczej nie na rękę. Poza tym... nic się nie stało, prawda? Wiem, którędy chodzić, żeby zbytnio nie kusić losu, a stuprocentowego bezpieczeństwa nie gwarantuje nawet samo centrum miasta – Wzruszył z lekkością ramionami, ani na chwilę nie odrywając czujnego spojrzenia od zamaskowanego mężczyzny. Poddawał go bacznej analizie, przyglądał się każdemu drgnięciu pod płaszczem, wszystkim błyskom odbijanym na powierzchni maski. – Drobny dreszczyk emocji bywa pozytywnym stymulantem dla umysłu.
  Nie brzmiał jak typowy gówniarz, który dla zabawy wymknął się na nocną wyprawę. Mówił ze spokojem i sensem, a twarz miał niewzruszoną. Mógł mieć zszargany umysł lub rzeczywiście dysponować wiedzą, której brakowało większości buntowniczych nastolatków.
Odpowiedź stróża wyraźnie zadowoliła nastolatka, bo znów wygiął usta w uśmiechu.
  – Hoh? Interesująca teza. Brzmi na taką, której procent prawdopodobieństwa sięga niemal setki i muszę przyznać, że jestem zdziwiony brakiem aprobaty. Nawet jeśli to tylko teoria, to wygląda na taką, którą warto wypróbować na większą skalę. Moim zdaniem powinieneś wyjść z inicjatywą – Gdy kończył mówić, mężczyzna przechodził obok. Kotarou spojrzał na niego przez ramię, samemu nie ruszając się z miejsca. Nie planował tak szybko wracać, w końcu dopiero tutaj przyszedł. Nic więc dziwnego, że twarde polecenie uniosło jedną z brwi ku górze.
  – Idziemy? Mam nadzieję, że na randkę, bo inne opcje nie będą zbyt ciekawe – Nie bez oporu ruszył za rozmówcą, dość szybko zrównując się z nim krokiem; nigdy nie lubił zostawać w tyle. – W takim wypadku wypada się wpierw przedstawić.
  Nawet idąc przed siebie, stale odbiegał wzrokiem na bok, ku zwierzęcej masce i powiewającym w rytm marszu okryciu. Blask latarni nieprzerwanie tańczył w złotych ślepiach.
  Pokonywane metry sprawiały, że powstała na początku odległość między stróżem a nastolatkiem malała niezauważalnie.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Mógł się domyślić, że nie był typem którego łatwo zastraszyć czy zniechęcić. Ktoś słaby nigdy nie pogwałciłby zasad i nie wyszedł sam po zmroku. Nawet jeśli Akuto nadal sądził, że stojący przed nim chłopak wykazywał się nie tyle odwagą, co głupotą. I nawet jeśli na usta cisnęło mu się ciężkie westchnięcie, po raz kolejny stłumił podobną potrzebę. Jak zawsze.
  — Doceniam twą wiarę w nasze umiejętności, lecz nie jesteśmy ani nieśmiertelni, ani nieomylni. I choć wewnętrzne zasady nakazują mi poświęcić życie nawet dla tak nierozsądnego dzieciaka, jeśli to zwiększy szanse jego przeżycia, to nie spieszy mi się na drugą stronę — odpowiedział spokojnie, nie odrywając od niego wzroku. Koyasuryo nigdy nie należał do osób, które uciekały od innych spojrzeniem bez powodu. Niejednokrotnie nawyk ten stawał się dla innych wyjątkowo niewygodny, gdy przewiercał ich spojrzeniem na wylot podczas ich wypowiedzi. Bądź własnych.
  "Przytłaczasz ich, Akuto. A ja nadal nie jestem w stanie stwierdzić czy to dobrze, czy źle."
Słowa wypowiedziane kiedyś przez jego brata na stałe utrwaliły się w jego głowie. I mimo upływu lat nadal pozostawały bez odpowiedzi.  
  — Nie gwarantuje — zgodził się z nim bez chwili zawahania — lecz pamiętaj, że czasem brak umiejętności można nadrobić liczebnością. Nie bez powodu większość najgroźniejszych demonów atakuje osoby samotne. Zagubione, przestraszone czy niestabilne. Nie szukaj dreszczyku emocji, lecz stabilności, by nie były w stanie przełamać się przez bariery twojego umysłu. Nie szukaj chaosu, lecz porządku, Momobashi. To on będzie twoim kluczem do przetrwania.
  Rzecz jasna niezależnie od tego ile słów wypowiadał, ostateczny werdykt pozostawiał samemu chłopakowi. Nie musiał się z nim zgadzać, ani nijak brać sobie jego słów do serca. Przekazywał mu tylko i wyłącznie własne przekonania, którymi wybrukowana była droga, którą kroczył.
  Na jego komentarz odnośnie własnej tezy nijak nie odpowiedział. Ciężko było stwierdzić o czym mógł akurat myśleć, skoro nie wypowiadał niczego na głos. Nie był zresztą do tego szczególnie przyzwyczajony. Nawet jeśli podczas dyskusji nie miał problemu z zabieraniem głosu, nie znaczyło to że robił to przy każdej okazji. Niejednokrotnie zachowywał przeróżne teorie i uwagi dla siebie, dopóki ktoś nie zapytał go o zdanie. Dla kogoś kompletnie nieznajomego mógłby uchodzić za osobę, która jest ponad innymi i nie liczy się z ich słowami. Wystarczyło jednak choć odrobinę oddzielić się od własnych uprzedzeń i przede wszystkim spędzić więcej czasu w jego towarzystwie, by uświadomić sobie że po prostu brakowało mu podstawowych nawyków, które innym przychodziły naturalnie.
  A słowa wyjścia z inicjatywą odłożyły się w którejś części jego umysłu, by mógł na spokojnie ponownie je przemyśleć, gdy znajdą się w dużo bezpieczniejszym miejscu.
  — Jeśli masz w głowie choć odrobine rozumu, nigdy więcej się nie spotkamy. Po co zatem zaprzątać sobie głowę mianem kogoś, kogo więcej nie zobaczysz? — odparł spokojnie, obracając jedynie od czasu do czasu latarnię w dłoni, by zwiększyć z pomocą lusterka swoje pole widzenia.
  — Zachowuj się przyzwoicie i stosuj do moich poleceń, a w zamian być może zaspokoję twoją ciekawość. Jeśli nie uznam, że odpowiedź może być dla ciebie bardziej krzywdząca niż pomocna — wybór należał do niego. Zawsze w pierwszej kolejności dawał im opcję pójścia po dobroci. Która i dla niego była dużo przyjemniejsza niż ciąganie ich do domu siłą za fraki jak zbłąkane szczenięta. Wystarczyło, że musiał użerać się z yokai, nie potrzebował dodatkowej rozrywki w postaci niesubordynowanych dzieciaków.


Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  – Nie wyolbrzymiałbym nazbyt tej sprawy. Gdybym działał nierozsądnie, to yokai już od kilku minut pożerałyby moje trzewia w krzakach. A jednak jestem teraz tutaj i rozmawiam z tobą w najlepsze, czy nie tak? – Starał się zaowalić temat, jak tylko mógł, ale co bardziej spostrzegawczy człowiek byłby w stanie wyłapać prawdziwy sens – zwyczajnie nie lubił, gdy nazywano go głupim. Nie był jednak kimś, kto udowadnia swoją rację wrzaskami, czy wymachiwaniem rąk, więc mówił spokojnie i z sensem.
  Ciemny błysk przemykający przez oczy dowodził, że nie był do końca zadowolony. Nie dość, że prawiono mu kazanie – i to jeszcze zanim zdążył na dobre wyjść w nocne tereny – to jeszcze nazywano nierozsądnym. Długo walczył z ochotą dziecinnego zaciśnięcia zaplecenia ramion na piersi i przybraniem obronnej pozycji. Na szczęście obyło się bez tego.
  – Zasada liczebności działa w obie strony, nocny wędrowcze – odparł, w duchu zaskoczony jak gładko szła rozmowa z tym człowiekiem. Nie sądził, że ta chodząca bryła lodu będzie w ogóle chętna do prowadzenia dyskusji. – Poza tym... przewaga w liczbie na nic ci się zda, jeśli nie wiesz, jak ją wykorzystać. Każda z tych rzeczy musi iść w parze z rozumem, jeśli ma zadziałać. Jeśli coś ma człowieka dopaść, to i tak dopadnie. Bez znaczenia, czy będzie sam, czy w grupie z dwudziestoma znajomymi. Tak po prostu bywa – Odbił wzrokiem na bok, wpatrując się w nocną ciemność. Przez chwilę zbierał myśli, zaraz znów obracając twarz ku zamaskowanemu mężczyźnie.
  – Moim kluczem do przetrwania jest spryt. Możesz znać moje nazwisko, ale nie zakładaj, że dzięki niemu znasz również mnie – Mimo powagi słów nie wyglądał na urażonego. Wręcz przeciwnie – lekki, wręcz rozbawiony grymas cały czas zdobił jego twarz. – Oczywiście nie będę mieć nic przeciwko, jeśli zechcesz nadrobić zaległości. Nie zwykłem odmawiać dobrego towarzystwa – Zaczepny błysk znalazł miejsce w złotych tęczówkach.
  Zamrugał gwałtownie, gdy policzka dotknęło coś zimnego i mokrego. Z początku pomyślał, że to przypadek i zwid, lecz gdy tylko zadarł twarz i spojrzał w niebo, zrozumiał. Ciemne chmury nagromadzone przez ostatnie godziny w końcu wypuściły plony; z początku były to pojedyncze, grube krople, które szybko przybrały miano ulewy. Kotarou stanął na moment w miejscu i przymknął oczy, dając sobie chwilę na oddech pełną piersią. Zawsze lubił deszcz i gdy cała reszta społeczeństw umykała pod najbliższy dach, od nawet nie przyspieszał kroku.
  – Oh błagam – zaśmiał się nagle, zaczesując mokre kosmyki w tył. – Naprawdę sądzisz, że tak łatwo odpuszczę? Szedłem za tobą taki kawał i mam nagle zrezygnować i "nigdy więcej cię nie spotkać"? A myślałem, że nie potrafisz żartować.
  Wznowił marsz, tym razem nie bawiąc się już w podchody. Szedł ramię w ramię ze stróżem, co jakiś czas czując, jak płaszcz ociera się o podwinięty rękaw młodzieńczej kurtki.
  – Miasto może nie należeć do najmniejszych, ale człowiek twojej postury nie pozostanie wiecznie niezauważony. Nawet jeśli będziesz próbował się ukrywać, to prędzej czy później i tak cię znajdę. Czemu więc nie zaoszczędzić sobie czasu, panie nocny stróżu? – Niski pomruk zwieńczył wypowiedź chłopaka. Parł naprzód nieprzerwanie, cały czas z tym samym zadowolonym wyrazem. Już teraz wiedział, że podjął dobrą decyzję ufając instynktom. Pójście za tym mężczyzną było najlepszym, co mógł mu podsunąć umysł.
  – Oh, przecież jestem grzeczny. Intryguje mnie rola stróża, więc jeszcze przez chwilę taki pozostanę – Przekorny ton znów uderzył w mrukliwe nuty. Tym razem skończyło się jednak tylko na tym, bo Kotarou zaraz wlepił wzrok w latarnię i wskazał na nią krótkim ruchem dłoni.
  – To też twój wymysł, czy wszyscy je ze sobą nosicie? W nieprzeniknionym mroku nocy jedna latarnia sprawia, że jesteś odsłonięty jak na talerzu.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Mógł rzecz jasna dalej się z nim kłócić. Zapytać czy wierzył w fakt, że szczęście będzie się go trzymać nieustannie. Szczerze bowiem w to wątpił, to miasto nigdy nie pozwalało, by ludzie chodzili nietknięci. Moment, gdy zaczynałeś się czuć bezpieczny, był tym w którym atakowało z największą siłą. Być może właśnie dlatego słowa Momobashiego niejako wzbudziły jego niepokój, nawet jeśli nijak nie dałoby się tego wyczytać ani z jego twarzy, ani głosu. Niezależnie od tego ilu nie zadawałby pytań, był pewien że brązowowłosy zawsze odwróci kota ogonem. I choć mógłby omamić innych ludzi słowami, w większości przypadków demony nie były nimi szczególnie zainteresowane. Darował więc sobie dalsze pogadanki, które i tak nie miały w tym momencie niczego osiągnąć. On uważał, że dzieciak postępował nierozsądnie. Momobashi z kolei znajdował dziesięć argumentów, które jego zdaniem miały uzasadnić ten głupi wypad. I kompletnie nie trafiały do Akuto z przeróżnych powodów.
  Przy zasadzie liczebności nie zamierzał się upierać. Tym razem nie zachował jednak milczenia, nawet jeśli jego wypowiedź nie była równie długa czy barwna.
  — To prawda — było jedynym, co otrzymał od niego w tym momencie brązowowłosy. Tuż przed tym, gdy mężczyzna wsłuchał się w jego dalsze słowa. Choć mogły się wydawać agresywne i zaczepne, nie należał do osób, które tak łatwo dawały się sprowokować. W jego sylwetce czy zachowaniu nie dało się odnotować nawet najmniejszej zmiany.
  — Nie zamierzam niczego zakładać. Dałem ci poradę bazując na własnych doświadczeniach, zrobisz z nią co zechcesz — jeśli chciał tak po prostu ją zanegować, niech tak będzie. Jeśli uważał, że sam spryt doprowadzi go gdzieś dalej, był to tylko i wyłącznie jego wybór. Dla Akuto stabilność była podstawą, lecz nie wykluczała pozostałych atrybutów, które wyrabiał w sobie skrzętnie latami.
  Nie odpowiedział na jego zaczepkę. Nawet nie spojrzał w jego stronę, cały czas skoncentrowany na drodze przed nimi, choć bez wątpienia słuchał i zapamiętywał każde wypowiedziane przez niego słowo. Nie do końca potrafił bowiem zrozumieć, czego właściwie od niego chciał.
  — Odważne stwierdzenie. Jak często uparcie chodzisz za innymi, by osiągnąć swój cel? Słyszę w końcu po twoich słowach, że zdążyłeś wyrobić w sobie przekonanie, że to inni będą się przed tobą kryć. Doprawdy sądzisz, że poświęcę część swojej cennej energii, by chować się przed żądnym dreszczyku emocji nastolatkiem? Mam na głowie dużo więcej obowiązków i nie rozumiem dlaczego miałbym dobrowolnie władować się w kolejny — nie był zresztą szczególnie zainteresowany zgłębianiem tego tematu. Jakiekolwiek motywy nie kierowałyby chłopakiem, nie był ich częścią. I nie zamierzał nią w danym momencie zostawać. Nic dziwnego, że przemilczał kolejną wypowiedź. Spokojne, niespieszne kroki nieustannie pokonywały miasto. Wiedział, że będzie musiał nieznacznie zboczyć z codziennego kursu i nieszczególnie mu się to uśmiechało.
  — Każdy stróż ma własną latarnię. Osobiście podejrzewam, że jest to forma spadku odziedziczonego po dawnych wierzeniach. Nie od dziś ludzie próbowali chronić swe domostwa czy obozy przed dzikimi zwierzętami, rozpalając ogień. Czy demony się go boją i zastanawiają się trzy razy zanim postanowią nas zaatakować? Być może. Jest to kolejna rzecz, którą bez wątpienia warto przetestować, choćby miała odstraszyć mniejsze jednostki. Poza tym mimo wieloletnich treningów, nigdy nie zyskamy zwierzęcych oczu, które przenikną przez ciemność. Oprócz światła znalazłem też dla niej inne zastosowanie. Przyjrzyj się uważniej — nie zamierzał podawać mu odpowiedzi na tacy, ale też bez wątpienia go nie zbywał.  Latarnia była doskonale widoczna pomimo lekkiego deszczu, nie miał więc nijak utrudnionego zadania i bez wątpienia mógł określić odpowiedź sam.


Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Każda odpowiedź tego człowieka była taka... wyważona. Wypowiadał się z chłodnym spokojem i nie reagował na żadne zaczepki, nie odpowiadał na uśmiechy, nie podchwytywał spojrzeń. Kompletnie nic, zero, null.
  Wypracowane przez lata opanowanie mimiki pozwoliło Kotarou zachować niezmienny wyraz twarzy. Nie zmieniało to jednak faktu, że w duchu zaciskał już zęby i marszczył brwi, bo coś było zdecydowanie nie tak.
  Każdy prędzej czy później pękał. Zazwyczaj jednak prędzej, bo wilk wiedział, jak podchodzić do ludzi. Co się stało tym razem? Dlaczego nie potrafił wydusić z nocnego wędrowca ani grama reakcji? I co ważniejsze – dlaczego w tym samym momencie wypełniała go złość i ekscytacja?
  Jeszcze chwila, a był gotów zacząć warczeć.
  — Będę szedł tak długo, aż nie osiągnę celu. Wierzę w instynkty i jeśli mówią, by obrać konkretną ścieżkę, to najwyraźniej tak musi być — Poruszył ramionami z lekkością niepasującą do powagi rozmowy. Wewnętrzne zwierzę szeptało, kusiło i naprowadzali na właściwą ścieżkę. On natomiast słuchał uważnie każdej z uwag. — Fakt, wyrobiłem podobne wrażenie. Głównie dlatego, że tak po prostu jest. Pewność siebie zbudowana na kłamstwie nie jest nic warta. Pogrążyłaby mnie, zanim zdążyłbym ją do końca wyszlifować. Sprawa przedstawia się jednak inaczej w przypadku faktów. Poza tym... Skoro nie zamierzasz się chować, to wyjdzie nam to na plus. Więc czasu na zdobywanie wiedzy i doświadczenia, a mniej na bezsensowną bieganinę — Klasnął bezgłośnie w dłonie, a usta wygiął usatysfakcjonowany wyraz.
  Może nawet powiedziałby więcej, gdyby stróż nie rozpoczął krótkiej opowieści.
  Kotarou słuchał go uważnie i jak raz w życiu jego pyska nie naznaczało nic poza szczerym zainteresowaniem. Był gotów przyznać, że opowieść wprawionego w fachu nocnego wędrowcy była równie ciekawa co prowadzenie z nim dysputy.
  Z lekko przechyloną na bok głową obserwował latarnię. W miarę możliwości nie przestudiował każdy jej cal, najdłużej skupiając uwagę na samym centrum, z którego biło nie tylko odbijane w złotych ślepiach światło, ale i subtelne ciepło.
  — Bo ogień to jasność, a jasność w zamyśle przegania wszystko, co złe, odgania mrok — Pokiwał głową bardziej do siebie, niż do mężczyzny. — Wygląda na to, że masz dużo błyskotliwych pomysłów. Nie ukrywam, że to dość imponujące. Posiadasz płynność nie tylko w ruchach, ale i w myśleniu. A zdawać by się mogło, że to miasto otumaniło większość mieszkających w nim ludzi.
  Poruszył się niezauważenie, tknięty nagłą refleksją. Z początku chciał postawić szybszy krok naprzód i pochwycić latarnię w dłonie — zawsze lubił badać obiekty zainteresowania nie tylko spojrzeniem, ale i dotykiem. Nie był do końca pewien, co go powstrzymało, ale szedł cały czas tym samym tempem, nie odstępując mężczyzny na krok. Może rzeczywiście wziął sobie do serca radę o posłuszeństwie? Cóż, wątpliwe.
  — Lusterko? — powiedział w końcu, kierując wzrok ku masce. — W pierwszej chwili pomyślałem, że chodzi o coś innego. Coś mi w niej nie pasowało i zauważyłem lusterko. Zakładam, że działa jak dodatkowa para oczu? Zobaczysz w nim to, czego nie dostrzegą twoje własne. Genialne — Szczere komplementy nieczęsto opuszczały usta Kotarou; sam był zdziwiony tym, jak gładko przyszło mu to tym razem.
  Zanim spostrzegł, dłoń miał już przytkniętą do ust; ziewnięcie zniknęło za jej wierzchem. Może rzeczywiście było odrobinę zbyt późno na długie wyprawy poza miasto. Na dodatek wszystkiego deszcz zawsze działał na niego uspokajająco, więc zmęczenie powoli dawało mu się we znaki. Mimo tego nie miał zamiaru się z nim obnosić, nie był przecież dzieckiem.
  — Jak to jest być stróżem? I jak ciężko nim zostać? — Nie zdradził powodów swoich pytań, po prostu je zadał. Zaczynał powoli rozumieć powody, dla których coś kazało mu pójść śladem nieznajomego mężczyzny.
  Od deszczu był już cały mokry i jednocześnie kompletnie tym faktem niewzruszony. Nawet nie zakodował, że temperatura dookoła spadła, w końcu wymuszając na nim tłumione kichnięcie.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Miał wrażenie, że każdy dzieciak musiał przejść przez swoją fazę buntu. Czas, gdy ufali tylko swojej podświadomości, uważali że ich ścieżka jest jedyną słuszną, a do błędów często nie przyznawali się nawet, gdy padali ofiarami ich skutków. Niektórzy z tego wyrastali. Inni pozostawali dziećmi przez całe życie.
  Pokora była bez wątpienia jedną z najtrudniejszych cech, do wyrobienia w sobie przez istoty ludzkie. Stanowiła bowiem zaprzeczenie ich wrodzonego egoizmu. Że to JA mam zawsze rację. JA wiem co dla mnie najlepsze. JA nigdy się nie mylę. Świat był pełen urodzonych liderów, którzy ścierali się ze sobą dzień w dzień. A na szczyt docierali wyłącznie nieliczni. Czas był najlepszym sędzią i to on bez wątpienia miał ujawnić, w której grupie znajdzie się Momobashi.
  — Zdobywaj wiedzę w domu, zamiast dokładać mi pracy — powtórzył krótko z tym samym nieugiętym spokojem co dotychczas. Kotarou mógł go wałkować godzinami, a i tak słowa opuszczające jego usta pozostałyby takie same. Był pewien swoich umiejętności, ale był też pewien, że obecność drugiej osoby zawsze działała rozpraszająco. Zwłaszcza, gdy był nim ktoś niewyszkolony.
   Zdarzało mu się patrolować miasto z innymi stróżami. Przez większość czasu unikał z nimi rozmów, skupiał się na swoim zadaniu i wykorzystywał fakt, że ktoś inny pilnuje jego pleców. Czy zawierzał im życie? Nie. Wierzył we własne umiejętności i czujność, nie cudze.
Przyjmował komplementy w milczeniu, z wyuczoną pokorą. Chłodny umysł zawsze skrzętnie je analizował i odrzucał na odpowiednią stronę. Niektóre były bowiem efektem zwyczajnej chęci pozostawienia po sobie śladu, zyskania jego przychylności, bądź pustej grzeczności. Z takimi komplementami spotykał się w większości na co dzień, wędrując ulicami Oguni. Były to wszystkie słowa mieszkańców każących pozdrowić mu brata, zachwalających jego schludny strój czy odnoszących się radości wynikającej z faktu, że ktoś podtrzymywał w tym mieście tradycję.
  Widział w ich oczach jak często wypowiadali podobne słowa, byle nie zachować ciszy. Nie wypadało w końcu minąć kogoś w milczeniu. Nawet jemu zdarzało się stosować tę taktykę z uprzejmości, wypowiadając zdania nieszkodliwe, lecz przyjemne dla cudzego ucha.
Słowa Momobashiego brzmiały jednak szczerze. I przede wszystkim udowadniały, że chłopak potrafił myśleć i miał w sobie choć odrobinę spostrzegawczości.
  — Dobrze — nie musiał mu nawet niczego tłumaczyć, sam szybko podał sobie odpowiedź na tacy. To zdecydowanie wszystko ułatwiało.
  — Ty mi odpowiedz. Dlaczego ktokolwiek twoim zdaniem chciałby zostać stróżem? — odpowiedział na pytania pytaniem. Jego oczy wyłącznie na ułamek sekundy poruszyły się w bok pod maską, gdy chłopak kichnął. Od hotelu dzieliła ich jeszcze daleka droga, a deszcz nasilał się z każdą minutą. Być może dlatego przekalkulował wszystko w głowie, ostatecznie zmieniając cel trasy.
   Przynajmniej chwilowo.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  – Zdobywaj wiedzę w domu, zamiast dokładać mi pracy.
  Dobrze, że ręce miał ukryte w kieszeniach, bo tym razem nie powstrzymał odruchu, który stulił dłonie w pięści. Nigdy nie lubił być traktowany jak głupie dziecko, a ten człowiek obchodził się z nim jak niedoświadczonym uczniakiem, któremu co chwila wytyka się błędy.
  – Nauka w domu nie równa się faktycznemu zdobywaniu wiedzy, nie w każdym przypadku. Co z doświadczeniem w praktyce? – dopytał, znów mrużąc oczy, ale tym razem już nie z zadowolenia. Dotychczasowa pewność siebie i arogancja zaczęły gdzieś znikać, a wilk musiał walczyć z całych sił, żeby nie pozwolić złości na obranie dowodzenia. Jakby nie patrzeć miał siedemnaście lat i wciąż nie wykorzenił wszystkich młodzieńczych odruchów.
  Zgrzytnął niepostrzeżenie zębami, wbijając wzrok w zalewaną falami deszczu drogę. Skupił uwagę na dudniących o glebę kroplach, na głębokim oddechu i na uspokojeniu rozbudzonych nerwów. Złość była mu nie na rękę. Uważał, że aż nazbyt dobrze odbierała zdolność chłodnej kalkulacji i przyćmiewała rozsądek, więc robił co mógł, by jej nie ulegać.
  W tej sytuacji ulewa okazała się niezastąpionym sprzymierzeńcem. Chłód biegnący przez organizm wraz z zimnymi strugami z nieba walczył z gorącymi nerwami lepiej niż jakikolwiek inny uspokajacz.
  Wziął głęboki oddech, aż płuca zakuły od nadmiaru powietrza. Wydech był powolny i przybrał formę białego kłębu pary. Po kilkunastu sekundach młody wilk wyglądał na nieco bardziej rozluźnionego.
  Pochwała – nawet jeśli ze względu na nijaki ton w ogóle na taką nie wyglądała – zabrzmiała zaskakująco dobrze. Jak do tej pory nocny wędrowca jedynie wytykał błędy i prawił kazania, więc nagłe słowo uznania podniosło złote ślepia znad ziemi, wbijając je w połyskującą od latarni maskę. Przechylił głowę na bok, wciąż nie do końca dowierzając własnym uszom.
  – Hm. Z poczucia obowiązku wobec ludzkości? – mruknął po dłuższej chwili. Coś mu jednak nie pasowało, w głowie kłębiły się wspomnienia, które próbował dogonić wszelkimi dostępnymi sposobami. Wiedział doskonale, że to nie jedyny powód, ale mówienie o tym nagłos wydawało się tak niewłaściwe, że aż fizycznie bolesne. – To jedna z opcji. Druga zakłada wrodzoną potrzebę niesienia pomocy, zapewnienia bezpieczeństwa, troskę nawet o tych, którzy na nią nie zasługują. Legendy głoszą, że zostało jeszcze trochę naturalnie dobrych ludzi – Próbował się zaśmiać i obrócić słowa w żart, ale zdołał jedynie wygiąć usta w marnej parodii uśmiechu.
  Zacisnął palce na trzymanej w kieszeni fotografii. Zaraz jednak zmazał obecny wyraz z piegowatego pyska.
  – Jaki jest twój powód? – spytał, chcąc nie tylko poznać skrawek historii tego człowieka, ale i odwrócić od siebie uwagę. Dotychczas podwinięte do łokci rękawy opuścił w dół, na powrót chowając ręce w kurtce. Zazwyczaj zimno niezbyt mu przeszkadzało, lecz gdy w grę wchodził jeszcze deszcz, sytuacja przedstawiała się nieco inaczej.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  — Doświadczenie w praktyce jest ważne, ale by odpowiednio je otrzymać, należy zbudować wcześniej fundamenty z teorii. Jedno nie istnieje bez drugiego. To nie jest temat, w którym warto przeć do przodu jak dzik, licząc że przebijesz się przez każde drzewo na twojej drodze. Pokora, Momobashi. Kontrola. I cierpliwość — czy Akuto zdawał sobie sprawę z tego, że doprowadza go do szału? Zapewne. Mało kto poddawał obecnie swoje dzieci podobnym treningom, które on przechodził już w dzieciństwie. I choć podczas okresu swojego buntu miał koło pięciu lat, a sceny zacierały się w jego pamięci, nadal pamiętał palące uczucie wzbierające w nim od środka. Uczucie, którego nie napotkał już od lat. Mógł się tylko domyślać, że u kogoś starszego było jeszcze bardziej duszące. W końcu dzieciom wybaczało się dość wiele. Nie próbowały trzymać emocji na wodzy, wypuszczały z siebie wszystko bez najmniejszego żalu czy przemyślenia. Dorosłym zawsze było ciężej. Z wielu powodów. I jeśli Momobashi nie byłby sobie w stanie poradzić z własnymi emocjami, tym bardziej nie zamierzał poświęcać mu swojego cennego czasu, którego i tak miał na rękach niezwykle mało.
  Szło mu jednak całkiem nieźle. Być może nawet gdzieś w głębi, Akuto odczuwał ledwo skrzące rozbawienie, widząc jak złotooki walczy z samym sobą. Nie towarzyszyło mu ono zbyt często, a już na pewno nigdy nie przebijało się na powierzchnię przez wszystkie zbudowane przez niego mury. Niepokonana forteca była czymś, co na co dzień przynosiło mu spokój ducha i poczucie stabilności, o której tak często wspominał. Nic dziwnego, że niejednokrotnie słyszał od brata, że w razie zarzucenia ścieżki stróża, z radością przyjęto by go w szeregi mnichów ich świątyni.
  Wysłuchał spokojnie wszystkiego co miał do powiedzenia. Chłopak był bystry. Pyskaty i nieokiełznany, ale bystry. Z pewnością zapunktował też u niego faktem, że nie próbował uparcie się z nim kłócić i narzekać jak gówniarz, że nie odpowiada na jego pytanie, lecz płynnie dostosowywał się do konwersacji. Być może zdążył się już domyślić, że był to jedyny sposób na wyciągnięcie czegokolwiek ze stróża.
  — Zapewne — zamilkł na dłuższą chwilę, przeprowadzając ich przez drewniany most. Deszcz przybrał na sile, na tyle by stopniowo ograniczać ich wizję. Nawet jego szata kleiła się do jego ciała w mało przyjemny sposób. Gdy przed obojgiem wyrysowała się wielka brama torii, zatrzymał się kłaniając nisko przed jej przekroczeniem.
  — Poczucie obowiązku, wrodzone lub nabyte. Potrzeba niesienia pomocy, podlegająca pod te same zasady, tak jak cała reszta. Pomagamy innym dlatego, że chcemy czy dlatego, że wychowano nas w przekonaniu, że to słuszna ścieżka? Niektórzy zostają stróżami, by wyzwolić się z ubóstwa. W końcu rody pełnią rolę ich zwierzchników i nie pozwolą im głodować. Inni robią to dla sławy i zwiększenia statusu, głębszy powód pozostaje jednak ten sam. Mieliśmy też kilku szaleńców, którzy odnajdywali siebie w agresji i morderstwie. Ich ujście wściekłości skierowane przeciwko yokai bez wątpienia było dużo bezpieczniejsze niż puszczanie ich wolno między ludzi, lecz koniec końców nigdy nie kończyło się zbyt dobrze. Jeszcze inni chcieli zapewnić sobie w ten sposób swego rodzaju nietykalność przed rytuałami, o których każdy z nas słyszał, lecz nikt nie mówi głośno — świątynia Koyasuryo wyłaniała się powoli z każdym krokiem zza mgły spowijającej miasto i utrudniającego wizję deszczu. Stróż poprowadził go jednak nie ku głównemu budynkowi, lecz jednemu z bocznych.
  — Jaki zatem jest mój powód? — zakończył własną odpowiedź z pomocą pytania, być może skrywając prawidłową wśród wcześniejszych słów. A może nie podał jej wcale. Zgasił latarnię i odstawił ją powoli na drewniane panele po swojej lewej, nim wszedł do środka kierując się ku jednemu z pomieszczeń. Mógł jedynie liczyć na to, że Momobashi wiedział jak się zachować i podąży za nim, nie robiąc zbędnego hałasu. Pora była późna, a w budynku panowała względna cisza przerywana uderzeniami deszczu o dach. Pokój, do którego wszedł był praktycznie pusty, co dodatkowo zwiększało poczucie jego przestrzenności. Jedynymi meblami, jakie w nim widniały była szafa i ustawiony na środku stolik wraz z ułożonymi na ziemi poduszkami. Żadnych zdjęć. Żadnych ozdób.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Przez jedną krótką chwilę chciał odpowiedzieć. Chciał wytknąć, że nie jest żadnym cholernym dzikiem, używając do tego tonu równie chłodnego co ten, którym posługiwał się sam stróż. Był wilkiem i przez pierwsze kilka chwil walczył z samym sobą, żeby nie powiedzieć tego na głos.
  Nie mów, pokaż.
  Rozbrzmiałe w głowie słowa i znajoma barwa głosu oblały go zimnym wiadrem wody. Uspokoił się w ledwie ułamek sekundy, rozluźnił każdy napięty mięsień, zrezygnował z wyzywającego spojrzenia. Całe nagromadzone nerwy uleciały wraz z wydychanym powietrzem.
  Ostateczne nie powiedział ani słowa. Zamiast tego skinął powoli głową, bo rozumiał aż za dobrze i w końcu postanowił posłuchać. Było mu z tym dziwnie i jakoś nieswojo, ale przełknął dumę.
  Most był dla niego kolejnym wyzwaniem. Nie z żadnego poważnego powodu, a kolejnej głupiej drobnostki. Nie znosił zostawać w tyle i patrzeć na cudze plecy przed sobą. Nie bez problemu zwolnił nieco kroku, by przepuścić stróżka przodem. Nie znał jednak drogi, bo ta, którą właśnie szli, zdecydowanie nie prowadziła do miasta. Nierozsądnym byłoby obnosić się z wysokim ego i iść naprzód w nieznanym kierunku.
  Wielka brama wychynęła zza gromadzonej ponad ziemią mgły. Kotarou słuchał uważnie swojego rozmówcy i rozglądał się na boki, wyłapując z otoczenia każdy co bardziej charakterystyczny element.
  Zaintrygowało go pytanie, choć nie od razu udzielił odpowiedzi. Kilka dobrych zbierał odpowiednie słowa, przy okazji pozwalając się naprowadzić na odpowiednią trasę.
  – Koyasuryo, co? – mruknął nagle, obserwując powoli znikający za barierą mgły główny budynek. Wszystko wskazywało na to, że jedną drobną kwestię mieli już za sobą; każdy wiedział, kim jest ten drugi. A przynajmniej z zewnątrz.
  Przed wejściem do budynku potrząsnął lekko głową, pozbywając się z włosów nadmiaru wody. Kosmyki pod wpływem wilgoci zaczynały się powoli kręcić; wplótł palce w brązowe pasma i odgarnął grzywkę z oczu. W korytarzu i później w pokoju zachowywał się nadzwyczaj cicho. Wciąż nic nie mówił, a i kroki stawiał ostrożniej, coby przypadkiem nie natrafić na skrzypiącą deskę.
  Pokój był tak prosty, jak tylko się dało i Kotarou nie mógł powiedzieć, że spodziewał się czegokolwiek innego. Stanął niedaleko wejścia, jak raz w życiu nie wiedząc, co powinien ze sobą zrobić. Zwykle nie miał problemu ze znalezieniem sobie miejsca, ale tym razem? Coś było nie tak, wszystko było inaczej niż trzeba.
  – Po namyśle muszę przyznać, że nie mam pojęcia, co tobą kierowało – W końcu się odezwał. Początkowo wbity w podłogę wzrok uniósł się na mężczyznę. – Na pewno nie robisz tego dla pieniędzy, to mogę już potwierdzić. Nie sprawiasz też wrażenia kogoś, kto szuka w stróżowaniu sposobu na nudę. O co więc może chodzić? Jeśli miałbym obstawiać, to wybrałbym jedną z kilku opcji... Pierwsza z nich zakłada, że jest ktoś jeszcze. Lub był. Ktoś, kto przed laty wywarł na tobie duże wrażenie i postanowiłeś iść tą samą ścieżką. Druga dotyczy rodziny. Ot przeznaczenie, którego niektóre dzieciaki z wielkich rodów zwyczajnie nie mogą albo nie chcą zmienić. Według trzeciej opcji należysz do tego nielicznego grona legendarnych ludzi o dobrym sercu – na koniec zaśmiał się z jakąś dziwną lekkością. Zachowywał się cicho i subtelnie, mając na uwadze późną porę i miejsce, w jakim się znalazł.
  Czym prędzej uniósł dłoń do ust, tłumiąc kolejne kichnięcie.
  – Nie znam cię, więc nie jestem w stanie powiedzieć który scenariusz jest najbardziej zgodny z prawdą. Albo czy w ogóle którykolwiek o nią zahacza, może z niczym nie trafiłem – wzruszył ramionami.
  Usiadł powoli na podłodze; miejsce znalazł gdzieś z boku przy ścianie, nie chcąc naruszać gościnności gospodarza. – Pójdę do domu, jak tylko trochę przestanie padać. Nie musisz mnie dalej odprowadzać, stąd sobie poradzę – Z cichym pomrukiem oparł policzek na ramieniu. Wcześniejszy entuzjazm zaczął powoli ulatywać. Może wzniósł się w powietrze razem z mgłą i przepadł bezpowrotnie w mroku nocy?

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Nie odpowiedział na jego słowa. Nie było takiej potrzeby, w końcu sam bezbłędnie poznał miejsce, w którym się znaleźli. Nie żeby było w tym coś szczególnie dziwnego. Chyba każdy mieszkaniec miasta znał kilka najważniejszych w nim punktów. Świątynie i hotel bez wątpienia do nich przynależały, a rodów będących u władzy po prostu nie dało się nie znać.
  Gdy znaleźli się w pokoju, stróż podszedł do szafy otwierając jedno z jej skrzydeł. W środku co zaskakujące, dało się dostrzec nie ubrania, a tylko i wyłącznie zwinięte futony, co dość szybko zdawało się wytłumaczyć dlaczego było tu aż tak pusto.
  Znajdowali się w pokoju gościnnym.
  Nawet jeśli Akuto wydawał się być bezbarwną postacią, nie był aż tak pozbawiony jakichkolwiek zainteresowań. Zsunął z głowy obszerny kaptur odsłaniając krótko ścięte, czarne włosy które po dłuższym czasie pod materiałem przyklapły nieznacznie na boki. Wystarczyło przeczesać je raz palcami, by powróciły do swojej naturalnej, bardziej spiczastej formy. W końcu rozpiął szatę i odwiesił ją na drzwi szafy.
  — Usiądź — rzucił nie obracając się nawet w jego kierunku. Doskonale słyszał, że chłopak nadal tkwił sztywno w miejscu, najwyraźniej nie wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu, w pokoju nie było co podziwiać. Ostatecznie ściągnął z twarzy i lisią maskę, którą odłożył na stolik. Proste czarne spodnie i podkoszulek pod spodem nadawały mu tak nudnego i praktycznego wyglądu, że było to na swój sposób przerażające. Jedynym urozmaiceniem był przytwierdzony do szlufki spodni woreczek i saya z wetkniętym w nią sztyletem z drugiej strony. Roztarł palcami czubek nosa, nim zwrócił się i ruszył w jego stronę.
  — Pozostawię cię samego z tym otwartym scenariuszem — podniósł rękę, kładąc krótko dłoń na jego mokrych włosach, które zmierzwił w niekontrolowanym odruchu, nawet nie patrząc w jego stronę — zaczekaj tu.
Opuścił pomieszczenie, praktycznie nie odpowiadając na żadne z jego słów. Minęło kilka długich minut, nim na nowo stanął w drzwiach, przebrany w praktycznie identyczne, ale bez wątpienia suche ubrania.  Postawił na stoliku tacę z zaparzoną herbatą jaśminową i dwoma czarkami, zaraz rzucając mu na głowę miękki, biały ręcznik.
  — Wytrzyj się. Możesz się też przebrać, lepsze to niż siedzenie w mokrych ubraniach — położył na ziemi obok niego ocieplane kimono. Mogło być na niego nieco za duże, ale zawsze mógł zawinąć rękawy do góry, czyż nie? Usiadł naprzeciwko przecierając palcem cienie pod oczami, które już od dłuższego czasu zdawały się nie opuszczać jego kamiennej twarzy.
  — Przeczekamy nieco deszcz i odprowadzę cię do domu. Do świtu jeszcze daleko — i w ten prosty sposób zanegował jego poprzednią wypowiedź. Nalał herbaty do obu czarek przesuwając jedną z nich w jego stronę, drugą z nich otaczając palcami prawej ręki.
  — Jak myślisz, Momobashi. Dlaczego rody wymyśliły stróży? — zapytał spokojnie, wpatrując się beznamiętnie w napar, mieszając go kilkakrotnie w naczyniu delikatnymi ruchami.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Siedząc na podłodze spoglądał głównie ku stróżowi. Nie tylko dlatego, że w pokoju nie było niczego innego do oglądania; wciąż był zaintrygowany i tylko czekał, aż mężczyzna odsłoni kolejny skrawek siebie, swojego charakteru, swojego życia.
  Przyglądał się odkładanemu na bok płaszczowi, ciemnym ubraniem, na których widok zaśmiał się w duchu i wilgotnej od deszczu fryzurze. Zawsze lubił badać nowości rękoma, więc nie był ani trochę zdziwiony, czując potrzebę zmierzwienia tych ciemnych kosmyków w palcach. Mimo tego nawet nie drgnął, z niecierpliwością oczekując na punkt kulminacyjny – tę nieszczęsną maskę i skrywaną pod nią twarz. Nie był zawiedziony, gdy nareszcie wpadła w pole widzenia. Bardzo subtelny uśmiech, który nie wiadomo kiedy wykwitł na ustach, ukrył za mokrym rękawem kurtki.
  – Tak coś czułem, że nie dostanę od ciebie zbyt łatwych odpowiedzi – Chciał mówić dalej. Już nawet otwierał usta, ale głos ugrzązł mu w gardle tak niespodziewanie, że przez chwilę przed oczami majaczyła wizja utraconej mowy. Nagłe uczucie cudzej dłoni spoczywającej na głowie sprawiło, że rozszerzył oczy w szczerym zaskoczeniu i przestał oddychać.
  Nawet nie śmiał przypuszczać, że opanowany stróż zdobędzie się na podobny gest. Nie podejrzewał równie, że coś tak głupiego i drobnego aż tak wytrąci go z rytmu. Dlaczego był w aż tak wielkim szoku i dlaczego cały chłód deszczu trawiący organizm gdzieś przepadł?
  Może i lepiej, że został na chwilę sam. Wsparł czoło na przedramieniu i myślał. Problem w tym, że nie zdążył chwycić żadnej z rozszalałych myśli, a stróż już wchodził z powrotem do środka. Jak długo go nie było? A może w ogóle nie wyszedł?
  W momencie, gdy Kotarou podnosił głowę, biała tkanina przesłoniła mu oczu. Zamrugał zdezorientowany, moment później zsuwając ręcznik odrobinę w tył, by wilcze ślepia mogły wychynąć zza tkaniny i skonfrontować twarz mężczyzny. Podziękował krótkim ruchem głowy, zaraz zabierając się za wycieranie kosmyków. Matka zawsze zwracała mu uwagę, by nie chodził nigdzie z mokrymi włosami, bo nabawi się choroby. Zwykle zbywał ją kilkoma uspokajającymi słowami, lecz dziś było inaczej, a pani Momobashi siedziała spokojnie w hotelu.
  – Co, jeśli będzie tak lało całą noc? – zaśmiał się subtelnie ani na chwilę nie zsuwając ręcznika z głowy; najwyraźniej postanowił na jakiś czas pozostawić tkaninę w jednym miejscu. Kątem oka zerknął na przyniesione kimono. Kusiło i wyglądało na ciepłe, ale nie mógł – a może nie chciał? – sobie na nie pozwolić. – Dziękuję, nie chciałbym nadwyrężać twojej gościnności – W parę z uprzejmą odmową poszło grzeczne pochylenie głowy.
  Herbaty natomiast odmawiać nie miał zamiaru. Ułożył czarkę w dłoni, grzejąc od niej wyziębioną skórę. Już myślał, że Koyasuryo niczym go nie zaskoczy, a tu proszę, kolejne pytanie. I tym razem niesprowokowane żadnymi słowami chłopaka.
  Mruknął w zastanowieniu, podciągając pod pierś kolano, na którym wsparł podbródek.
  – Teoria zakłada, że dla bezpieczeństwa ludzi. Jestem w stanie w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że pozycji stróża nie wymyślono wczoraj. Pierwotnie rzeczywiście mogło chodzić tylko o ochronę, o zapewnienie godnych do życia warunków i ocalenie jak największej liczby dusz. Problem w tym, że czas zaciera niektóre intencje. Przywódcy się zmieniają, jedni zastępują drugich, a kolejni zastępują stare ambicje nowymi. Nawet jeśli kiedyś chodziło o drobiu wspólnoty, teraz może liczyć się coś zupełnie innego – Upił odrobinę herbaty, zaraz odstawiając czarkę na miejsce, by zobaczyć ze sobą dłonie i rozetrzeć jedną o drugą; siedząc niemal w bezruchu było znacznie chłodniej, niż gdy maszerowali przez las. – Rozgłos jest czynnikiem popychającym naprzód. Każdy lubi czuć się jak bohater, większość chce być opiewana w opowieściach. Właśnie dlatego mówiłem, że naturalnie bezinteresownych osób została garstka, której równie dobrze można by było nadać miano legendarnej. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w każdym drzemie dobro i wtedy naprawdę byłem gotowy w to uwierzyć. Teraz chce mi się śmiać na samą myśl o tym – Odwrócił wzrok gdzieś na bok, jakby spojrzenie na pustą ścianę miało powstrzymać wyobraźnię przed kreowaniem spojrzenia.
  Te kilka lat wstecz był w stanie uważać, że sam miał w sobie krztę tego dobra.
  – Dlaczego wziąłeś mnie pod swój dach, skoro początkowa obstawałeś przy zdaniu, że nie chcesz dokładać sobie obowiązków? Mogłeś od razu odstawić mnie pod hotel i mieć spokój przez następne kilka czy kilkanaście dni. A jednak siedzę teraz tutaj – W końcu wrócił wzrokiem do twarzy siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Przyglądał się temu niewzruszonemu obliczu i ciemnym tęczówkom w skupieniu, ale ani w jednym, ani w drugim nie znalazł odpowiedzi, których akurat szukał.
  Odetchnął głębiej, przecierając twarz piegowate lico wierzchem dłoni. Zaczynał odczuwać pierwsze ślady zmęczenia.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Obrócił głowę, spoglądając w kierunku wejścia. Tkwił tak obrócony przez dłuższy czas, być może koncentrując się na bliżej nieokreślonej myśli, a być może nasłuchując odgłosów deszczu.
  — Wątpię. Jeszcze nie pora — odpowiedział spokojnie przerywając wcześniejszą kontemplację i unosząc czarkę z naparem ku górze.
  — Jeśli się jednak utrzyma, weźmiemy parasole i będziemy liczyć na to, że nie zainteresuje się nimi żaden Amefuri kozo — stwierdził spokojnie, patrząc na niego kątem oka, mimo że ledwo w ogóle zwrócił głowę w jego kierunku — jeśli nie chcesz go ubierać, po prostu przerzuć je przez ramiona. Ogrzeje cię zamiast płaszcza, gdy będziemy wracać. Odbiorę je w wolnej chwili.
Upił w końcu kilka łyków herbaty, nim odstawił czarkę z powrotem na stolik, tłumiąc ciche stuknięcie z pomocą małego palca. Wysłuchał wszystkich jego teorii, standardowo mu nie przerywając. Nigdy nie miał tendencji do przekrzykiwania się z innymi. Jeśli nie byli zainteresowani usłyszeniem co ma do powiedzenia, mogli go po prostu przegadać. Podobne zachowanie było sygnałem, że i tak nie miał ochoty z nimi rozmawiać. Dzieciak potrafił jednak zarówno mówić, jak i słuchać. Oparł łokieć o stół, podpierając twarz dłonią, nawet na chwilę nie odrywając od niego wzroku. Nawet gdy skończył mówić, jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niego w ciszy, zupełnie jakby chciał mu dać kilka sekund na dojście do siebie po dość gorzkich słowach jak na kogoś tak młodego.
  — Chcesz znać moją opinię? — pytanie było bardziej retoryczne, biorąc pod uwagę fakt, że mężczyzna zaraz się wyprostował, zakładając ręce na klatce piersiowej.
  — Stróże nie zostali powołani dla bezpieczeństwa ludzi, lecz dla poczucia bezpieczeństwa. Czy zabicie yokai zmniejszy ich liczebność, bądź sprawi że dadzą mieszkańcom na jakiś czas spokój? Szczerze w to wątpię. Czy gdyby wszyscy po prostu przestrzegali godziny policyjnej, nadal byliby atakowani przez demony, które polują na samotnych wędrowców? Czy zmieniłyby swoje nawyki? To wyłącznie teoria niepoparta żadnymi dowodami, ale szczerze w to wątpię. Yokai działają według pewnych schematów, mniej lub bardziej nieregularnych, ale jednak schematów. Bekataro nie zaczną nagle kraść diamentów zamiast jedzenia, a Dorotabo nie staną się topielcami. Nie wiem jak powstały yokai, być może były efektem skumulowanej negatywnej energii, może istniały jeszcze przed nami, a może powstały na skutek opowieści mających być przestrogą przed różnymi zachowaniami, ostatecznie przyjmując cielesną formę. Nie wychodź z domu po zmroku, nie marnuj jedzenia, nie chodź sam na bagna, nie zapuszczaj się w ciemne zaułki, nie oceniaj innych po wyglądzie, nie rozmawiaj z obcymi — wyliczał coraz to kolejne punkty, ponownie dając mu krótką chwilę na przetrawienie - tym razem - wypowiedzianych przez niego słów. Bez wątpienia nie skończył jednak mówić i zaraz ponownie podjął temat.
  — Ludzie żyli w strachu. Bali się, że któryś z demonów wędrujących po ulicach zawita jednak do ich domu i ściągnie na nich nieszczęście. Wtedy nagle pojawia się wieść, że rody osobiście zajęły się selekcją i treningiem najlepszych jednostek, by wypuścić na ulice ich obrońców. Stróży. Stróży z latarniami odstraszającymi złe demony. Czy sama latarnia wystarczy by je odstraszyć? Oczywiście, że nie. Ale dla większości nie ma to już najmniejszego znaczenia, śpią spokojnie bo ktoś jest gotów oddać swoje życie w obronie miasta i może się mierzyć z yokai jak równy z równym. Wszystko inne przestaje ich interesować. Przypadki opętań nie spadają do zera, ale tu z pomocą przychodzą mnisi. Egzorcyzmy pozwalające odegnać złe duchy, rytuały oczyszczenia i pomocne maści. Czy to znaczy, że nikt nie umiera bądź jesteśmy bezpieczni? Nie. Nadal mamy do czynienia z ich ingerencją. Zmuszają ludzi do samobójstw czy morderstw. Ale nikt nie panikuje, bo to pojedyncze przypadki. Najwidoczniej byli słabi. Nie zginęli w końcu w fizycznej walce, yokai zaatakował ich umysł — podniósł jedną z rąk dotykając swojej skroni palcem wskazującym — a oni są przecież silni. Nic ich nie złamie.
Opuścił powoli dłoń, ponowie zakładając je na klatce piersiowej. Mimo tych drobnych ruchów, nawet na chwilę nie odrywał wzroku od brązowowłosego.
  — To właśnie moje zdanie. Reszta którą podałeś jest jak najbardziej słuszna, lecz wydaje mi się bardziej skutkiem tej pojedynczej decyzji niż jej przyczyną. Choć mogę się mylić — dodał ze spokojem, przymykając na chwilę powieki. Dawno nie miał chwili oddechu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie może spędzić tu zbyt wiele czasu, postanowił jednak wykorzystać go jak najlepiej.
  — Nic się w tym temacie nie zmieniło. Nie znaczy to jednak, że jestem na tyle okrutny, by targać przemarzniętego dzieciaka przez całe miasto w deszczu — jak widać nawet tak drobne gesty jak jego kichnięcia, nie uchodziły uwadze mężczyzny. Dolał herbaty zarówno do swojej, jak i jego czarki, odstawiając porcelanowy czajnik z powrotem na stolik.
  — Dopij resztę herbaty, musimy zaraz ruszać. Mamy przed sobą wcale nie tak krótką drogę — zwłaszcza po zmroku, gdy lepiej było omijać niektóre miejsca.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  – Niewykonalne.
  Ręce mu opadły.
  – Nawet tego nie przemyślałeś... Odpowiedziałeś w sekundę. Może jeszcze szybciej – wytknął z teatralnym żalem. Mimo próby nadania sytuacji żartobliwych tonów czuł się odrobinę zawiedziony. Nigdy przecież nie ulegał chwili. Zapadająca decyzja zawsze była u niego ostateczna, nie wspominając już o tym, że nie znosił przedwcześnie rezygnować. Jedno postanowienie było trwałe, wykonywał je od początku do końca. Jednocześnie wiedział, że nie było prawa, które pozwoliłoby mu się złościć.
  Idący tuż obok mężczyzna wyznawał swoje własne, twarde zasady. Wychowano go w całkiem innej wierze niż młodego wilka i nawet jeśli dla nastolatka coś mogło być oczywiste i jasne, to dla rozmówcy już nie musiało. Poza tym... Nie znali się praktycznie wcale; jeden mógł uznawać drugiego za kapryśnego gówniarza i wcale nie mieć racji. Zasada działała oczywiście w obie strony, więc Kotarou zrezygnował z buntu po chwili chłodnej kalkulacji.
  – Jeszcze zmienisz zdanie, obiecuję – mruknął tylko. Początkowo chciał wyskoczyć z pytaniami i naręczem argumentów, jak to miał w zwyczaju. Zdążył już jednak zauważyć, że ten sposób nie wywoływał na Koyasuryo żadnego efektu. A ich brak był z kolei nie na rękę dla samego nastolatka. Postawił więc na kilka prostych słów niezaowalonych żadną arogancją, żadnym nadmiarem pewności, a jedynie spokojem.
  Przyglądał się spowitemu mgłą otoczeniu. Ulewa znacznie zelżała, a większość ciężkich od deszczu chmur gdzieś uciekła. Był jakiś środek nocy, choć Kotarou nie potrafił dokładnie określić godziny. Wiedział tylko, że matka nie będzie zadowolona, jeśli przyłapie go na wchodzeniu do domu o takiej porze. Rola menadżerki sprawiała, że pani domu rzadko chodziła spać o wczesnej porze i zdecydowanie nie byłaby skłonna do pojednania nawet mimo argumentu o towarzystwie stróża.
Oczy rozbłysły mu na nowo, gdy usłyszał o istnieniu drugiej maski. W dodatku z motywem, o którym myślał ledwie chwilę temu.
  – Niewątpliwie – zaśmiał się krótko pod nosem. – Teraz, jak już zdradziłeś jej istnienie, chciałbym ją kiedyś zobaczyć – Już ta obecna przypadła mi do gustu, więc co tu mówić o takiej, która jeszcze bardziej trafiała w jego gusta?
  – Kiedyś bardzo chciałem własnego psa – zaczął niespodziewanie, odrywając wzrok od nocnego wędrowcy. – Szkoda, że to raczej kiepska opcja biorąc pod uwagę hotel. Rodzice zaczynali się krzywić na każde wspomnienie o zwierzaku, więc po czasie rozmowy przestały mieć jakikolwiek sens – Poruszył krótko ramionami. Pies w połączeniu z hotelem rzeczywiście był wysokim progiem do przeskoczenia, ale nie niewykonalnym. Tak przynajmniej twierdził sam Kotarou, ale rodzice nigdy nie chcieli słuchać, a bracia nie spieszyli z pomocą, zbyt zajęci własnymi sprawami.
  – Poza tym... – urwał niespodziewanie, marszcząc śmiesznie nos i ściągając brwi ku sobie. Nie, nieważne. – Poza tym uważają mnie za nieodpowiedzialnego, bo czasami ładuję się w kłopoty. Cóż, chyba sam jestem sobie winny – Delikatny śmiech wieńczący wypowiedź świadczył o tym, że wypowiedziane słowa nie były tymi, o których dzieciak myślał pierwotnie.
  Już bez udziału świadomości palce nieco mocniej ścisnęły rączkę parasolki.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Nadzieja... tak, nadzieja byłaby tu zapewne całkiem niezłym słowem. Jej podtrzymywanie mogło robić cuda. Ludzie zawsze chcieli w coś wierzyć, dlatego wymyślali tyle... wszystkiego. Całe niezwykle skomplikowane wierzenia wypełnione barwnymi postaciami, które często brzmiały w tak absolutnie odrealniony sposób. Reprezentowały konkretny zestaw cech, bądź zachowań, które były pożądane - bądź wbrew przeciwnie. Sięgnął dłonią po czarkę, upijając drobny łyk herbaty.
  — Ciężko stwierdzić — zaczął dwoma prostymi słowami, wzdychając cicho by zaraz znów podnieść na niego niewzruszony — to nie jest temat, w którym można coś jasno określić. Czy nasza praca ma w ogóle jakikolwiek wpływ? Nie wiem. Gdy wypuszcza się żołnierzy na wojnę, ich oddanie ma wiele namacalnych dowodów. Choćby w postaci rozkładających się trupów. Jesteś w stanie wyrżnąć całe miasteczko i wiesz, że faktycznie doprowadziłeś do jego opustoszenia. My nie mamy tego komfortu. Mierzymy się z czymś niewyjaśnionym. Nie wiemy skąd wzięła się klątwa, ani jak dokładnie działają yokai. Czy zabijając Teke Teke zmniejszasz ich szeregi, czy doprowadzasz do resetu? Jeśli zaatakuje cię dwa razy z rzędu czy jest to ten sam duch, a może zupełnie inny? Czy robimy to w ogóle poprawnie? Gdyby ich szeregi miały ograniczoną liczbę, nasze akcje miałyby jakikolwiek sens. W Oguni jest dziesięć podobnych duchów, zabiliśmy dwa, osiągnęły spokój, zatem zostało osiem. Ale my nie wiemy nic. Prawda jest taka, że jedynymi, którzy z całą pewnością umierają, jesteśmy my sami.
Bezgłośnie odstawione na stół naczynie, nie ściągnęło wzroku Akuto, który nadal w pełni skupiał go na siedzącym przed nim chłopaku.
  — Czy jest to zatem samobójcza misja? A może po prostu wyjątkowo beznadziejna wojna, w której i tak z góry jesteśmy skazani na przegraną. Może wychodzi też na jedno i to samo? Być może kiedyś nastąpi przełom, który udowodni mi że się mylę. Być może nawet tego nie dożyję — spokojne wypowiedzi średnio pasowały do wypowiadanych przez niego słów. Albo wręcz przeciwnie? Wyglądało na to, że stróż całkowicie pogodził się z losem, z którym przyszło mu się zmierzyć. Nawet jeśli słowa wskazywały, że nie podążał za nim aż tak ślepo jak mogłoby się wydawać.
  — Odpowiadając na twoje pytanie, myślę że każdy z nas ma z tego co innego. Pieniądze, status, poczucie własnej siły, wypełnienie obowiązku przekazanego przez rodzinę, sprostanie ich oczekiwaniom, zasłużenie na ich pochwały i podziw, nie zdziwiłbym się gdyby niektórzy wykorzystywali to jako metodę na podryw, bądź wręcz przeciwnie - próbę ucieczki od ożenku. Ilu ludzi, tyle powodów. Każdy zawsze usprawiedliwi swoje wybory i znajdzie dla nich zadośćuczynienie. A fakt, że stawiają na szali swoje życie, z reguły pozwala im żądać więcej — wzrok jeszcze przez chwilę skoncentrowany na Kotarou, powoli przesunął się ku wyjściu, gdy Akuto ponownie zaczął nasłuchiwać. Deszcz zdawał się uspokoić, choć nie był w stanie stwierdzić czy nie zmienił się po prostu w mżawkę. Było to bez wątpienia dużo lepsze niż wcześniejsza ulewa. Obrócił nieznacznie głowę w jego stronę, gdy jego telefon znalazł się tuż obok niego.   Skupił na nim wzrok z wyraźnym zastanowieniem.
  — Nie jesteś mi nic winien. Jeśli chcesz mi się odwdzięczyć, przestań chodzić nocą i dokładać nam pracy — beznamiętne słowa w uszach większości zawsze brzmiały jak odmowa. A jednak jego dłonie ujęły urządzenie, wstukując w nie ciąg cyfr, tuż przed odsuwając go w jego stronę — jest dużo więcej ciekawych zajęć, którym możesz się oddać, Momobashi.
  Wstał z miejsca, zgarniając ze stolika lisią maskę i założył ją ponownie na twarz, nim podszedł do swojego płaszcza, wkładając go pojedynczym płynnym ruchem. Naciągnął kaptur, nim opuścił pomieszczenie nie patrząc w jego kierunku. Deszcz rzeczywiście zdawał się zelżeć. Mimo to przy wyjściu zgarnął z szafy jeden z parasoli, wręczając go chłopakowi.
  Kucnął przed latarnią, gdy jedna z jego rąk zniknęła pod płaszczem. Chwilę później błysnęła w niej całkowicie nowa świeca i zapalniczka, gdy rozpalił na nowo błękitny płomień. Wyjaśniło się zatem co trzymał w woreczku.
  — Ruszajmy.


Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

FUCK IT, I’MMA MAKE ’EM ALL BLEED

  – Jesteś naprawdę dziwnym człowiekiem – odezwał się po dłuższej chwili ciszy. – Sprawiasz wrażenie twardego tradycjonalisty. Wypowiadasz się też w sposób, który nakierowuje myślenie na jeden konkretny tor, by później mimo brzmiących na odmowę słów zrobić coś całkiem innego – Zerknął porozumiewawczo na telefon. Nie chciał przyznać tego na głos, ale wizja odejścia z tego miejsca bez numeru stróża wydawała się... Nieswoja. Porwał więc urządzenie, gdy tylko stróż odstawił je z powrotem na stolik. Dla pewności zajrzał nawet w listę kontaktów i odszukał nową pozycję.
  Sam nie wiedział, po co to wszystko, ale skoro mięśnie działały bez interwencji mózgu, to najwyraźniej był w tym jakiś ważny cel.
  Wysłał kontrolną wiadomość bez żadnej konkretnej treści, żeby któregoś dnia stróż nie zablokował serii sms'ów z myślą, że ktoś przypadkiem podłapał jego numer.
  – Dobrze, już dobrze. Obiecuję nie wchodzić do ponurego lasu w środku nocy – mruknął pod nosem, bardzo delikatnie nadymając policzki w wyrazie naburmuszenia. Nie byłby sobą, gdyby nie znalazł drobnego kruczka w poleceniu.
  – Znam jedno takie zajęcie – rzucił po chwili, podnosząc kurtkę z podłogi. Przerzucił ją przez ramię i ruszył w ślad za mężczyzną, cały czas stawiając kroki na tyle ostrożnie, by żadna z luźniejszych desek nie wydała nawet najmniejszego dźwięku.
  Za parasolkę złapał dość zdziwiony, zaraz jednak skinął głową w podzięce. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio doświadczył tylu miłych gestów jednego dnia. I nawet jeśli chciał być wobec nich podejrzliwy, to wystarczyło jedno spojrzenie w kierunku Koyasuryo, by zrozumieć, że za pomocą nie kryło się drugie dno, nie było żadnego haczyka, zero oczekiwań na jakikolwiek zwrot.
  – Szkolenie na stróża pod wprawnym okiem jest jednym z nich – Posłał mężczyźnie przekorny uśmiech. Postępując krok naprzód, rozłożył parasol; przez chwilę oceniał jego wielkość, a gdy na piegowate lico wpłynął wyraz satysfakcji, młody wilk zbliżył się do nocnego wędrowcy na tyle, by i jego uchronić przed atakiem spadających z nieba kropel. Wzrost czarnowłosego zmusił go do trzymania parasola dość wysoko, ale nie wyglądał na przejętego. W zasadzie ślady zadowolenia ani na chwilę nie znikały mu z pyska.
  – Tak jest, panie władzo – zasalutował entuzjastycznie; sam nie wiedział, skąd ta nagła poprawa nastroju. Wieczór był coraz chłodniejszy, przemoczone ubrania doprowadzały ciało do lekkiego dygotania, a nos drapał od nadchodzącego kichnięcia, więc naprawdę nie rozumiał obecnego stanu.
  Na razie nie chciał się nad tym zastanawiać, więc znów zerknął na lisią maskę.
  – Zrobiłeś ją własnoręcznie? – dopytał, powoli knując nad własną wersją. Spodobał mu się nie tylko sam przedmiot, ale i cała jego idea. Już teraz nie mógł doczekać się momentu, w którym mógłby pokazać własny wyrób stróżowi. Dokładnie sekundę później uderzyła go myśl, że przecież i tak uzyska w zamian niczego więcej ponad obdartą z emocji reakcję. A mimo tego nie chciał rezygnować.
  Dziwne były te wszystkie nowe odczucia. Nie potrafił do nich przywyknąć.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Spojrzał w jego kierunku nieporuszony jego słowami. Nie był to pierwszy raz, gdy słyszał coś podobnego z cudzych ust, niemniej zawsze miał do powiedzenia dokładnie to samo.
  — Nie odmówiłem — były to jedyne słowa, które opuściły jego wargi. Nic więcej nie musiał na ten moment dodawać. Gdyby nie chciał podzielić się z Momobashim swoim numerem, powiedziałby mu to wprost. Nawet jeśli kompletnie nie wiedział po co właściwie go potrzebował. Akuto nie należał do osób, które smsowały z innymi czy dzwoniły do nich w okresach nudy. Być może właśnie dlatego, że praktycznie ich nie miewał.
  Nigdy nie nosił przy sobie telefonu podczas nocnej pracy, nie dało się zatem słyszeć żadnych wibracji. Nawet jeśli sygnał od Kotarou dotarł do drugiej strony, będzie musiał poczekać nieco dłużej na zapisanie go w kontaktach.
  Powstrzymał cisnący mu się na usta komentarz, gdy ten zaczął coś bredzić o lesie, nie obracając się nawet w jego stronę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ciągłe wałkowanie tego samego tematu i tak nie sprawi, że magicznie odniesie sukces. Dopóki Momobashi dobrowolnie nie postanowi zmienić swojego zachowania, pozostawało mu jedynie liczyć, że podczas swoich idiotycznych wędrówek trafi na stróży, którzy regularnie będą odstawiać dzieciaka do domu. Co za upierdliwość.
"Znam jedno takie zajęcie."
  — Nie mogę się doczekać — wyrzucił z siebie suchym tonem. Zdążył się już niejako zorientować w akcjach, które podejmował chłopak i choć jego sposób myślenia nadal pozostawał tajemnicą, jedno było pewne. Kłopoty, kłopoty i jeszcze raz kłopoty. Tak bardzo chciał na siebie zwrócić uwagę, potrzebował czyjejś opieki, a może kryło się za tym coś więcej? Nie miał pojęcia. Zawsze miewał trudności w interpretacji ludzkich zachowań, zwłaszcza tak nielogicznych.
  Momobashi zresztą go nie zawiódł. Pomysł, który z siebie wyrzucił był absurdalny. Szkolenie na stróża?
  — Niewykonalne — podsumował unosząc latarnię nieco wyżej. Jego grafik nie pozwalał mu nawet na wciśnięcie w niego chwili na dodatkowy sen, a co dopiero braniu sobie uczniaka, którego musiałby od początku nauczyć wszystkich podstaw? Podobny trening zabierał nie miesiące, lecz lata. I równie dobrze był być jego niedzielnym kaprysem dyktowanym nudą w deszczową noc.
  Nie odsunął się od niego, gdy wpadł na pomysł osłonięcia ich obu przed mżawką, mimo że szata zapełniała mu wystarczającą ochronę. Krople wody skutecznie ześlizgiwały się po materiale, pozostawiając go całkowicie suchym w środku, a lekkie futro od środka pozwalało na wędrowanie przez długie godziny nawet w niższych, nocnych temperaturach. Jedynie jego ubrana w czarną rękawiczkę dłoń z uniesioną wysoko latarnią co jakiś czas łapała pojedyncze krople, spływające po opalonej skórze.
  Kiwnął ledwo dostrzegalnie głową w odpowiedzi na pytanie o maskę, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że przy podobnych warunkach ruch ten mógł zostać przeoczony bez najmniejszych trudności.
  — Mhm — niski pomruk musiał mu wystarczyć w tym momencie za odpowiedź. Powtarzając wcześniejszy rytuał, ukłonił się nisko przed bramą torii, nim przekroczył ją wychodząc z powrotem na ulicę.
  — Druga z nich jest imitacją inugami — dodał, być może odrobinę starając się podtrzymać rozmowę. Akuto nie miał problemu z absolutną ciszą. Jakby nie patrzeć, przez większość czasu nie miał się nawet do kogo odezwać, naturalne więc że milczenie stało się jego sprzymierzeńcem. Regularnie otrzymywał jednak od brata reprymendy, że zwykli ludzie w większości nie przywykli do podobnych zachowań — spodobałaby ci się.
  W końcu widział jego przywieszkę wilka przy telefonie.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  – Niewykonalne.
  Ręce mu opadły.
  – Nawet tego nie przemyślałeś... Odpowiedziałeś w sekundę. Może jeszcze szybciej – wytknął z teatralnym żalem. Mimo próby nadania sytuacji żartobliwych tonów czuł się odrobinę zawiedziony. Nigdy przecież nie ulegał chwili. Zapadająca decyzja zawsze była u niego ostateczna, nie wspominając już o tym, że nie znosił przedwcześnie rezygnować. Jedno postanowienie było trwałe, wykonywał je od początku do końca. Jednocześnie wiedział, że nie było prawa, które pozwoliłoby mu się złościć.
  Idący tuż obok mężczyzna wyznawał swoje własne, twarde zasady. Wychowano go w całkiem innej wierze niż młodego wilka i nawet jeśli dla nastolatka coś mogło być oczywiste i jasne, to dla rozmówcy już nie musiało. Poza tym... Nie znali się praktycznie wcale; jeden mógł uznawać drugiego za kapryśnego gówniarza i wcale nie mieć racji. Zasada działała oczywiście w obie strony, więc Kotarou zrezygnował z buntu po chwili chłodnej kalkulacji.
  – Jeszcze zmienisz zdanie, obiecuję – mruknął tylko. Początkowo chciał wyskoczyć z pytaniami i naręczem argumentów, jak to miał w zwyczaju. Zdążył już jednak zauważyć, że ten sposób nie wywoływał na Koyasuryo żadnego efektu. A ich brak był z kolei nie na rękę dla samego nastolatka. Postawił więc na kilka prostych słów niezaowalonych żadną arogancją, żadnym nadmiarem pewności, a jedynie spokojem.
  Przyglądał się spowitemu mgłą otoczeniu. Ulewa znacznie zelżała, a większość ciężkich od deszczu chmur gdzieś uciekła. Był jakiś środek nocy, choć Kotarou nie potrafił dokładnie określić godziny. Wiedział tylko, że matka nie będzie zadowolona, jeśli przyłapie go na wchodzeniu do domu o takiej porze. Rola menadżerki sprawiała, że pani domu rzadko chodziła spać o wczesnej porze i zdecydowanie nie byłaby skłonna do pojednania nawet mimo argumentu o towarzystwie stróża.
Oczy rozbłysły mu na nowo, gdy usłyszał o istnieniu drugiej maski. W dodatku z motywem, o którym myślał ledwie chwilę temu.
  – Niewątpliwie – zaśmiał się krótko pod nosem. – Teraz, jak już zdradziłeś jej istnienie, chciałbym ją kiedyś zobaczyć – Już ta obecna przypadła mi do gustu, więc co tu mówić o takiej, która jeszcze bardziej trafiała w jego gusta?
  – Kiedyś bardzo chciałem własnego psa – zaczął niespodziewanie, odrywając wzrok od nocnego wędrowcy. – Szkoda, że to raczej kiepska opcja biorąc pod uwagę hotel. Rodzice zaczynali się krzywić na każde wspomnienie o zwierzaku, więc po czasie rozmowy przestały mieć jakikolwiek sens – Poruszył krótko ramionami. Pies w połączeniu z hotelem rzeczywiście był wysokim progiem do przeskoczenia, ale nie niewykonalnym. Tak przynajmniej twierdził sam Kotarou, ale rodzice nigdy nie chcieli słuchać, a bracia nie spieszyli z pomocą, zbyt zajęci własnymi sprawami.
  – Poza tym... – urwał niespodziewanie, marszcząc śmiesznie nos i ściągając brwi ku sobie. Nie, nieważne. – Poza tym uważają mnie za nieodpowiedzialnego, bo czasami ładuję się w kłopoty. Cóż, chyba sam jestem sobie winny – Delikatny śmiech wieńczący wypowiedź świadczył o tym, że wypowiedziane słowa nie były tymi, o których dzieciak myślał pierwotnie.
  Już bez udziału świadomości palce nieco mocniej ścisnęły rączkę parasolki.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  — Nie ma nad czym myśleć — zwłaszcza w tym momencie. Urwanie tematu z jego strony mogło się wydawać chłodne i bez serca, lecz Akuto znał swoje granice. Niezależnie od ambicji, ze względu na swoje obowiązki wiedział, że musiał podejmować rozsądne decyzje. Zbyt duże obciążenie organizmu i doprowadzi do katastrofy, która odbije się nie tylko na nim, ale i na reputacji jego rodziny. A na to zdecydowanie nie mógł pozwolić.
  Rzecz jasna, gdyby to ród zlecił mu szkolenie młodego Kotarou, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Jego poczucie obowiązku było na zupełnie innym poziomie niż u większości i w każdym momencie był w stanie zrezygnować ze swojej wygody, by spełnić oczekiwania swego brata.
  "Jeszcze zmienisz zdanie, obiecuję."
  Skąd u niego ta determinacja? Chwilowa fascynacja wynikająca z ich spotkania i fakt, że mógł zobrazować swoje dotychczasowe wizje o stróżach? Powinien zatem potraktować jego zachowanie jako pochlebstwo, skłaniające się ku opinii, że spełniał jego oczekiwania? Nie zamierzał myśleć o tym wszystkim dłużej niż to konieczne, choć aprobata zawsze stanowiła spory element życia Koyasuryo. Sęk w tym, że szukał jej głównie we własnych szeregach, nie cudzych.
  W Kotarou było natomiast coś, co sprawiało że mimowolnie miał ochotę ciężko westchnąć. Darował sobie jednak zbędne dźwięki. W przeciwieństwie do gestów. Wolna dłoń ubrana w czarną rękawiczkę uniosła się niespiesznie do góry, nim pstryknął chłopaka palcem w czoło z tą samą nieprzeniknioną miną co wcześniej.
  — Powodzenia, Momobashi — jego wzrok zaraz ponownie całkowicie skoncentrował się na drodze, zupełnie jakby całe to zajście nigdy się nie wydarzyło.
  — Wykaż się gorliwością w odwiedzaniu naszej światyni, a może będziesz miał szczęście — ton jego głosu wiecznie uniemożliwiał stwierdzenie czy mówił poważnie, czy też zwyczajnie sobie żartował. Ciężko było w końcu oczekiwać, by Kotarou nagle zaczął regularnie stawiać się w ich murach, tylko po to by zobaczyć zrobioną przez niego maskę. Zwłaszcza, że Akuto pomagał w świątyni mocno nieregularnie, a spotkanie go tam wiązało się z nie lada szczęściem.
  — Argument zwierzęcia obronnego też ich nie przekonywał? Czy bali się opętania przez Inugami? — być może skrzywienie zawodowe nakazywało mu w pierwszej kolejności szukać powodu przeróżnych nieszczęść i ogólnych wydarzeń w obecności Yokai. Dopiero w drugiej dopuszczał do siebie resztą argumentów taką jak choćby fakt, że jego rodzice prowadzili hotel, przez który przewijała się masa turystów. Biegający wszędzie pies i futro na każdym kroku zapewne nie były zbyt mile widziane. Nie chciało mu się jednak wierzyć, że żaden z turystów nigdy nie pojawił się na miejscu ze swoim pupilem, którego zabrał z domu na wakacje. A może w takim wypadku nakazywano im się ich pozbyć?
  — Udowodnij im zatem, że się mylą — odpowiedział, przystając na chwilę, by ostatecznie zmienić nieco kurs, prowadząc go inną drogą.
  — Rzecz jasna każdy ładuje się czasem w kłopoty. Możesz ich unikać, a one i tak zrobią wszystko, by cię dopaść, nie unikniesz tego choćbyś nie wiadomo jak się starał. Sęk w tym, by nie dać im się pochłonąć i rozwiązać sytuację w sposób, który twoi rodzice uznają za zrozumiały, słuszny i świadczący o twojej dojrzałości. Jeżeli poważnie myślisz o zostaniu tarczą Oguni dającą innym poczucie bezpieczeństwa, lekcja ta przyda ci się nie tylko do zdobycia psa.  

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  – Nie ma nad czym myśleć.
  Gdyby nie trzymana w ręce parasolka, już dawno zaplótłby ręce na piersi. Nie rozumiał skąd taka postawa. Był przyzwyczajony raczej do zbywania próśb ręką, a nie tak twardej odmowy. Spodziewał się raczej przytknięcia; zauważył, że starsi często kiwali głowami, byleby tylko dano im spokój. Rzucą krótkim potwierdzeniem, odwloką temat w przyszłość, a gdy nastąpi odpowiedni moment, zerżną głupa, jakby rozmowa nigdy nie miała miejsca.
  Właśnie czegoś takiego oczekiwał. Tej ignoranckiej postawy, dzięki której mógłby znaleźć czynnik łączyć stróża z pozostałymi ludźmi. Ale nie. Nawet w czymś takim musiał się różnić, przez co powieka Kotarou zadrżała niewidocznie w irytacji.
  Szukał w nim wad, których nie mógł nigdzie znaleźć. Ten człowiek nawet nie sprawiał wrażenia osoby, która uważa się za kogoś ponad innymi. Nie. Trwał w tej swojej lodowej otoczce, nie łapał żadnych haczyków, nie dawał się prowokować i pozostawał przy tym tak cierpliwy, że to aż krzyczało o pomstę do nieba. Kotarou pracując non stop z ludźmi poznał się nieco na ich charakterach i sposobie myślenia. Zawsze też uważał, że dzięki temu zdobył doświadczenie w czytaniu ludzkiej natury i to na całkiem niezłym poziomie. Ale tym razem, w przypadku Koyasuryo? Nie miał pojęcia, za którą myśl złapać, co zrobić, żeby zrozumieć jego motywy.
  Nagłe pstryknięcie rozszerzyło oczy młodego wilka w szoku. Spojrzał czym prędzej w kierunku mężczyzny, ale ten pozostawał cały czas tam samo niewzruszony, tak samo niemożliwy do rozczytania, a jednocześnie tak oczywisty. Niczego przecież nie ukrywał, nie chował się za motywami, za uśmiechami, za zaczepkami. Był kompletnym przeciwieństwem idącego tuż obok nastolatka.
  – Hah, nie ma problemu – odparł, wyginając usta w walecznym wyrazie. – Wypomnę ci to kiedyś, gdy będziesz próbował się mnie pozbyć – Żartobliwe nuty ani na moment nie znikały z głosu bruneta. A mimo tego... Poczuł się dziwnie. Tak dziwnie, że przez chwilę miał wrażenie, jakby wyszedł ze swojego ciała i obserwował całą scenerię z dystansu. Dlaczego miałby się przejmować, gdyby stróż rzeczywiście próbował się go pozbyć? Nie znali się, jeszcze kilka godzin temu byli dla siebie kompletnie obcy, więc dlaczego, cholera, dlaczego poczuł zimny chłód w piersi? Od długich lat izolował się od wszystkich spotkanych na swojej drodze osób. Tym razem nie było przecież inaczej.
  Nie powinno, wręcz nie mogło być inaczej. A mimo tego pełna trwogi cisza przed burzą nie opuszczała umysłu chłopaka. Sam już nie widział, co go nawiedzało – złość, czy może zagubienie.
  Na szczęście stróż podłapał temat i po raz kolejny wyrwał Kotarou z niebezpiecznego ciągu myśli.
  – Czasami mam wrażenie, że jedyne czego boją się rodzice, to szczury wyjadające zapasy – Wolną ręką zaczesał wpadające do oczu kosmyki w tył. – Wydaje mi się, że nie w tym rzecz. Psy są mimo wszystko postrzegane za coś... Absurdalnie dobrego, czystego. Pozbawionego ludzkich skaz. Niemniej byłem wtedy dużo młodszy, więc może rzeczywiście w grę wchodził zwykły strach nawet mimo tego przekonania, kto wie.
  Starał się cały czas patrzeć przed siebie, ale po czasie wzrok samoistnie powracał do lisiej maski, próbując wyłapać jakiekolwiek drgnięcie skrywanej pod nią twarzy.
Długo się zastanawiał, jak powinien na to wszystko odpowiedzieć.
  – To... Dość skomplikowane – mruknął w końcu, smakując na języku wszystkie kolejne słowa. – Można powiedzieć, że wciąż chcę psa, ale wiem, że nie mogę sobie na niego pozwolić. Nie chodzi o to, że boję się odpowiedzialności, czy czegoś, bo nie boję. Mam dwóch starszych braci, którymi nierzadko trzeba się zajmować jak dziećmi, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Zresztą, nie w rytm rzecz... Porównałbym to do sytuacji, w której ktoś nagle i niespodziewanie oznajmia dziecku, że musi się pożegnać z wieloletnim przyjacielem, bo przyszedł czas na przeprowadzkę. A myśl o rozstaniu jest... Cóż – druzgocąca. Wzruszył jednak bezwiednie ramionami, bo nie miał zamiaru pokazywać, na jak grząski grunt weszli.
  Pies oznaczał przywiązanie, oznaczał głęboką więź. Więź, która mogła zostać przerwana nagle o niespodziewanie, a tego Kotarou nie miał zamiaru przeżywać już nigdy więcej.

Kotarou

Powrót do góry Go down


Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  Żeby się go pozbyć, wpierw musiałby faktycznie wejść do jego życia. Koyasuryo zdecydowanie nie należał w końcu do osób, które tak szybko dopuszczały do siebie innych. Pojedyncze spotkanie nie było gwarancją żadnej dalszej relacji, choćby najzwyklejszej w świecie. Każdego dnia przez jego życie przewijała się masa ludzi, z których większość nigdy nie zagrzewała w nim miejsca. Krótkie konwersacje, przypadkowe spotkania, czasem towarzyszący temu wszystkiemu wybuch emocji, który utwierdzał ich w przekonaniu, że jest kimś wokół kogo warto zostać. Ktoś, kto utrzymywał swoje życie w ścisłej kontroli nigdy nie pozwalał się im porwać, niezależnie od tego ilu pięknych słów nie wypowiadali. I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak nietrwała rzecz jak numer telefonu zapisany w liście kontaktów niczego tu nie zmieniał. A jego zobojętniała postawa prędzej czy później skutecznie nakazywała im sobie darować... bądź wręcz przeciwnie, uczyli się interpretować jego zachowanie na tyle, by postanawiali jednak zostać na dłużej. Liczbę osób z drugiej grupy mógł policzyć na palcach jednej dłoni, ale czy to nie czyniło ich bardziej wartościowymi?
  Bez wątpienia nie spodziewał się jednak, że jedną z nowych kłopotliwych osób, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć będzie dzieciak Momobashich. Życie naprawdę uwielbiało fundować mu przeróżne niespodzianki.
  — Odważni ludzie — stwierdził prosto w odpowiedzi. Więc w całym tym porąbanym mieście, ktoś rzeczywiście potrafił oddzielić się od całego szaleństwa i skupić na bardziej przyziemnych problemach. A może wręcz przeciwnie, ludzie na co dzień skupiali się właśnie na nich, lecz umysły Stróży zostały doszczętnie skrzywione obowiązkiem, który przyszło im sprawować?
  Wysłuchał go cierpliwie, nie odpowiadając od razu. Kwestia, którą poruszył Kotarou prawdopodobnie spędzała sen z powiek większości ludzi. Mimo upływających lat, ludzie nadal nie byli w stanie pogodzić się ze śmiercią. Niezależnie od tego ile razy nie układałby własnych słów w głowie, nadal nie były one do końca tym co chciał przekazać. Ponad tym wszystkim wybijało się jednak jedno pytanie.
  — Śmierć bliskich nam osób zawsze pozostawia w naszym sercu wyrwę. Każda osoba, którą wpuszczamy w swoje życie staje się jego istotną częścią. Niektóre opuszczają je dobrowolnie, inne zostają nam odebrane. Zanim się to jednak wydarzy, wprowadzają do niego tę niezastąpioną cząstkę siebie. Każdy dzień nabiera innych barw, których sami nie jesteśmy w stanie osiągnąć. Pogodzenie się z bólem utraty drugiej osoby jest jednym z największych wyzwań jakie stawia wobec nas świat, lecz zamiast na nim... czy nie lepiej skupić się na chwilach, które sprawiały, że czułeś że żyjesz i wypełniały cię niewyobrażalnym szczęściem? — nie zamierzał narzucać mu swojego zdania, ani tym bardziej do niczego go przekonywać. Zastanowił się przez chwilę, nadal nie do końca pewien czy odpowiednio uchwycił każde ze słów, nim w końcu dodał:
  — Podchodzisz do tego bardzo dojrzale, Momobashi. Porywczość nigdy nie jest dobra w podobnych tematach, zwłaszcza gdy w grę wchodzi druga, świadoma istota. Postaraj się po prostu, by strach przed bólem nie odebrał ci wielu lat, które możesz spędzić otoczony bezwarunkowym szczęściem.
  I nie tylko. Jak zawsze za interakcjami z innymi kryło się dużo więcej. Dni lepsze i gorsze, wzloty i upadki, lecz wszystkie te rzeczy nadal sumiennie ich kształtowały. Postanowił pozostawić to jednak w domyśle.

Anonymous

Powrót do góry Go down

cykadzi grajek

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

  – Albo przyziemni – dodał do wypowiedzi stróża. Nie był do końca pewien, czy to rzeczywiście odwaga, czy może już głupota. A skoro trafił na tak dobrego rozmówcę, to postanowił zastanowić się nad tym na głos. – Może to jakiś sposób na oderwanie się od rzeczywiście, nie wiem, czy włożenie głowy w piach, ale osłonięcie się barierą na pewno. Zaprzątając głowę rachunkami, wypełnieniem spiżarni i dobrem gości nie muszą myśleć, że ktoś ich obserwuje z ciemnej szafy, a przy drodze na zewnątrz stoi uosobienie zła. Hm, chyba nie ma w tym nic złego. A przynajmniej do momentu, gdy zaczną celowo ignorować ostrzeżenia, znaki, aż w końcu samo niebezpieczeństwo – Wolał uniknąć momentu, w którym przyszedłby do domu tylko po to, żeby zastać matkę porwaną na strzępy i to tylko dlatego, że była zbyt zajęta kreśleniem kosztorysu na kolejny miesiąc i postanowiła zignorować wszelkie złe przeczucia. Już wystarczy, że braci miał pełnych ignorancji.
  Słuchał słów stróża. Problem w tym, że im dłużej je przyswajał, tym bardziej żałował, że dał się skusić pociągnięciu tematu naprzód. Albo, że w ogóle go zaczął.
Gorycz bywała straszną zadrą.
  – Dojrzale? Cóż, nie powiedziałbym – Jak mógł podchodzić do tego dojrzale, gdy żal doszczętnie pożerał go od środka? Chciał zacisnąć dłonie w pięści, zawarczeć z werwą wewnętrznego wilka i obrócić całe to cholerne miasto w pył, byleby wyplenić z serca wszystko, co choćby zakrawało na uczucia. Zamiast tego zmrużył złote ślepia, niezauważalnie zaciskając palce na rączce parasolki. W spojrzeniu zabrakło dotychczasowego rozbawienia, zastąpiło je coś innego, coś, co kompletnie nie pasowało do żartobliwego i rozluźnionego wizerunku, który Kotarou cały czas utrzymywał. W końcu wygiął usta w uśmiechu, choć zdecydowanie nie sięgnął on oczu. – Strata kogoś bliskiego, czy to psa, czy matki, ukochanego, siostry, przyjaciela... to rany. To rany na całe życie. Jedne mniejsze, jedne większe. I jasne, powiesz mi, że rany się goją, ale wówczas zostają paskudne blizny, które szpecą ciało nawet po śmierci. To ciągłe swędzenie, którego nie załagodzisz w żaden sposób. Nawet jeśli ustanie na kilka dni, to w końcu zawsze wróci, jak jakaś cholerna choroba. Możesz miło wspominać wspólnie spędzone chwile, cieszyć się tamtym czasem i żyć dalej, ale co w momencie, gdy przychodzi chłodna rzeczywistość pozbawiona tych chwil i chłód ściska cię za serce? – Brew uniosła się ku górze w pytającym wyrazie. Niby pytał, ale sam nie był pewien, czy chciał poznać odpowiedź. Temat rozmowy był mu bardzo nie na rękę, choć przez cały czas dzielnie utrzymywał rozluźnioną otoczkę i rozleniwiony grymas parodiujący uśmiech.
  – Może kiedyś przyjdzie czas na psa, a może nie – dodał po chwili, jakby cały czas mówił o początkującym rozmowę zwierzęciu, a nie czymś zupełnie innym i oddalonym tematyką od pupila. – Jestem jednak pewien, że znajdę inny sposób na udowodnienie swojej wartości. W końcu zawsze byłem tym pomysłowym dzieciakiem. Dlatego lubię wpadać w kłopoty – Odwrócił wzrok znów ku drodze.

Kotarou

Powrót do góry Go down

Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry

- Similar topics

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach